Rozdział I: Sylwester

116 4 0
                                    

„Mijają lata - i niestety

Zmieniają świat, zmieniają nas!

W mogilnym mroku, w głębi Lety

widzi cię dzisiaj wzrok poety,

Lecz i poeta tobie zgasł."

- A. Puszkin

***

Petersburg, 31 grudnia 2004 r.


Draco Malfoy nigdy nie należał do cierpliwych. Prawdopodobnie był to skutek wychowania w otoczeniu magii i nieprzyzwoitego bogactwa. Od kiedy pamiętał, wszyscy wokół dwoili się i troili, chcąc spełnić każdą jego zachciankę — matka, przynosząca mu coraz to nowe książki, elfy podrzucające do jego pokoju wymyślne smakołyki, ojciec, pozwalający mu dosiąść swojego Nimbusa, kiedy był na to o wiele za mały. Może dlatego wolał natychmiastową gratyfikację zaklęć od długiego, mozolnego ślęczenia nad eliksirami.

Kiedy miał dziewięć lat i stał obok swego ojca, obserwując, jak ten pochyla się nad bulgoczącym kociołkiem, żałował tego braku ogłady. Zwierzył się z tego Lucjuszowi, wyciągając w jego stronę suszony korzeń asfodelusa.

— Nikt nie rodzi się cierpliwy — odparł, rozgniatając roślinę na pył w srebrnym moździerzu — to cnota, którą nabywa się z wiekiem.

— Ty tak miałeś? — drążył, marszcząc swoje jasne brwi i patrząc na skupioną twarz ojca.

Kącik ust Lucjusza drgnął w tłumionym uśmiechu. Draco klęknął na taborecie i niemal włożył głowę w misę moździerza. Intensywny zapach sproszkowanego asfodelusa wypełnił jego nozdrza, powodując kichnięcie. Wprawne zaklęcie niewerbalne otoczyło cenny składnik ochronną bańką.

— W moim życiu wydarzyły się różne rzeczy. Nie wszystkie były przyjemne — powiedział ojciec, wydobywając z połów swej eleganckiej szaty chusteczkę z haftowanymi inicjałami Malfoyów. — Za każdym razem uczyłem się troszkę cierpliwości.

Draco wytarł nos, pogrążając się w głębokim, dziecięcym zamyśleniu. Materiał, który przyciskał do twarzy, pachniał jak Lucjusz — miętą, piżmem i suszonymi listkami mandragory.

— Czyli najpierw muszą mnie spotkać niemiłe rzeczy? To ja jednak nie chcę być cierpliwy.

Odpowiedź nie padła od razu. Przez kilka chwil Lucjusz w skupieniu odmierzał odpowiednią ilość asfodelusa i tylko głęboka zmarszczka pomiędzy jego brwiami świadczyła o tym, że zastanawia się nad odpowiedzią.

— Każdego spotykają niemiłe rzeczy, synu — powiedział w końcu, a jego głos był cichy, niemal aksamitny.

Draco przycisnął dłonie do brzucha, poprawiając się na wysokim taborecie.

— Nawet Malfoyów? — zapytał płaczliwie, zirytowany przytłaczającym poczuciem niesprawiedliwości.

Lucjusz chwycił jego dłoń i położył na niej przygotowany proszek. Draco popatrzył na niego wielkimi, szarymi oczami, czując, jak strach ustępuje miejsca narastającej ekscytacji. Ojciec prawie nigdy nie pozwalał mu na dorzucanie czegokolwiek do kociołka. Z najwyższym skupieniem pochylił się nad stanowiskiem, czując silną, męską dłoń na ramieniu.

— Zwłaszcza Malfoyów, synu.

Wywar zgęstniał, gdy wsypał do niego proszek. Draco wpatrywał się uważnie w swoje odbicie, które zdawało się tonąć pośród czarnej toni eliksiru.

Mając dwadzieścia cztery lata, nie czuł się ani odrobinę bardziej cierpliwy, chociaż cholernie tęsknił za warzeniem eliksirów. Gdy spacerował pośród stoisk przy Udzielnej, czasem przymykał oczy, zaciągając się wonią ziół i przypraw.

Między Petersburgiem a Londynem || DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz