Rozdział 9. Ten jeden wieczór w Cleveland.

38 5 4
                                    

Dni mijały zdecydowanie za szybko, a ja byłam zdecydowanie za bardzo zajęta. Echo randki z Tonym wracało ze zdwojoną siłą i uaktywniało gniazdo cykad w moim brzuchu. Po parkingowym obiedzie pojechaliśmy do kina i cóż, musiałam przyznać, byłam nim oczarowana. Tonym, nie kinem. Na tyle, że pozwoliłam sobie cmoknąć go w nieogolony policzek.

A teraz miałam ochotę na coś więcej. Głupia. Uczucie potęgował zapach lawendy, bo jak najgorsza idiotka siedziałam w jego bluzie.

Jak na zawołanie telefon okrzyknął nową wiadomość.

Tony: Zjadłaś coś więcej niż kanapkę z jabłkami?

Uśmiechnęłam się, co nie umknęło uwadze Any.

– Gołąbeczki – zacmokała. – Mówiłam, że Wszechświat wie co robi.

Wystawiłam w jej stronę środkowy palec. Zgarnęłam do ust garść czekoladowych M&M's i uśmiechnęłam się lubieżnie. Nie było na świecie nic lepszego od czekoladowych M&M's. No, może jeszcze cukierki Kisses i batoniki Mars. Ale cała reszta mogła się schować. Większość dorosłego życia składałam się w połowie z cukru, w drugiej połowie z leków i małym procencie prawdziwego jedzenia.

– Ale jeszcze ci się nie oświadczył? – zapytała ironicznie i nalała do kubków wątpliwej jakości wino. – Może oświadczają ci się jedynie ci na łożu śmierci...

– Adrien to było co innego – wymamrotałam i przyjęłam kubek.

Upiłam łyk i wbiłam oskarżające spojrzenie w Anę. Adrien był kimś innym. Zerknęłam z ukosa w stronę palca, na którym nie tak dawno nosiłam obrączkę. Nie potrafiłam się z nią rozstać, co nawet Dean kwitował uniesieniem brwi. Teraz dowód moich domniemanych win spoczywał w ozdobnym pudełku w szufladzie z bielizną.

– Jasne. Zapomniałam, że typ śmiertelnie chorego jest twoim ulubionym. – Przewróciła oczami. – Niezłe perspektywy na satysfakcjonujący seks. I buziaczek smakujący liliami, które kładą na grobach.

Na litość...

– Tu nic się nie kładzie na grobach, Ana.

– Bo jesteście dziwakami, ot co. Amerykanie i ich pomysły. – Ze wściekłością przesuwała filmy, jakby pilot był winny całemu złu tego świata. – Co komu zrobiły znicze?

No nie wiem, pożary? Westchnęłam cicho. Ana najwidoczniej była w bojowym nastroju.

Ella: Jem M&M's. Bez chleba i jabłek. Za to popijam wykwintnym winem, od którego dostałbyś skrętu jelit.

Uśmiechnęłam się i podwinęłam nogi pod pośladki. Byłam cholernie zmęczona, Benjamin wciąż dostarczał książki i zastanawiałam się skąd je bierze. Najwidoczniej czerpał chorą przyjemność z obserwowania, jak męczymy się z kurzem i prawdziwymi książkowymi molami.

Chociaż jeśli wierzyć ocenie starego, dobrego wujka Google były to rybiki i inne chrząszcze. To wiedza, której wolałabym nigdy nie posiąść, ale życie nie wybiera.

Tony: Wciąż wiszę Ci porządny obiad. Mam nadzieję, że te słodycze to nie jedyne co dziś zjadłaś. A co do wina... Powinnaś pić alkohol?

Przewróciłam oczami i parsknęłam śmiechem.

Ella: Zazdrościsz?

Tony: Butelce. Że może na ciebie popatrzeć.

Zachichotałam. Żałowałam, że nie mam dla niego tyle czasu ile bym chciała.

– No mów – zarządziła Ana i odpaliła jakiś horror.

To, co rozpoczął deszczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz