3. Betonowy Kloc

105 13 8
                                    

Adrian był chodzącym talizmanem szczęścia. Zawsze umiał nie tylko poprawić Adamowi humor, ale też sprawić, że przestawał patrzeć na siebie jak na pechowca rodem z komedii romantycznej.
   Jednak wtedy, kiedy trzeba było zachować profesjonalizm, Przybyło umiał sprawić wrażenie zdystansowanego, ułożonego mężczyzny, mimo że w jego głowie mogło szaleć tysiące myśli na raz.
   Adam uśmiechnął się pod nosem. Imponowało mu to.
   — Wysoko — mruknął szatyn, wyglądając za okno w kuchni.
   — Czy to problem? — zapytał właściciel, poprawiając napięty krawat na równie napiętej koszuli. Niepotrzebnie się wystroił, przecież to tylko spotkanie z klientem. Adrian jednak wyglądał na zdecydowanego, konkretnego faceta, chociaż Stach nie umiał wyjaśnić, dlaczego czuł przed nim respekt.
   — Nie, wręcz przeciwnie, miła odmiana. Do tej pory mieszkałem na parterze.
   — Zapewniam pana, widoki pierwsza klasa. Miło się je ogląda wieczorami.
   — Mam taką nadzieję.
   Adam przyglądał się temu, jakby był tam na doczepkę. To wyglądało inaczej niż się spodziewał — zamiast Adriana, próbującego zrobić dobre wrażenie, aby zostać wybranym przez właściciela, zrobił z tego taką otoczkę, jakby to właściciel miał się cieszyć, że ktoś łaskawie zechciał obejrzeć mieszkanie.
   Układ pokoi był identyczny jak w poprzednim mieszkaniu Adriana... czy raczej obecnym, bo przecież umowy jeszcze nie podpisali. Z przedpokoju na lewo wchodziło się do wąskiej kuchni, kolejne drzwi na lewo wiodły do sypialni. Naprzeciwko od wejścia łazienka, na prawo salon z balkonem wysuniętym na zachód. Rozmieszczenie identyczne, a to przecież inny blok, inne osiedle, co prawda sąsiadujące z poprzednim, ale z dużo lepszym połączeniem autobusowym. Byli wciąż oddaleni od centrum, lecz nowy blok już nie był wciśnięty gdzieś wgłąb betoniwej dżungli — mieścił się przy głównej ulicy, szerokiej, prowadzącej od jednej galerii handlowej przez ogromną zaporę nad rzeką aż do stadionu. Nie mieli okien od tej strony, więc nie słyszeli ulicznego huku. Wysoko, bo dziesiąte piętro. Czysto, nie za ciasno, na dwie bliskie sobie osoby idealne.
   Właściciel, pan Stanisław Stach, kupił mieszkanie pod wynajem kilka lat wcześniej. Facet przy kasie, prawdopodobnie rozwodnik (Adam wystalkował go na facebooku), najpierw zarezerwował je z nich dla swoich dzieci, dopóki nie wyjechały na studia do innego miasta. Nie chcąc sprzedawać go jeszcze, postanowił spróbować wynająć je komuś na próbę. Miał sporo chętnych, ale ostatecznie łącznie z Adrianem w pełni zdecydowanych było tylko czterech.
   Domyślił się, że czerwonowłosy chłopak nie jest tylko kolegą Adriana. Wiedział tego dnia, że przyjdzie dwóch mężczyzn, a umowa ma być na jednego z nich. Nie przeszkadzało mu to — dopóki nie zrobią z mieszkania meliny, chętnie odda im je pod opiekę. Nie widziało mu się wynajmowanie dwóm studentkom, które obejrzały mieszkanie dzień wcześniej, ani facetowi po czterdziestce, wyglądającemu na Alvaro z klubu ulicę dalej. Dzień później miała przyjść jeszcze kobieta z nastoletnim synem. Jak na razie Adrian i jego przyjaciel wyglądali na najlepszych kandydatow — Adrian stabilny finansowo, a ten drugi z jakimś wysokim stypendium. Mili, grzeczni, dzień dobry powiedzieli.
   — A sąsiedzi? — zapytał Adrian.
   — Piętro niżej mieszka moja siostra, pani w średnim wieku, sama. Zapewniam, że nie stanowi problemu... trochę znerwicowana, wie pan, jak to jest...
   Nie, nie wiedział, ale kiwnął głową.
   — Nie będziemy jej przeszkadzać — dodał Adam. — Nie lubimy imprez... ewentualnie kot czasem biega jak szalony.
   — Ależ to nie problem, państwo tu obok — mówiąc to, wskazał drzwi wyjściowe — mają pieska, rozbrykany, ale nie słychać. Mamy dobre ściany.
   — I ci od pieska też spokojni?
   — Naturalnie, cudownie ludzie.
   — Chętnie się przywitamy. Popytamy. — Adrian uśmiechnął się, widząc zaskoczenie na twarzy Stacha.
   — Nie no, co pan... pan mi nie wierzy... — Mówiąc to napiął się i znów poprawił krawat. Cholera, mógł przyjść w samej koszuli. — Ale proszę, możemy zapukać...
   Adrian posłał porozumiewawczo spojrzenie Adamowi. Zrozumiał. Testował go.
   — Nie trzeba, wierzymy panu — odpowiedział za niego.
   — No, ja myślę... — Stach odetchnął, luzując w końcu ten upierdliwy krawat. — Proszę pukać, pytać, rozglądać się, mają panowie jeszcze czas. Następnego ochotnika mam dopiero za godzinę. Jeśli potrzebują panowie, żebym opowiedział o okolicy, dojazdach...
   — Nie trzeba, znamy to osiedle. — Adrian otworzył drzwi balkonowe. Wyszedł i oparł się o barierkę. Balkon był zabudowany, jak to się mówiło, loggia. Wisienka na torcie.
   Adam pomyślał, jak dobrze będzie wyjść tam chlodnym wieczorem, rozsiąść się i podziwiać zachód. Tak, tego im było trzeba.
   — Co myślisz? — spytał, gdy Adam również oparł się o barierkę.
   — Zajebiście — szepnął, nie chcąc, by właściciel go usłyszał. — Najlepsze do tej pory.
   — Ktoś ma po nas przyjść i jeszcze oglądać.
   — Wiem. Będę się modlić do Boga Ojca Wszechmogącego.
   — Jesteś ateistą.
   — Jak dostaniemy to mieszkanie, pójdę do kościoła.
   Spojrzeli na wysokie bloki po drugiej stronie mostu. Z daleka wyglądały jak małe bryły. Nowe osiedla budowały się z prędkością światła, zaśmiecając krajobraz, bo chociaż schludne, proste, nowoczesne, zaczynały rosnąć jak grzyby po deszczu i ledwo kończono budowę jednego, a na kolejnym zielonym terenie stały już fundamenty następnego. Były to mieszkania z pozoru tanie, ale deweloperskie, wykupywane głównie przez bogaczy, inwestujących w wynajem, albo rodziny z bananowymi dziećmi, które nigdy nie zrozumieją, czym jest szlajanie się po sąsiednich osiedlach wieczorami z kolegami z podstawówki, bo będą zamknięte na prywatnym terenie z prywatnym placem zabaw, basenem, sklepami i przychodnią. Adam z jednej strony krzywił się na tę myśl, z drugiej zazdrościł dzieciakom wygodnego życia.
    Starzeję się, pomyślał. Widząc grupki młodzieży zaczynał z zażenowania odwracać wzrok, a przecież niedawno sam taki był. Może nie puszczał muzyki na głośniku na przystanku autobusowym i nie klął jak szewc stojąc w kolejce po energola, ale też był głupi. Może czasami głośny, gdy z ówczesnymi przyjaciółkami śmiali się z byle czego w miejscu publicznym. Może wyglądał podejrzanie, chodząc po nocach, co prawda trzeźwy, ale z kapturem na głowie i rękami w kieszeniach...
   Fakt. Może przesadzał. Może te dzieciaki po prostu cieszyły się życiem i niektóre miały prawo korzystać z wygód, zapewnianych przez bogatych rodziców.
   W głębi serca marzył, że kiedyś zamieszka w tym najwyższym wieżowcu, będącym w trakcie budowy zaraz przy rzece, wielkim, przeszklonym, z widokiem na całe miasto z najwyższego piętra. Zamiast tego wylądował w bloku z wielkiej płyty z trochę obskurną klatką schodową, chociaż nie rodem z PRL-u, trochę nowszym, o ile tak można nazwać betonowego kloca, wybudowanego na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Dla niego nowy, dla tych dzieciaków z prywatnego osiedla stary.
   A potem zerknął w kierunku Adriana, którego twarz oświetlały promienie wieczornego słońca, a wiatr lekko kołysał jego włosami. Spojrzał znowu na tę minimalną zmarszczkę przy jego ustach, spowodowaną nieświadomym uśmiechem... i wiedział, że jego marzenie o drogim mieszkaniu w drogim wieżowcu pośród drogich sklepów przestało mieć znaczenie z chwilą, gdy przekroczyli ten próg i ucieszyli się, że stać ich na miejsce, w którym mogą być razem.

"A" do sześcianu | bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz