Czerwiec 2018 roku
W pokoju zrobiło się ciemno, więc niezdarnie wstał, omal nie uderzając kolanem o stolik, i poszedł otworzyć drzwi, dostrzegając przez wizjer dwie sylwetki. Wciąż nie kontaktował z rzeczywistością na tyle, by zrozumieć, kogo Barbara przyprowadziła, zwłaszcza że nie włączyły światła na klatce schodowej, dlatego w pierwszej chwili wziął tę osobę za swoją siostrę i otworzył drzwi z nadzieją na wsparcie Marioli, lecz sekundę później, gdy matka chciała wkroczyć do mieszkania, zatrzymał ją.
— Co to ma znaczyć? — warknął, odzyskując w przypływie adrenaliny energię po spontanicznej drzemce. Nacisnął włącznik światła w przedpokoju.
Wiktoria uśmiechnęła się nieśmiało.
— Hej — powiedziała cicho, licząc na to, że razem z ochroną w postaci Barbary uda się jej dostać do środka, chociaż ton głosu jej byłego chłopaka nie wskazywał na to.
— Adi, nie rób scen — wtrąciła matka, odpychając od siebie jego rękę, obawiając się, że któryś z sąsiadów syna będzie podsłuchiwał lub podglądał awanturę. — Wpuść nas, nie rozmawiajmy tutaj.
— Zaprosiłem na rozmowę ciebie, nie ją.
— Ale ja ją zaprosiłam.
— Nie masz prawa.
— Nie możesz mi rozkazywać. — Obejrzała się dyskretnie, gdy usłyszała otwierające się drzwi do bloku. Starszy pan powoli przeszedł przez próg i zaczął zbliżać się do schodów. — Może nas zaprosisz? — dodała, siląc się na miły ton. Nauczyciel, nie chcąc się kłócić przy sąsiedzie, bez słowa cofnął się, dając kobietom znak, aby weszły. Nie spodziewał się dodatkowego gościa i nie miał pewności, czy planowana rozmowa nie zmieni się w dyskusję (lub co gorsza, w kłótnię).
— Do salonu. — Zamknął drzwi drżącymi dłońmi, a Barbara popatrzyła na niego z zaskoczeniem.
— Nie denerwuj się — odparła lekceważąco. — Zrobię nam herbatę.
Adrian powstrzymał drwiący śmiech ostatkiem sił.
— Nie zrobisz żadnej herbaty. — Zwrócił twarz w jej kierunku. Wciąż unosiła brwi, natomiast Wiktoria stała za kobietą, czując narastające napięcie i niezręczność. Ułożyła ręce na brzuchu, nie wiedząc, co z nimi zrobić. — Do salonu.
— Adrian...
— Już! — krzyknął, lecz gdy żadna z nich nie ruszyła się z miejsca, dodał: — Przyprowadziłaś piąte koło u wozu, to teraz licz się z konsekwencjami. Albo idziecie do salonu w tej chwili, albo nie będzie żadnej rozmowy.
Przestraszona Wiktoria poszła do wskazanego pokoju, a mężczyźnie zrobiło się na chwilę głupio, lecz szybko odgonił te myśli. Musiał to załatwić raz na zawsze, a to wymagało burzliwych emocji oraz ostrzejszych słów.
Barbara podążyła za dziewczyną i obydwie usiadły na kanapie.
— Więc — zaczęła matka, odkładając torebkę pod stolik — może powtórzę to, co...
— Nic nie powtórzysz — wtrącił Adrian. — Nie — dodał, gdy otworzyła usta, wydając z siebie pojedynczą sylabę. — Ja mówię, a ty siedzisz cicho i mnie słuchasz.
Oburzona Barbara wyprostowała się, kładąc dłonie na kolanach, a Wiktoria patrzyła przerażona na swoje paznokcie, próbując nie podnosić wzroku na byłego chłopaka, który westchnął ciężko i zaczął mówić.
— To jest ostatni raz, gdy poruszamy ten temat. — Jego głos przestał drżeć. Wzbierała w nim odwaga i miał szczerą nadzieję, że starczy mu jej do końca konfrontacji. — Nie jestem ojcem dziecka. Nie mam obowiązku go wychowywać, tym bardziej nie mam obowiązku przyjmować pod dach osobę, która z własnej woli odeszła ode mnie i zaliczyła wpadkę z obcym typem. — Starał się w przypływie emocji dobierać słowa tak, aby nie musieć się powtarzać, jąkać czy zastanawiać nad resztą wypowiedzi. — Ruszyłem dalej, zamknąłem tamten rozdział. Nie rozumiem, dlaczego usilnie próbujecie wtrącić się w moje życie, gdy wyraźnie daję wam do zrozumienia, że tego nie chcę....
Przerwał, próbując przypomnieć sobie, co chciał powiedzieć, lecz Barbara wykorzystała chwilę ciszy.
— Wiktoria cię kocha. — Obawiała się, że znowu jej wypowiedź zostanie zgaszona jeszcze zanim się rozkręci, ale zachęcona brakiem protestów ze strony syna, kontynuowała: — Każdy popełnia błędy, ale miłości tak łatwo się nie pozbędziesz.
— To prawda — dodała nieśmiało Wiktoria. — Nasze uczucie nie wygasło...
— Mów za siebie. — Adrian spojrzał na dziewczynę gniewnie, a ta zapadła się w poduszki na kanapie ze wstydu. Gdyby mogła, zatonęłaby w nich na zawsze, byle tylko nie pokazywać kwitnących na twarzy rumieńców.
— Adrian, przestań — warknęła matka. — Wystraszysz ją.
— Gówno mnie to obchodzi.
— Powiedziałam, przestań!
— Bo co? — odparł, odpychając się od ściany i robiąc krok w stronę okna. — Nie traktuj mnie jak dziecka!
— Jesteś moim synem.
— I?
Barbarze serce zabiło mocniej.
— I proszę cię, żebyś się ogarnął, człowieku! — krzyknęła, wstając i uderzając kolanem o zbyt blisko przesunięty stolik, przez co stojący na nim pusty kubek zakołysał się, a następnie przewrócił. — Masz przed sobą kobietę, która cię kocha i chce spędzić z tobą życie, twoim obowiązkiem jest wybaczyć i się w końcu ustabilizować!
Adrian uniósł brwi. Gdyby nie gniew, roześmiałby się na głos.
— Po pierwsze, nie mam żadnego obowiązku wobec niej. Po drugie, o to ci chodziło cały czas? Żebym w końcu założył... coś w rodzaju rodziny?
— A co, zamierzasz w tym wieku kogoś jeszcze szukać?
— To nie twoja sprawa, co zamierzam!
— Jestem twoją matką!
— Tak, a to jest moje życie! — krzyknął, opierając się plecami o parapet i chowając twarz w dłoniach, próbując opanować gotujące się w nim emocje. Przeczesał wciąż drżącymi dłońmi włosy. — Dobra, to nie ma sensu. Niepotrzebnie do ciebie dzwoniłem. Wyjdź — powiedział w końcu, patrząc na Barbarę. — Obydwie wyjdźcie. Nie mam sił, bo widzę, że i tak nie dociera do ciebie, że mam swoje życie, swoje plany. A ty — dodał, patrząc na Wikę — przestań się chować za moją matką.
— Adrian — warknęła Barbara, widząc, że dziewczyna z płaczem podnosi się z kanapy, również trącając stolik, przez co przewrócony kubek spada na podłogę. Wiktoria wybiegła z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. — Boże, dziecko, jakie plany? — pyta, wycedzając ostatnie słowo, jakby z trudem przechodziło jej przez usta. — Jakie TY możesz mieć plany? Co? Jakie wielkie plany może mieć nauczyciel? Były w dodatku! Zamierzasz do końca życia dawać korepetycje? Chociaż, biorąc pod uwagę syna Kasi, to faktycznie. Dorobisz się fortuny.
Jakby oblany kubłem zimnej wody poderwał się i spojrzał gniewnie na matkę.
— Nie odzywaj się. Nie wypowiadaj się na jego temat — powiedział, zanim zdążył się powstrzymać. Barbara jednak tylko przewróciła oczami. — Powiedziałem, że masz wyjść.
— Nie wyjdę. Nie skończyłam rozmawiać.
— Ja skończyłem. To moje mieszkanie, więc wyjdź, zanim wezwę policję.
Barbara zaśmiała się szyderczo, nie zwracając uwagi na ostatnie słowa.
— Twoje mieszkanie? Dziecko, to ja opłacam część twoich rachunków. Ja! Z dobroci serca! A ty tak mnie traktujesz? — Skrzyżowała ręce na piersi, lustrując mężczyznę wzrokiem. — Beze mnie byś nie miał gdzie mieszkać. I radzę ci, zastanów się nad tym, co robisz, bo może się to dla ciebie źle skończyć. To też moje mieszkanie.
— Nie — odparł bez wahania. — Tak naprawdę żadne z nas nie jest właścicielem. Ale to ja tu mieszkam. — Wziął głęboki oddech, chcąc uspokoić walenie serca. — Jestem ci wdzięczny za pomoc, ale... jeśli ceną ma być spełnianie twoich zachcianek i pozwalanie, byś wpływała na moje życie, to może już czas, byś przestała mi dawać pieniądze.
Barbara prychnęła, sięgając po torebkę.
— Nie masz nawet stałej pracy. Życzę powodzenia.
— Mam — skłamał. Matka spojrzała na niego z niedowierzaniem, lecz wciąż lekceważąco. — I do normalnego życia nie potrzebuję ani żony, ani dziecka, ani niczego, co ty sobie wymyśliłaś.
Kobieta zmarszczyła brwi, a jej oczy zaszkliły się. Spojrzała ponownie na syna z odrazą.
— Jesteś taki jak twój ojciec.
Zamarł.
Poczuł ból w sercu, a po jego ciele rozeszło się uczucie drętwienia i gdyby nie adrenalina, padłby na podłogę, zapewne uderzając wcześniej głową o parapet. Miał ochotę jednocześnie krzyczeć i płakać, ale nie miał już sił.
"Nie potrzebuję ciebie do szczęścia", powiedział kiedyś pan Przybyło Barbarze, nieświadomy obecności syna w progu drzwi, do których stał tyłem.
"Nie potrzebuję żadnego z was."— Wyjdź — powiedział cicho Adrian. — Mówię to ostatni raz.
Kobieta tym razem nie protestowała i wyszła z mieszkania, również trzaskając drzwiami, a on nawet nie pofatygował się, by ich zamknąć. Zamiast tego zmarszczył brwi, przykładając dłoń do twarzy oraz osunął się wzdłuż ściany pod oknem, pozwalając łzom wylewać się i moczyć zarówno jego koszulkę, jak i spodnie.
Nie był jak jego ojciec. Nie wierzył w to. Powiedziała tak tylko po to, by wzbudzić w nim poczucie winy. Nie jest złym człowiekiem. Nie jest...
— Co się dzieje? — zapytała Mariola, słysząc przez telefon rozpacz w głosie brata.
— Matka. Już wyszła.
— Mam przyjechać?
Mężczyzna westchnął, próbując powstrzymać kolejną falę łez.
— Jeśli możesz.Teraz
Adrian pochylił się, aby przyjrzeć się dopiskowi o promocji obok ceny pasty do zębów, lecz zanim jego mózg zdążył przetworzyć to, co przeczytał, usłyszał swoje imię.
— Cholera, od lat cię nie widziałem — powiedział Cezary, klepiąc Adriana po ramieniu, który z niesmakiem odsunął się, czując niechciany dotyk. — Słyszałem, że jesteś nauczycielem?
Takiego spotkania się nie spodziewał. Wymusił uśmiech, spoglądając na starszego kuzyna, który schował obydwie dłonie do kieszeni, stając w szerokim rozkroku.
— Tak. Pracuję w liceum.
— O, proszę. Dzieciaki dają ci w kość?
— Niezupełnie.
— A, czyli lubią matematykę?
— Też nie.
Cezary przeszył wzrokiem Adriana, jakby próbował odgadnąć jego myśli, co pozwoliłoby przyłapać go na niewygodnym kłamstwie.
— Ty, bo ja cię nie widuję za bardzo. Czemu nie przyjeżdżasz? Na świętach nie byłeś.
Adrian miał nadzieję, że umiał zamaskować swoje zdenerwowanie. Nie było szans, by Barbara nie pochwaliła się wyrodnym synem, który odrzucił ciężarną dziewczynę po to, by mieszkać samemu w kawalerce na obrzeżach miasta i żyć póki co z dawania korepetycji. Wiedział, że był tematem numer jeden przy wigilijnym stole, a udawana życzliwość Cezarego służyła mu za wybadanie terenu i przede wszystkim krycie swojej ciotki.
— Dorosłem. Nie bawią mnie już rodzinne spotkania.
Cezary zmieszał się.
— Nie no, co ty, stary... — Potarł nos, chcąc ukryć zakłopotany wyraz twarzy. — Co w tym złego...
Wszystko, pomyślał. Nienawistne spojrzenia, fałszywe uśmiechy, zainteresowanie, które bynajmniej nie wiązało się ze szczerą chęcią poznania drugiej osoby, a raczej z próbą weryfikacji najświeższych plotek. Obrabianie dupy tym, których nie było danego roku przy stole.
Był tego świadkiem zbyt wiele razy, dlatego zdawał sobie sprawę z tego, że zapewne już uchodził w rodzinie za gwiazdę wśród czarnych owiec. Najczarniejsza z nich. Tak czarną, że aż pochłaniającą światło.
— Nie mój klimat — dodał, nie chcąc się wdawać w dyskusję w takim miejscu. Z rana mieli zacząć przeprowadzkę i wolał jak najszybciej wrócić do domu, żeby się porządnie wyspać.
Cezary zmarszczył brwi, nie spuszczając z niego wzroku.
— A wiesz... — Spiął się ledwo zauważalnie, przestępując z nogi na nogę. — Zaprosiłbyś na wesele, co nie?
Tym razem to Adrian zmarszczył brwi.
— Jakie wesele?
— No wiesz, twoje. Jak mamy się dowiedzieć, czy kogoś masz, skoro nie przychodzisz do nas... pewnie z zaproszenia na ślub, co nie?
Cezary się zaśmiał, próbując żartować, lecz Adrianowi do śmiechu nie było. Oczywiście, że pytał o jego życie uczuciowe. Oczywiście, że przecież ze wszystkich plotek, które go dotyczyły, ta była najistotniejsza.
— Nie planuję wesela.
Jego żołądek zareagował na te słowa zbyt gwałtownie. Zorientował się w sekundę, że przecież nie przeszło mu to przez myśl, odkąd związał się z chłopakiem.
— Oj, no weź... a masz chociaż z kim?
Zawahał się.
— Nie mam.
— Aj, szkoda.
Nie biorąc pasty do zębów, odsunął się od półki i ruchem ciała dyskretnie przekazał kuzynowi, że czas kończyć tę niezręczną rozmowę. Żegnając się i manifestując w myślach, by Cezary nie zmierzał do kasy, wypuścił ciężko powietrze, czując gorąco na policzkach.
Nie skłamał. Bycie w związku nie nakazywało mu planować ślubu, a w jego sytuacji — nie w Polsce. Będąc wcześniej z dziewczynami, mimo że nie myślał o tym na co dzień, gdzieś w głębi czuł presję społeczeństwa na zalegalizowanie związku w przyszłości, czemu stanowczo się opierał, lecz odkąd poznał Adama, dziwna myśl w podświadomość zniknęła. Powinno było go to ucieszyć, tak jakby miał pozbyć się jakiegoś niewidzialnego ciężaru z serca, lecz podchodząc do kasy samoobsługowej nawet nie zwrócił uwagi na komunikat o awarii urządzenia, ponieważ w jego głowie pojawiła się myśl, przysłaniająca rzeczywistość. Dopiero pracownica sklepu musiała wyrwać go z tej dziwnej otchłani, wskazując mu kasę obok, przez co rumieniec z jego twarzy rozlał się aż po szyję.
Z rosnącą gulą w gardle przeszedł dwa kroki i zaczął skanować produkty.
CZYTASZ
"A" do sześcianu | bxb
HumorPech trzymał sie Adama na co dzień, lecz uderza ze zdwojoną siłą, kiedy wprowadza się razem ze swoim partnerem do wynajętego mieszkania. Jeden - student filologii polskiej, któremu matematyka zniszczyła dwa lata życia. Drugi - nauczyciel matematyki...