Rozdział IV: Perły i Brylanty

114 5 0
                                    


Witam po przerwie!Zapraszam Was na długi, zimowy rozdział, z odrobinką delikatnej erotyki, o której lojalnie Was uprzedzam :)

Chciałabym tworzyć dłuższe rozdziały, dlatego nowe części pojawiać się będą raz w miesiącu, w okolicach 27-ego. Smacznego!

***


"Zamiast pustego "pan" - w rozmowie

Wyrwało jej się czułe "ty",

I wszystkie najszczęśliwsze sny

Zbudziła w duszy przy tym słowie."

- A. Puszkin

***

Petersburg, 4 stycznia 2005 r.

— Symbolicznie — mruknął, wpatrując się w gałązkę oliwną, wymalowaną na fajansowej powierzchni stojącego przed nim talerzyka.

Burza zawsze przynosiła z sobą nowe, nieznane. Newa wyrzucała na swe brzegi dawno niewidziane rzeczy, czasem nawet ludzi, których zaginięcie nie zdążyło jeszcze całkowicie ulecieć z pamięci petersburczyków. Po burzowej nocy nad Petersburgiem wstał blady poranek, który prócz ostrego, rześkiego powietrza, przyniósł z sobą zmianę dynamiki między nimi.

I zapach jajecznicy.

Lekko przypalonej jajecznicy.

Gdy wszedł do kuchni, Chyba-Granger już tam była, w swoich za dużych ubraniach, z włosami odsuniętymi od twarzy jednym ze starych krawatów, które zalegały na pawlaczu. Najwyraźniej jej gryfońska wścibskość przejawiała się w każdym wcieleniu.

Na stole stały dwa talerze, a Dymitri spał na parapecie, na JEGO miejscu, zwinięty w kulkę. Dziesięć minut później oczywiście porzucił tę lokalizację na rzecz jego kolan, znacząc swą drogę toną sierści nie do usunięcia.

Podłe stworzenie.

— Słucham? — dziewczyna spojrzała na niego pytająco, zatrzymując w połowie drogi do ust widelec pełen jajecznicy.

Pokręcił głową, machając lekceważąco ręką. Nie miał zamiaru ryzykować zerwania ich nowo osiągniętego, tymczasowego, kruchego pokoju. Czy można było nazwać to pokojem? By zapanował pokój, musiała istnieć jakaś wojna. To, co działo się między nimi, wojną nie było. Teoretycznie przecież znali się od dwóch dni, byli sobie obcy, obojętni — on był trochę oschły, łatwo się irytował i za często prychał ze zniecierpliwieniem, a ona...

— Dałaś radę zasnąć?

Wzruszyła ramionami, sięgając po parującą filiżankę i wrzucając do niej łyżkę konfitury. Nie przypominał sobie, by zostawiał ją na wierzchu. Ewidentnie zaczynała czuć się u nich jak u siebie.

— Twoja mama miała rację — powiedziała, a na jej policzki wpłynął rumieniec, którego nie potrafił zinterpretować — cukier pomógł.

Skinął głową, czując, że rozmowa o Narcyzie w ostrym świetle poranka, z kimś, kto na dziewięćdziesiąt procent był Hermioną Granger, go przerasta.

— Cieszę się.

Szare oczy Draco prześlizgnęły się po jej twarzy, pochylonej nad talerzem, skupionej na otwartej książce leżącej obok nakrycia. Zimne, poranne światło igrało w połyskujących włóknach krawata, który zawiązała, by podtrzymywał ciężar jej krótkich, acz niezwykle gęstych loków. Pamiętał ją bardzo podobnie — z twarzą pomalowaną plamami kolorowego światła, wpadającego przez witraże hogwardzkiej biblioteki, odgrodzoną od świata chybotliwym stosem najgrubszych woluminów.

— A ty? — zapytała, a on drgnął nerwowo.

Brakowało tylko tego, żeby przyłapała go jak się na nią gapi.

— Czy ty dałeś radę zasnąć? — doprecyzowała, wpatrując się w niego, jakby był ograniczony.

Nie spałem porządnie od kilku lat. Codziennie śnię o tym, jak Avery bierze cię za gardło i dociska do ściany albo o tym, jak moja ciotka torturuje cię na środku mojego salonu. W lepsze dni wpatruję się w sufit i myślę o tym, że połowa mojego życia przepadła i nigdy nie będę miał możliwości jej odzyskać, że przyjdzie mi umrzeć na drugim końcu świata, samemu, bez szansy zobaczenia mojej rodziny, podczas gdy twój najlepszy przyjaciel, który żyje dzięki odwadze mojej matki, ma żonę i dziecko i układa sobie życie, o którym zawsze śnił. Więc nie Granger, nie dałem rady zasnąć.

— Powiedzmy.

Przesunął po talerzu wysuszony kawałek jajecznicy, co oczywiście nie umknęło jej uwadze.

— Jeśli nie chcesz, nie musisz jej jeść — oznajmiła nieco wojowniczo, jakby była świadoma, że gotowanie nie jest jej najmocniejszą stroną i jakby cholernie jej to przeszkadzało.

Jeśli okaże się, że to nie jest Granger, będzie naprawdę zaskoczony.

Uniósł leniwie brew i powoli uniósł do ust widelec, a jej ciemnobrązowe oczy śledziły ruch jego smukłych palców, ujmujących sztuciec. Kiedyś, w poprzednim życiu mówiono mu, że ma piękne ręce — stworzone do pięknej magii.

— Jedzenie należy celebrować. Nie wrzucać w siebie jak do kufra — stwierdził, przeciągając lekko samogłoski.

W Rosji prawie pozbył się tego nawyku. To była głupia tendencja zaobserwowana u ojca, który z kolei przejął ją od dziadka Abraxasa. Tyle tylko, że dziadek Abraxas miał mocny francuski akcent, który sprawiał, że wszystko, co mówił w ten sposób, brzmiało dostojnie. W ustach Draco-Dziedzica Malfoyów było to raczej pretensjonalne, w ustach Draco-Wygnańca cóż...co najwyżej żałosne.

— Pójdziemy dziś do fotografa — poinformował ją, ignorując jej niebezpiecznie zmrużone oczy i znajome iskierki złości.

— Myślałam, że mam to załatwić sama.

Spojrzał na nią pobłażliwie, unosząc brew. Cholerna, wszechwiedząca wydra.

— A znasz Petersburg?

Prychnęła, ale nie zaprotestowała, ponownie otwierając książkę i kontynuując czytanie.

— Ktoś tu nie jest zbyt dobry w przyznawaniu, że czegoś nie wie, co? — zapytał z krzywym uśmieszkiem, upijając łyk herbaty.

— Tak podejrzewałam, ale miło, że mówisz otwarcie o swoich wadach — odparła spokojnie, rzucając mu przelotne spojrzenie, z którego aż biło samozadowolenie.

To zabrzmiało znajomo.

— Za dużo czasu spędzasz z Nottem — burknął, krzyżując ręce na piersi.

Nie odpowiedziała. Może i lepiej, dziś był jeden z tych dni, kiedy aż świerzbiło go, by wywołać sprzeczkę. Szybko dojadł jajecznicę i wrzucił talerz do zlewu. Jego dłoń mimowolnie drgnęła w kierunku kieszeni, chcąc rzucić szybkie Chłoczyść. Westchnął, gdy palce musnęły pustą przestrzeń.

Dlaczego znowu mu się to zdarzyło? Przecież już praktycznie pozbył się tych fantomowych odruchów, już prawie nigdy nie sięgał po różdżkę, chcąc zrobić coś prostego. Odkręcił zimną wodę i powoli zaczął przesuwać gąbką po powierzchni talerza, mocno trąc gałązkę oliwną i brzegi ze złotym paskiem. Nienawidził przypomnienia o własnej ułomności, a cholerna Irmina była dokładnie tym.

Jego myśli powędrowały ku minionej nocy. Jej żałosnej minie, kiedy wpadła do kuchni w bladej plamie światła, jej drżących palcach, kiedy ściskała w dłoniach kulę. Kiedy tak siedzieli, wymieniając półsłówka, miał wrażenie jakby znów był w Hogwarcie. Czuł się jak wtedy, gdy słyszał zza regału jej przyciszone rozmowy z Potterem i Wieprzlejem.

Złota Trójca — czy ona naprawdę była jej częścią? Czy była tylko zarozumiałą mugolką po jakimś tajemniczym wypadku, która po prostu miała podobne oczy i usta...i rozmieszczenie pieprzyków? I uśmiech. I przemądrzały ton. A może to on w rozpaczliwej próbie urzeczywistnienia swojego żałosnego planu, przelał na nią wspomnienia związane z Granger? Może wmówił sobie, że wywołuje w nim te same uczucia? Ma tę samą, irytującą tendencję do rzucania mu wyzwania każdym swym słowem, gestem, spojrzeniem.

A jednak Nott zdawał się widzieć w niej to samo. Z drugiej strony Theo pił na umór i tęsknił za Anglią równie mocno co Draco. Mogli ulegać zbiorowej halucynacji, byli przecież kompromitująco zdesperowani. Malfoy i Nott — zdesperowani. Merlinie i Morgano, gdyby ojciec to wiedział...

— Wszystko gra?

Poderwał głowę i napotkał wzrok Irminy, która marszcząc brwi, wpatrywała się w jego ręce. Piana wypełniała cały zlew, a bąbelki rozlewały się aż na blat. Kiedy zdążył ich tyle naprodukować? Przeklął pod nosem i mocniej odkręcił kurek, co jedynie zwiększyło ilość piany. Kiedy próbował zakręcić wodę, jego namydlone ręce ześlizgiwały się z metalowych kurków, więc zaczął nerwowo szamotać się z baterią, chcąc powstrzymać strumień. Drobna dłoń Prawdopodobnie-Granger oparła się na jego nadgarstku. Jej palce drżały.

— Pozwól mi — powiedziała cicho i sprawnie zakręciła wodę, zgarniając uciekające bąbelki do zlewu. — Opadną same. Musisz po prostu poczekać.

Zacisnął w pięść dłoń, której dotknęła. Jej skóra była ciepła, nie taka jak powinna być w zimowym Petersburgu, w kamienicy bez gorącej wody. Przypominała mu brzoskwinie, które dojrzewały na drzewach owocowych w szklarni jego matki, zaczarowanej tak, by utrzymywała idealną temperaturę. Pamiętał, jak zrywając je, przyciskał do ust owoce, nie po to, by zakosztować ich smaku, tylko po to, by poczuć na wargach to obezwładniające ciepło. Mimowolnie znów spojrzał na jej dłonie. Knykcie poznaczone były siateczką drobniutkich, miodowych piegów, a jej palce nadal drżały jak szalone.

— Zapytałam, czy wszystko gra — powtórzyła pytanie, a on oderwał wzrok od jej rąk, napotykając wielkie, brązowe oczy.

— Zamyśliłem się — odparł, usiłując brzmieć nonszalancko.

Skończony kretyn. Jebany masochista. Chcesz wyobrażać sobie ręce Granger? Przypomnij sobie, jak te jej piegowate knykcie łamały ci nos na trzecim roku.

Wtedy też były ciepłe — podpowiedział złośliwy głosik w jego głowie.

— Po prostu wyglądałeś jakbyś... — urwała, kręcąc w zamyśleniu głową.

— Jakbym co? — warknął, trochę ostrzej niż zamierzał.

I tu popełnił strategiczny błąd. Dziewczyna spojrzała na niego z urazą i cisnęła talerz do zlewu, powodując, że kilka baniek wzbiło się w powietrze, osiadając na jego nosie i jasnych rzęsach. Nie zważając na jego oburzone sapnięcie, odwróciła się na pięcie, zgarnęła ze stołu Annę Kareninę i swoją filiżankę, po czym wymaszerowała z kuchni.

— Pamiętaj o fotografie! — krzyknął za nią.

Szybkie kroki nie ustawały.

— Mamy być u Ilji na jedenastą! — dodał, ale odpowiedziało mu zaledwie trzaśnięcie drzwiami do biblioteki.

Ze złością uderzył w krawędź zlewu, wzbijając w powietrze więcej piany. Wbrew słowom domniemanej Granger, bąbelki wcale nie opadały. Dimitri otarł się o jego stopy, miaucząc współczująco.

— Twoja właścicielka to zmora mojego istnienia, wiesz? — westchnął, podsuwając sobie krzesło i siadając na nim okrakiem.

Tak oto zniweczył wszystko, co wypracował poprzedniej nocy. Nott rozerwałby go na strzępy, gdyby wiedział. To nie jego wina, że była taka obrażalska. Czasem bywał nie w sosie.

No dobra...najczęściej bywał nie w sosie.

Nott jakoś nie wybiegał z pokoju za każdym razem, gdy ostrzej się do niego odezwał. Niemniej możliwe, że dokładnie tak zrobi, gdy dowie się, że kolejny raz pozwolił swojemu temperamentowi wziąć górę nad powodzeniem misji. Misji, od której zależała ich jedyna szansa na powrót do domu.

Jęknął żałośnie i oparł brodę o oparcie krzesła.

Kot, który właśnie wylizywał czubek jego buta, zaczął mruczeć.

Draco naprawdę nienawidził kotów.

Między Petersburgiem a Londynem || DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz