Rozdział 7. Komfort o zapachu lawendy.

32 7 6
                                    

Stał oparty o samochód, z szerokimi ramionami założonymi na piersi i patrzył gdzieś w bok, więc miałam chwilę na ogarnięcie poplątanych nóg. Z każdym krokiem sukienka pochodziła w górę, tak samo jak zawartość mojego żołądka. Nie czułam się w tym dobrze. Jak przebieraniec na Halloween. Powieki mi ciążyły, szłam powolnym krokiem i przysięgam na Wszechświat, miałam ochotę zgiąć się w pół i iść tiptopkami. A najlepiej zrzucić ze stóp te absurdalne buty.

Dlaczego dałam się na to namówić? Doskonale wiedziałam. Bo Ana tego potrzebowała.

Tony złapał mój wzrok i delikatnie się uśmiechnął. Serce podskoczyło mi gdzieś na wysokość gardła i wcale nie chciało opaść niżej, mimo usilnych próśb i starań. Zapadałam się w trawie i miałam wrażenie, że ta moja parada trwa dłużej, niż marsz wstydu Cersei Lannister. Ja też byłam prawie naga, ale przynajmniej nikt nie rzucał we mnie gównem.

– Cześć – powiedział ochrypłym głosem.

Otworzyłam usta, ale straciłam równowagę przy krawężniku. Tony miał dobry refleks, zrobił krok do przodu i wpadłam prosto w jego ramiona. Owinął mnie mocny zapach przypraw, lawendy i czegoś nieuchwytnie słodkiego.

Prawdopodobnie to nie był najlepszy moment na zdradzenie, że lawenda do mój ulubiony zapach, prawda?

– Hmm, hej? – wyszeptałam przy jego klatce piersiowej.

Nerwowo przełknęłam ślinę. Nasze spojrzenia przecięły się na ułamek sekundy i zadrżałam. Mogłam przysiąc, że jego dotyk powodował plamy rozlewającego się, wszechogarniającego gorąca, które z czasem mogłoby się przekształcić w coś innego. Innego? Na Wszechświat, tak bardzo brakowało mi doznań... Moje serce tłukło się nerwowo po żebrach i pewnie zostaną mi po tym siniaki.

– W porządku? – zapytał i pomógł mi odzyskać równowagę, żeby znów dzieliła nas bezpieczna odległość.

– Zanim znalazłam się w twojej przestrzeni osobistej, czy potem? – wymamrotałam kwaśno.

Zaśmiał się i to był piekielnie miły dźwięk. Melodyjny, trochę ochrypły i niski.

– Czyli dobrze. Pięknie wyglądasz.

Pewnie wyglądałam teraz jak wariatka. Nie umiałam reagować na komplementy, szczególnie, jeśli wydawały się szczere. Być może nawet pokryłam się plamami czerwieni na twarzy ze wstydu. Otworzył mi drzwi do wielkiego Forda, więc kompletnie niezgrabnie wdrapałam się na fotel pasażera, jakby to była ścianka wspinaczkowa. W głowie huczało mi od pytań, czy tym samochodem rekompensuje sobie inne męskie... sprawy. Chociaż może ta zasada tyczyła się tylko sportowych samochodów?

Tony usiadł na miejscu kierowcy z gracją. Bez nerwowego wiercenia się i próby obciągnięcia tej karykatury sukienki, bo nosił spodnie. Mogłam iść w jego ślady. Zanim zdążyłam spostrzec już ściskałam między palcami turmalin.

– Co to za kamień?

Ruszyliśmy. Tony wpatrywał się w ulicę przed sobą, jechał z dozwoloną prędkością i zatrzymywał się na każdym znaku stopu. Czy był osobą, która zamierzała wyśmiewać się z moich zainteresowań?

– To turmalin – odpowiedziałam wojowniczo. – Jakiś problem?

Zerknął na mnie kątem oka, a ja, miałam taką nadzieję, wyglądałam wystarczająco wyczekująco. Nie zamierzałam iść nigdzie z kimś, kto nie miał w sobie otwartości na inność.

– Żaden – powiedział ze spokojem i wrócił wzrokiem na drogę. – Wygląda na to, że jesteś z nim bardzo związana.

Moja ręka wystrzeliła w górę, po czym natychmiast opadła.

To, co rozpoczął deszczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz