Rozdział 10.

255 9 5
                                    

–Daj spokój, Kylie. To tylko dwa tygodnie.

Podciągnęłam nosem patrząc z dołu na brata.

–To aż dwa tygodnie.

Raphael ponowne przyciągnął mnie do uścisku. Gniotłam jego koszulkę w dłoniach.

–No dalej ucieknie wam samolot, na te wasze wyspy. Madison na pewno już jest w drodze.

Brat skinął głową i jedną dłonią chwycił klamkę, drugą zaś rączkę walizki.

–Gdyby coś się działo, dzwoń albo pisz.

–Co ma się dziać?

–Wiesz co mam na myśli– wskazał nieznacznie głową w stronę drzwi gabinetu ojca. – Rozmawiałem z Saintem, zdeklarował się, że będzie jeździł z tobą do szkoły, mój samochód na ten czas jest twój, ale Saint wspominał, że będziecie jeździć jego.

–Nie martw się i odpoczywajcie. Jakoś sobie poradzę.

–Przywiozę ci bransoletkę.

–Mam nadzieję. A teraz poważnie idź już, bo za moment sama cię stąd wyrzucę.

Raphael zaśmiał się chrapliwie i wyszedł z domu.

–Ten to ma dobrze, co? – Usłyszałam za plecami głos Sainta– nie dość, że przed końcem roku szkolnego robi sobie jakieś wakacje, to jeszcze nikt nie robi z tego problemu.

–Wygląda na to, że jest ulubionym dzieckiem.

–A idź w pizdu, pieprzony faworyt. Chociaż powiedział, że przywiezie mi jakieś dobre żarcie, więc chyba jednak mogę mu to wybaczyć. Idę grać, młoda. Gdyby co to jestem u siebie.

Obserwowałam jak Saint wchodzi na górę po schodach, po czym odwróciłam się na pięcie i rozłożyłam się wygodnie na kanapie, w między czasie włączając dirty dancing.

Głośny dźwięk dzwonka przerwał mi w połowie filmu.

Zerwałam koc z nóg i z salonu ruszyłam otworzyć drzwi.

Mężczyzna w garniturze posłał mi swój piękny uśmiech.

–Cześć, jest Malcolm? – zapytał Vincent, jednocześnie spojrzeniem szukając ojca.

–Tatusia nie ma. Pojechał do swojej kancelarii.– spojrzałam na ekran swojego smartfona– ale jest już po 12, o tej porze zawsze wraca przywieźć teczkę z papierami i zazwyczaj jedzie na lunch. Wejdź, niedługo powinien przyjechać.

–Znasz jego grafik na pamięć?– zaskoczony uniósł brew.

–Tak jakoś wyszło– wzruszyłam jedynie ramionami.

Zaprowadziłam Vincenta do salonu.

–Napijesz się czegoś? A może jesteś głodny? Przed chwilą zrobiłam tarte malinową.

–Dziękuję. Tarta jeszcze ci nie zbrzydła? Ilekroć piszemy, czy rozmawiamy zawsze ją robisz.

–Ostatnio znalazłam w bibliotece w jednej z książek pomiętą kartę, prawdopodobnie zaznaczała cytat który się na niej znajdował. Jak się okazało, moja mama użyła tego przepisu jako zakładki.

Głośny trzask drzwiami przerwał naszą rozmowę.

Oddaliłam się od Vincenta siadając spory kawałek od niego.

Ojciec jak miał w zwyczaju udałby się do swojego gabinetu gdyby nie płaszcz, który nie należał do żadnego z domowników.

–Mamy gościa?

Sweet LiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz