~Rozdział 5~

128 18 58
                                    


Następnego dnia oboje obudzili się w świetnych humorach. Nie mogli przestać się uśmiechać, zupełnie jakby ktoś rzucił na nich jakiś czar. Ale najważniejsze było to, że oni chcieli się uśmiechać. Chcieli się uśmiechać i chcieli być szczęśliwi, bo w końcu byli tylko zwykłymi dziećmi, które chciały być wolne i szczęśliwe. Riccardo podniósł się z łóżka i otworzył okno. Rozsunął zasłony przez co do pokoju wpadło jasne światło.

— Daj mi spać! — jęknął Terry, przyciskając twarz do poduszki.

Riccardo zaśmiał się.

— Wstawaj — mruknął rozbawiony i podszedł do szafy.

— Ech... Aleś ty uparty — jęknął białowłosy i posłusznie zwlókł się z łóżka.

— Nie wiedziałeś?

Oboje roześmiali się serdecznie. Terry dostał jedną z większych koszulek Riccardo, która i tak była na niego mała i jakieś dresy jego taty.

— Ciesz się, że mojego taty nie ma, bo by był problem, żeby ci załatwić ubrania — zaśmiał się brunet.

— Cieszę się, że go nie ma — mruknął zamyślony chłopak.

Ricc wzruszył tylko ramionami i sam ubrał swoją bluzę i dresy.

— To... Dzisiaj musisz wyjść na trochę?.. — spytał niepewnie.

— Tak... Nie potrwa to długo... — zapewnił Terry i zszedł razem z brunetem na dół.

Weszli do kuchni. Wyższy chłopak zajął miejsce przy wyspie kuchennej, a pianista zaczął robić im obu kawę. Usiedli naprzeciwko siebie i popijali kawę w ciszy. Białowłosy myślał, czy chce to robić. Ale nie chciał, tak strasznie nie chciał. Jeszcze kilka miesięcy i będę miał wystarczająco pieniędzy... — myślał. Dopił kawę w momencie, gdy przed chłopakami pojawiły się talerze z jajecznicą.

— Smacznego — życzyła im jedna z służących i zniknęła.

Oboje spojrzeli sobie w oczy. Nie chcieli tego jeść.

— Nie jestem głodny... — powiedział od razu Terry.

Odsunął od siebie talerz i wstał od stołu. Riccardo też zszedł ze swojego krzesełka. Odniósł talerze do kuchni.

— Nie jesteśmy narazie głodni — powiedział do kucharki i szybko poszedł na górę razem ze swoim przyjacielem.

Bramkarz już tam był. Leżał na łóżku i tępo wpatrywał się w sufit. Ręce miał założone za głowę i myślał. Di Rigo usiadł przy biurku i trochę porobił notatek z fizyki. Potem wziął książkę i usiadł w nogach łóżka, czytając, a Terry nadal zawzięcie o czymś myślał, patrząc w sufit. Pianista uśmiechał się do kartek. Czytał bowiem historię o płatnym zabójcy i wzorowym uczniu. Oboje mieli surowe matki, ale wspaniałych na swój sposób ojców. Oboje kochali grać w piłkę. Jeden grał też w koszykówkę, drugi pokazywał swój talent do gry na pianinie. Coś mi to przypomina... - pomyślał sobie Di Rigo.

Telefon Archibald'a się rozdzwonił. Białowłosy szybko wyrwał się z zamyśleń i odebrał.

— Tak? — spytał. — Jasne. Teraz?.. D-dobrze... Będę na miejscu za piętnaście minut. Tak, zgodnie z zamówieniem. Dwa tysiące. Dziękuję, do widzenia — pożegnał się i rozłączył. Podniósł się do siadu.

— Idziesz gdzieś? — zapytał Riccardo, nie odrywając się od lektury.

Terry westchnął.

— Wrócę za godzinę, bo... No sam wiesz... — mruknął, spuszczając wzrok zawstydzony.

— Idź, tylko uważaj na siebie i nic sobie nie zrób. No i nie daj się złapać — powiedział spokojnie brunet, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

Ale to wszystko było takie pojebane, że aż śmieszne. W chuj.

Białowłosy delikatnie potargał mu włosy i wyszedł z pokoju. Ricc prychnął pod nosem, ale nie mógł się skupić na lekturze, bo martwił się o przyjaciela. W tym czasie bramkarz ruszył w stronę biura podróży. Wszedł do środka bez większego trudu i przemknął do gabinetu pani Wilson, bo dostał wszystkie informacje. Kobieta stała tyłem do niego, rozmawiając przez telefon. Białowłosy szybko włączył nagrywanie w telefonie i położył go tak, żeby było widać cały gabinet. Od tyłu podszedł do Nadyi i zatkał jej usta ręką. Zabrał jej telefon i się rozłączył. Tak jak ustalono, sztylet był już na miejscu. Schylił się powoli. Nadal trzymał kobietę, żeby nie uciekła. Spod biurka podniósł sztylet i szepnął do jej ucha:

— Przepraszam...

A po tym słowie wbił sztylet w jej policzek. Patrzył jak tworzy się tam rana, z której wypływa masa krwi. Patrzył, jak kobieta krztusi się własną krwią, a wtedy sztylet wbił w jej tętnicę. Potem zadał jeszcze kilka ciosów w tył głowy, żeby mieć pewność, że pani Wilson wyda ostatnie tchnienie. Gdy kobieta już nie oddychała, była blada i nieruchoma, zimna, a jej oczy były martwe, Terry ułożył jej ciało na podłodze i zakończył nagranie. Drżącymi rękoma schował telefon do kieszeni i niepostrzeżenie wyszedł. Ruszył od razu w stronę domu zamawiającego. Klient czekał w korytarzu domu. Oczywiście Terry przesłał mu film i dostał swoje pieniądze i poszedł sobie. Jednak nie chciał jeszcze wracać do Riccarda, chciał sobie wszystko na spokojnie przemyśleć. Szwędał się po mieście, nie patrząc na godzinę ani razu. Rozbrzmiał dźwięk połączenia. Gdy zobaczył, że dzwoni Riccardo od razu odebrał.

— Tak? — zapytał cicho.

— Gdzie jesteś? Miałeś być pół godziny temu... — powiedział z troską brunet.

— J-ja... Zaraz będę... — szepnął i się rozłączył.

Schował telefon do kieszeni i ruszył w drogę powrotną. Po policzkach płynęły jego słone łzy.

Tak strasznie nie chciał zabijać... Nie chciał pozbawiać życia niewinnych ludzi... Nie znał ich... Nie wiedział co zrobili, nie chciał ich mordować... Ale nie chciał zawieść ojca, bo już nic nie musiał robić dla matki... A ciężko jest wyplątać się z tego interesu... Ciężko jest wyplątać się z tej roboty... A on chciał być normalny...

Stanął przed bramą prowadzącą na posesję Di Rigo. Ochroniarz otworzył mu furtkę, bo wiedział, że Archibald jest gościem Riccarda. Białowłosy wszedł szybko do środka, a na policzkach miał zaschnięte łzy. Wszedł do domu i stanął twarzą w twarz z brunetem. Ten stał w drzwiach i lustrował go swoim skupionym wzrokiem. Gdy napastnik zobaczył zaschnięte łzy na policzkach Terry'ego od razu wciągnął go w głąb domu. Trzymając jego rękę wprowadził go na górę i zamknął za nimi drzwi do pokoju. Gdy tylko to zrobił, przytulił bramkarza. Ten znowu nie mógł powstrzymać łez. Nawet nie próbował. Z jego ust wydobył się szloch. Riccardo mocniej przycisnął do siebie chłopaka, okazując mu wsparcie. Pomógł mu usiąść na łóżku i dalej przytulał.

Gdyby wtedy wróciła matka Riccardo... Och, piekło na miejscu... Jak dobrze, że chłopacy byli sami... Mogli odpocząć do codzienności, jednak nie Terry... Terry mierzył się z czymś, czego cholernie nie chciał dalej ciągnąć...

---------------------------------------------------------

Hejkaaa! Co tam u was? W końcu coś wstawiam! Ostatnio zabrakło mi weny, ale powracam z nowymi siłami! Rozdział, na który czekała Vala-sija specjalnie dla ciebie, kochana! Mam nadzieję, że jest okej, starałam się dać tutaj emocje! Dajcie znać czy rozdział się podobał!

Pozdrowionka! Miłego dnia/nocy! 🔥❤️🏀⚽

(1000 słów ♥️)

"Mój dom w jego sercu ~ Riccardo"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz