Pracowanie po dziesięć godzin nie sprzyjało zdrowemu odżywianiu, ale przynajmniej miałam leki. Byłam też po wizycie u kardiologa, który, delikatnie mówiąc, nie był zadowolony z tego, co zobaczył. Jeśli miałam nadzieję, że kardiowerter jakimś cudem nie zarejestrował danych, to byłam w błędzie.
Z ostrą reprymendą, która wciąż dźwięczała mi w uszach wracałam do mieszkania sprawnym samochodem. Samochodem, który miał działającą klimatyzację pachnącą nowością, w którym hamulec wystarczyło wcisnąć bardzo delikatnie, żeby rozpoczął hamowanie. Przez kilka pierwszych dni stawałam dęba na światach, bo zazwyczaj trzeba było wepchnąć pedał w podłogę.
Mimo przeprosin i SMS-owych rozmów o pierdołach z Tonym było mi strasznie głupio, że na niego naskoczyłam. Nie, żeby nie zasłużył, mógł uszanować moje zdanie. Dopiero później zdałam sobie sprawę z tego, że mogłam go odwieźć do domu jak normalny człowiek. Widać przebywanie w antykwariacie pozbawiło mnie dobrych manier i ogłady. Rzeczy, które będą mi potrzebne w nowej pracy, której rozpoczęcie czekało tuż za rogiem. Musiałam tylko przetrwać miesiąc.
– Ella – ostry jak brzytwa głos Any sprowadził mnie na ziemię. – Aż tak ten chłop zawrócił ci w głowie?
Zerknęłam na nią i potrząsnęłam głową.
– Nie. Martwię się nową pracą.
Anastazja prychnęła i postukała paznokciami w podłokietnik.
– Tą bandą oszołomów nafaszerowanych Bóg wie czym? Rzeczywiście. Zdajesz sobie sprawę, że większość uczniów będzie od ciebie wyższa? Szczególnie ci z drużyny futbolowej. Będą trzęśli portkami na widok rudej jędzy mierzącej metr sześćdziesiąt. Zawsze możesz nasłać na nich jakiegoś fajnego demona. – Poklepała mnie po udzie, a ja przełknęłam gule w gardle.
Moim marzeniem było zostać psychiatrką i zajmować się mordercami. Fascynowała mnie ludzka psychika, choć nieczęsto o tym mówiłam. Ludzie nie reagowali zbyt entuzjastycznie. Niestety nie każde marzenie można było spełnić, a moje życie od samego początku nie szło w dobrym kierunku.
Wada serca, problemy finansowe, najgorsza na świecie rodzina. Taka codzienność.
– Nie łam się, zawsze będziesz mogła ich złapać za jaja, będziesz na odpowiedniej wysokości!
– Jesteś okropna – skwitowałam i skręciłam w naszą ulicę.
– Bywa – odpowiedziała melodyjnym głosem i obróciła w swoją stronę wewnętrzne lusterko, żeby poprawić szminkę.
Zignorowałam jej jawną prowokację i skupiłam się na przeklętym parkowaniu. Nie miałam pojęcia jakim cudem Tony zaparkował w tym samym miejscu na dwa razy. Wjechał, cofnął i już. Ja kręciłam się jak gówno w przeręblu, to w przód, to w tył, żeby znaleźć się jak najbliżej krawężnika, ale stałam coraz bardziej krzywo. W końcu zrezygnowałam i zgasiłam silnik.
Ana wyjrzała przez szybę.
– Prawko w chrupkach znalazłaś?
– Zaparkuj lepiej – sarknęłam, wysiadłam i trzasnęłam drzwiami. – Gdzie ty w ogóle byłaś?
Stukot obcasów Any odbijał się od asfaltu, a jej mini spódniczka w cętkowy wzór z pewnością gorszyła mieszkające w okolicy porządnickie panie domu. Dekolt wołał o pomstę do nieba, a idealnie zarysowane piersi kusiły złotą opalenizną. Anastazja wyglądała jak ucieleśnienie piękności i ponowne wcielenie Afrodyty. Nie to, co ja.
– Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz – zmrużyła oczy w kolorze fiołków, przez co zaczęłam robić się jeszcze bardziej podejrzliwa. Nie nosiła kolorowych kontaktów, jeśli... nie szła do pracy.
CZYTASZ
To, co rozpoczął deszcz
Lãng mạn"Każdy z nas miał w sobie demona. Jedni nosili go jak wilk owczą skórę, a inni pokazywali swoją bestię bez pardonu i cienia wstydu. Smarowali się ciemnością jak najdroższym balsamem i trochę im zazdrościłam. Moja ciemność była skryta za łuną jasnośc...