Nastało widmo. Poranne słońce zwinnie przenikało przez malutkie okno w kaplicy, subtelnie oświetlając sylwetkę Mikołaja. Powoli odzyskiwał przytomność, uchylając przemęczone powieki.
Gdzie ja jestem, do cholery? – zastanawiał się, rozglądając się po białych ścianach z meblami w świeckim stylu. Pokój przypominał izbę ubogiego duchownego.
Instynkt kazał mu się ruszyć. Dopiero wtedy młodzieńca ogarnęła świadomość swej pozycji. Powyżej głowy widniały jego dłonie, solidnie przywiązane do dwóch słupów z drewna. Nogi pozostały wolne, a za i przed było sporo przestrzeni. Rozebrany od pasa w górę, Mikołaj próbował nie ponieść się histerii. Dlaczego nie kojarzył, żeby kiedykolwiek został tutaj skrępowany w sposób przypominający średniowieczne tortury?
Ostatnie wspomnienia zahaczały o domowe biuro w leśnej chacie Leksia. Pamiętał Roberta o kryształowym spojrzeniu i paskudny obraz Leksia. Potem film się urwał. Drogą dedukcji, Konopski wywnioskował, iż prawdopodobnie został otumaniony nieznaną mu substancją, albo dostał w łeb z partyzanta.
Teraz było mu duszno, pomimo mrozu dochodzącego z zewnątrz. Z całej siły szarpnął nadgarstkami, naiwnie licząc na wolność. W tle słychać było odgłosy natury – ptaków, spadających gałęzi i ludzkiej rozmowy.
– Kurwa! – wydarł się w niebogłosy. – Wypuście mnie! – zaszlochał. – Pomocy! Kurwa!
Bańka pękła, ale Konopski nie zapomniał, że nie może się jeszcze poddać. Żyły na jego skroniach pulsowały z niepokoju. Sytuacja, w jakiej się znajdywał, nie wróżyła nic dobrego. Na co w ogóle przyszło mu czekać? Na kogo dokładnie ma czekać? Do kiedy?
– Weź się w garść, chłopie – przemówił do siebie, spoglądając na nagie stopy. – Gdzie są moje skarpetki?
– W praniu – odpowiedział na luzie Leksiu. Odziany w białą sutannę i czarną maskę, niespodziewanie wszedł do pokoju przez ciężkie metalowe drzwi. – swoją drogą to wspaniale, że już się obudziłeś.
Zaskoczony dziwacznym strojem wroga, choć bardziej zestresowany jego obecnością, Konopski spiął wszystkie mięśnie, zaciskając szczękę i piorunując go zawistnym wzrokiem.
– Za niedługo dołączą tu inni! – zadowolony rudzielec podszedł bliżej.
– Cóż ty masz na sobie? – zmieszany Konopski nie mógł powstrzymać się od komentarza, niecelowo wpływając na złość Leksia. – Gdzie my jesteśmy? O co w tym wszystkim chodzi?
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, natomiast mogę ci obiecać, że piekło to pikuś przy tym, co wam zrobię.
– Nam? – zmarszczył brwi.
– Tobie i twoim kochasiom – wyjaśnił, kończąc diabolicznym śmiechem niczym antagonista z japońskiej bajki. – Kacper finalnie puścił parę z mordy, gdy Pasut spuszczał mu wpierdol. Mimo przypuszczeń i zebranej wcześniej wiedzy, musiałem się upewnić. Całkiem szokujące, że Błońskiemu też uchyliłeś dupy. Kurestwo jest u ciebie rodzinne, czy jak?
CZYTASZ
Puszka Pandory 2 | Wardęga x Konopskyy
FanficSylwester wraz z Mikołajem otrzymują zaproszenie na noworoczną uroczystość, gdzie będzie przebywać - wszystkim doskonale znana - śmietanka towarzyska Warszawy. Podczas przyjęcia dochodzi do brutalnej próby morderstwa jednego z włodarzy Fame. Podejrz...