Czerwiec 2018, zakończenie roku szkolnego
— Chciałam cię o coś zapytać. — Zofia zwolniła kroku, by reszta uczniów oddaliła się od nich, lecz gdy trzy przyjaciółki Adama zatrzymały się metr dalej, poczuła się niezręcznie.
— Zaczekajcie na dole — powiedział, widząc minę koleżanki. Łucja spojrzała na niego spod byka, unosząc brwi w stylu "a nie mówiłam?", na co on prawie że przewrócił oczami. Zapomniał o jej sugestiach, jakoby podobał się Zośce, jednak gdy próbował analizować tę teorię samodzielnie, faktycznie rozumiał, dlaczego Łucja w ten sposób odbierała niektóre sygnały. Być może wcale się nie myliła, ale istniał też cień szansy, że Zofia była po prostu bardzo miłą dziewczyną, która okazuje sympatię w taki sam sposób każdemu, kogo lubi bardziej niż zwykłego znajomego...
— Chciałam zapytać... bo... nigdzie nie wyjeżdżam na wakacje i pomyślałam, że może byś chciał zorganizować ze mną jakąś wycieczkę? Wiesz... dziewczyny też mogą, gdyby chciały.
Chłopak naprawdę nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Co prawda nie miał również żadnych planów na wakacje, ale nie spodziewał się takiej propozycji od koleżanki, z którą na co dzień nie utrzymywał kontaktu. Lubił spędzać wolny czas albo w samotności, albo z najbliższymi. Nie przepadał za spotkaniami z osobami pokroju Zofii. Nie obrażając nikogo, wydawała się miłą, spokojną dziewczyną, jednak wolał kogoś poznać w naturalnym środowisku, w którym chcąc nie chcąc byli zmuszeni żyć razem, jak chociażby właśnie w szkole, a po złapaniu wspólnych tematów pomyśleć ewentualnie o przeniesieniu znajomości na etap spotkań poza owym wspólnym środowiskiem. Z Zofią nie przeszedł nawet tego pierwszego etapu — rozmawiał z nią wtedy, kiedy musiał, nie licząc kilku pogawędek z grzeczności. To nie było to.
Z drugiej strony, jeżeli wyjazd miał być w większym gronie, w którym on czułby się pewniej, może nie powinien się niczego obawiać.
— Cóż... zaskoczyłaś mnie — odparł po chwili zawahania. — Nie wiem... w sumie możemy zejść do dziewczyn na dół i przegadać to wspólnie.
— Nie... wiesz, może to głupi pomysł — zaprotestowała szybko, nie patrząc mu w oczy. — Pójdę już.
Bez pożegnania odwróciła się i poszła w kierunku bocznych schodów na końcu korytarza. Adam westchnął. Może jednak Łucja miała rację. Może Zofia zareagowała tak, bo nie odpowiedział od razu z entuzjazmem, jak bardzo się cieszy i chce jechać z nią gdzieś na wakacje. Może wyczuła to wahanie, rozumiejąc, że nie było możliwości wciśnięcia się w krąg jego znajomych?
A może za dużo myślał i nie powinien się przejmować czymś, na co i tak nie miał, ani nie chciał mieć wpływu.
Z kolei Zofia, ściskająca w drżącej dłoni świadectwo, wbijając paznokieć w ocenę z matematyki, próbowała powstrzymać cisnące się do oczu łzy.Teraz
Adam spojrzał w kalendarz.
06.07.2023
• wyjazd Magdy
• ostatni egzamin Emila
• pakowanie
• BIBLIOTEKAPotem zerknął na pogodę w telefonie. Dwadzieścia pięć stopni, odczuwalne trzydzieści — najchłodniejszy dzień według zapowiadanej na najbliższy tydzień pogody. Im dłużej zwlekał, tym bardziej narażał się na zemdlenie w trakcie drogi.
Wyszedł z mieszkania z książkami w torbie, które musiał oddać do biblioteki uniwersyteckiej, jeżeli nie chciał zapłacić groszowej kary za przetrzymanie. Pogrążony w kartonach Adrian oferował mu podwózkę, ale jeżeli chciał spakować się w niecałe dwa tygodnie, musiał pozwolić chłopakowi odejść. Brzmiało to dramatycznie. Sam Adam musiał wrócić do siebie, w końcu większość rzeczy zostawił w swoim pokoju w mieszkaniu mamy.
— Mariola przyjedzie, może się uwiniemy w jeden dzień — gdybał Adrian. — I tak dobrze, że teraz jeszcze jesteśmy na parterze, nie będzie takiej tragedii ze znoszeniem rzeczy.
Jego starsza siostra wraz z narzeczonym zaoferowali pomoc. Ich syn, dwunastoletni Kuba, bardzo chciał wziąć udział w przeprowadzce i przy okazji zobaczyć Tankara, ale większość tobołów byłaby dla niego zbyt ciężka. Poza tym dodatkowy pasażer skutkowałby co najmniej jednym dodatkowym przejazdem.
Narzeczony Mariolki miał swój samochód, dużo większy niż ten swojej partnerki (nie chwaląc się, ale jednak lubił to podkreślać), więc mieli nadzieję, że żadna firma przeprowadzkowa nie będzie im potrzebna. Adam z mieszkania mamy chciał zabrać jedynie biurko, a w mieszkaniu Adriana większość mebli była z wynajmu.
Tankar skakał od kartonu do kartonu, słysząc każdy najmniejszy szelest folii, papierów i szmer przewracających się w nich rzeczy. Dla świętego spokoju Adrian wrzucił między labirynt kartonów pogryzioną myszkę z grzechotką w środku, by kot przestał atakować inne przedmioty i zajął się swoją zabawką, lecz kocie zainteresowanie zniknęło od razu, gdy mysz pod jego łapą przestała się ruszać. Niemal natychmiast skoczył w kierunku szelestu folii bąbelkowej, którą Adrian owijał kubek.
— Nie skończę tego — sapnął zirytowany.
Wstając z podłogi po zawiązaniu butów, Adam zabrał myszkę i poruszał nią w ręku, by Tankar usłyszał grzechotkę. Podbiegł pod jego nogi i stanął na tylnych łapach, a gdy chłopak rzucił zabawkę w kierunku łazienki, kot podskoczył i pobiegł z taką prędkością, że dźwięk uderzanych o podłogę pazurów poniósł się echem po w połowie opustoszałym mieszkaniu.
Gdy wyszedł, uderzyła go fala gorąca. Założył okulary przeciwsłoneczne i z przykrością stwierdził, że wybrał sobie najgorszą możliwą porę na wyjście, czyli samo południe. Jedyny cień był pod drzewami albo zadaszeniami. Zastanawiał się, czy może nie zawrócić, gdy zobaczył starszego sąsiada w ogródku tuż przy ich balkonie. O tamtejsze kwiaty dbała sąsiadka z trzeciego piętra, ale robiła to zawsze rano o siódmej, nie budząc nikogo i przede wszystkim nie zaglądając w okna.
Nie no, niech sam się męczy — pomyślał o Adrianie, który zaraz będzie musiał zasłonić rolety. Wywalone, idę.
I faktycznie, Adrian musiał sobie poradzić z tym sam. Najpierw po prostu zasłonił okna, ale widząc nieruchomy cień sąsiada na rolecie, wyszedł na balkon. Przecież zaraz się wyprowadzą. Może w końcu czas się odezwać.
— W czymś panu pomóc? — zapytał, nie udając nawet uśmiechu. Starszy pan zmieszał się, próbując dyskretnie zajrzeć do środka przez szparę balkonowych drzwi. Na zewnątrz było duszno i Adrian żałował, że wyszedł, że nie powstrzymał się i nie przeczekał tego w kuchni czy w sypialni, chociaż nie zdziwiłby się, gdyby sąsiad obszedł blok i pojawił się pod parapetem z drugiej strony. Dziadek mrużył oczy od słońca, mimo że miał na głowie rybacki kapelusz. Było tak jasno, że patrzenie na cokolwiek bolało w oczy.
— A co pan tak się pakuje? — wydusił z siebie. — Czyżby pan od nas uciekał?
Tak. Od ciebie i wilczycy.
— A co pan tak pyta? — odparł, nie mogąc się powstrzymać. Dziadek i tak jutro zapomni, że taka rozmowa w ogóle miała miejsce, a po paru dniach znowu przyjdzie i zada zapewne to samo pytanie. Ciekawe, czy po ich wyprowadzce będzie tam sterczał i machał przez miesiąc do pustego mieszkania.
— A bo widzę, to pytam.
Adrian westchnął i spojrzał na ziemię.
— Kwiatki pan zdeptał.
Sąsiad zmarszczył brwi, jakby nie dosłyszał.
— Co?
— Kwiaty. Bratki.
— Jakie kwiaty?
— Rozdeptał pan kwiaty.
Mężczyzna w końcu spojrzał pod nogi. Fioletowe bratki z białymi plamkami wystawały spod jego rozchodzonych sandałów.
— A, przepraszam. A to jedna grządka tylko...
Jedna? Adrian zerknął na ścieżkę zdeptanych bratków, ciągnącą się od miejsca, w którym stał sąsiad, do dziury w ogrodzeniu kilka metrów dalej.
Starszy pan odwrócił się z zamiarem odejścia, nie zwracając uwagi na szkody, które wyrządził, lecz zamarł po chwili i zawiesił wzrok, jakby wpatrując się w jakiś konkretny punkt. Nim Adrian zdążył zniknąć w mieszkaniu, dziadek podniósł głowę, patrząc na niego jak za pierwszym razem. Uśmiechnął się i uniósł palec.
— A co się pan tak pakuje?
CZYTASZ
"A" do sześcianu | bxb
HumorPech trzymał sie Adama na co dzień, lecz uderza ze zdwojoną siłą, kiedy wprowadza się razem ze swoim partnerem do wynajętego mieszkania. Jeden - student filologii polskiej, któremu matematyka zniszczyła dwa lata życia. Drugi - nauczyciel matematyki...