Rozdział 17.

132 6 24
                                    

Za niecałą godzinę, Hayden kończył pracę.

Postawiłam wykorzystać ten czas, aby zakończyć to, co już dawno powinnam była zakończyć.

–Może pan chwilkę zaczekać?– zapytałam taksówkarza.

Mężczyzna spojrzał na swoją kanapkę, na fotelu pasażera i oznajmił:

–Daje pani nie więcej niż 10 minut.

Z zamiarem zapłacenia z góry wyciągnęłam gotówkę, i wręczyłam ją mężczyźnie.

–Prosze na razie ją zatrzymać, zapłaci mi pani na końcu. – mruknął, wgryzając się w swoją kanapkę.

Uśmiechnęłam się wdzięcznie i zamknęłam za sobą drzwi.

Kiedy jechałam windą na trzydzieste piąte piętro budynku, nie do końca wiedziałam co powiem, kiedy Vincent otworzy mi drzwi swojego gabinetu.

Sama nie wiem czego się spodziewałam, ale przecież nie mogłam odwlekać tego w nieskończoność.

Wysiadłam z windy i ruszyłam korytarzem wprost przed siebie.

–Hej, Kylie!– usłyszałam za sobą przyjazny głos– Idziesz do szefa?

Odwróciłam się na spotkanie z Kacey.

–Cześć, Kacey. Właśnie szłam mu to zanieść.– pomachalam papierkiem w dłoni.– Vincent jest u siebie?

–Przykro mi, niedawno pojechał do sądu. – jej usta ułożyły się w smutnym uśmiechu.

–Och, w takim razie czy mogłabym zostawić to w jego biurze?

–Oczywiście, znasz drogę.– wskazała dłonią w dobrze znanym mi kierunku.

Skinęłam głową i popchnelam drzwi przed sobą.

Przesunęłam stos teczek na bok, mając świadomość, że Vincent na pewno się wścieknie, kiedy zobaczy że ktoś przesunął papiery, które wcześniej starannie ułożył.

Na środku biurka położyłam swoje wypowiedzenie i kopertę z napisem Vincent Moncada.

Postanowiłam napisać do niego krótki list, w którym chce definitywnie zakończyć naszą znajomość.

Choć z całych sił starałam się go usprawiedliwić, dać szansę na dalszą współpracę– przynajmniej w pracy, wciąż z tyłu głowy, głos rozsądku mówił mi, że zwyczajnie planował mnie wykorzystać, nawet jeśli zrezygnował z tego już podczas naszego pierwszego spotkania, to jednak od początku miał takie zamiary wobec mnie.

Wszystko skomplikował pocałunek, którym ostatnio mnie obdarzył.

To nigdy nie powinno się wydarzyć, a już na pewno nie pod szkołą, pełną gapiów.

Kiedy wychodziłam z pomieszczenia, zerknełam na biurko, które do niedawna należało do mnie.

Blat niemal uginał się od ciężaru papierów.

–Szef nic nie pozwalał na nim ruszać, nawet nie pozwolił pani sprzątającej otrzeć kurzu– oznajmiła nagle Kacey, która opierała się dłonią o framugę drzwi.

Z westchnieniem przyjrzałam się różowym dekoracją na biurku.

–Sądziłam, że dostaniesz awans, a ty właśnie przyniosłaś wypowiedzenie...

–Jaki awans?– zapytałam zaskoczona.

–To ty nie wiesz? Pan Vincent chce się przenieś do swojej kancelarii we Włoszech, więc zamierza awansować kogoś, aby zajmował się oddziałem tutaj w Filadelfii. Myślałam, że ci o ty powiedział.

Sweet LiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz