Pierwszy kamień

496 25 10
                                    

W muzeum cały czas pojawiali się nowi klienci, którzy chcieli zobaczyć wystawę. Była już pora obiadowa, a mimo to kolejka do wejścia na salę ciągnęła się aż do frontowych drzwi budynku, skąd wychodziła jeszcze na dwór i zakręcała do rogu najbliższej uliczki. Nie wszyscy jednak cierpliwie czekali na swoją kolej

Zakapturzony mężczyzna pojawił się tak naprawdę nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd. Zmierzył wzrokiem kolejkę, a następnie po prostu ruszył w stronę wejścia przepychając się przez niespecjalnie z tego faktu zadowolony tłum

— Jak leziesz baranie?! Kolejka jest!

— Nie pomyliło ci się coś kolego? Koniec kolejki w drugą stronę!

Mężczyzna zatrzymał się na schodach, zmarszczył brwi i kątem oka spojrzał na czerwonych ze złości awanturników. Ten wzrok...tak zimny, przerażający, a w dodatku jego oko błysnęło złowieszczo. To wystarczyło, żeby wzburzone głosy ucichły, a w kolejce zapanowała idealna cisza. Niewzruszony szeroko otworzył drzwi. Wytworzony w ten sposób podmuch wiatru delikatnie uniósł czarną pelerynę, odsłaniając tym samym piękną, złotą głowę jelenia na plecach jego bawełnianego, turkusowego kimona, które jednak szybko zostało zakryte poszarpaną tkaniną, która zdążyła już opaść na swoje miejsce. Nie minęła sekunda i mężczyzna zniknął w ścianach muzeum

******
Wszyscy byli już po obiedzie. Kai z Colem siedzieli jeszcze w kuchni i jedli lody, które czerwony zostawił sobie ze wczoraj. Nya z Jayem grali w gry, Pixal z Zanem majsterkowali w piwnicy, a mistrz WU jak zwykle medytował. Jedynie Lloyd był poza klasztorem, a dokładnie mówiąc na dziedzińcu, gdzie wylewał siódme poty na torze treningowym

Lloyd's pov:
Nie wiedziałem już nawet jak długo tutaj siedzę i ile razy przeszedłem ten głupi tor. W głowie ciągle miałem tylko jedno...wiatr, który nie tak dawno zmroził mi krew w żyłach. Ten jeden podmuch wystarczył, żeby wszystkie złe wspomnienia wróciły. Na samą myśl o tym miałem łzy w oczach, a jednocześnie coraz to mocniej i mocniej uderzałem w pachołek treningowy. Morro, Harumi, a nawet mój ojciec. Wszyscy do tej pory nawiedzali mnie w nocnych koszmarach. Nieważne jakie leki bym wziął, jakiej herbatki nie napiłbym się przed snem... i tak nie mogłem się od tego uwolnić. Często po prostu budziłem się w środku nocy, a potem nie spałem już do samego rana. Bywało też tak, że gdy wszyscy zasnęli, ja wymykałem się z klasztoru na dłuższy, nocny spacer. Wszystko byleby tylko uniknąć spotkania z przeszłością w moich snach. Co prawda potem dostawałem ochrzan, najpierw od Kaia, który dalej traktuje mnie jakbym był dzieckiem, potem od WU, gdy zmęczony dawałem plamy na treningach, a na koniec od całej reszty, która z mojego powodu musiała powtarzać trening. Mimo wszystko i tak lepsze to niż Morro czy Harumi, którzy dręczyli mnie psychicznie, albo Garmadon, który robił to samo, ale fizycznie. Z jednej strony wiem, że to tylko sny, ale z drugiej one są tak żywe, tak realistyczne, że czasami zapominam, że to wszystko dzieje się w mojej głowie. Myśląc tak o tym nawet nie zauważyłem kiedy z drewnianego pachołka zostały jedynie marne resztki, które jakimś cudem trzymały się jeszcze przytwierdzone do całej maszynerii.

— Hej, spokojnie. Nie ponosi cię trochę?

Zdyszany odwróciłem się za siebie słysząc znajomy głos. Kai stał w wejściu do klasztoru, oparty o futrynę z rękami założonymi na siebie i dokładnie mi się przyglądał.

— J...jak...jak długo tu jesteś? - zapytałem łapiąc jeszcze powietrze

— Właśnie przyszedłem i widzę, że wybrałem idealny moment - uśmiechnął się pod nosem i podszedł do mnie wzdychając głęboko
— Jeszcze chwila, a rozwalisz cały dziedziniec

— Ha ha....bardzo śmieszne - przewróciłem tylko oczami kręcąc głową. Wybrał sobie moment na żarty mistrz dowcipu. Jeszcze tylko brakowało tutaj jakiegoś suchara od Jaya

— Lloyd, ja nie żartuję - jego ton zrobił się nieco poważniejszy. Wskazał ręką na rozpruty worek treningowy oparty o mur, wokoło którego leżała sterta pozostałości po poprzednich pachołkach, które padły moją ofiarą
- To już trzeci w tym miesiącu....

— Przepraszam - bąknąłem tylko cicho i spuściłem wzrok. Było mi głupio, ale średnio miałem teraz ochotę na jakieś kazanie

— Znowu cię to męczy, prawda?

Nie odpowiedziałem. Nie zwróciłem nawet uwagi, kiedy ręka Kaia znalazła się na mojej głowie delikatnie ją głaszcząc. Trochę wstyd się przyznać, ale lubiłem pieszczoty. Od rodziców tak naprawdę nigdy ich nie dostawałem, czego na szczęście nie mogę powiedzieć o naszej drużynie. Wystarczyło tylko, żeby Nya zobaczyła mnie smutnego i już chwilę po tym lądowałem w jej objęciach przytulając się mocno. Z chłopakami było podobnie. Wszyscy traktowali mnie jak dziecko, ale w tym jednym, konkretnym przypadku, nie przeszkadzało mi to

— To wszystko przez ten wiatr. Jak poszedłeś, to podmuch...był taki zimny i.... - nie dokończyłem zdania, bo przerwał mi w połowie

— Lloyd, spokojnie. To tylko wiatr. Spójrz - wskazał głową na tętniące życiem miasto, którego panoramę doskonale było widać z naszego klasztoru
- Ninjago jest całe, nic się nie dzieje, nikt go nie atakuje. Nie zaprzątaj sobie głowy taką pierdołą

— Łatwo powiedzieć. To nie ty zostałeś opętany przez ducha, który... - znowu mi przerwał. Co jak co, ale kultury to on za gorsz nie miał

— Lloyd, dość - rzucił stanowczo
— Tego już nie ma. Było, minęło. Jeśli ciągle będziesz o tym myślał, twoja głowa nigdy nie da ci spokoju. Spójrz na siebie. Całe dnie spędzasz w klasztorze, albo na dziedzińcu. A gdzie w tym wszystkim jakaś rozrywka? Dawno nie byłeś w mieście. Może przeszedłbyś się ze mną, co? Poderwałbyś jakąś pannę....Na mnie same lecą - oznajmił z dumą wskazując na siebie kciukiem

Na początku chciałem się kłócić, ale gdy wspomniał o tym podrywaniu...zaśmiałem się pod nosem i przewróciłem oczami. Nawet jak nie robił tego specjalnie i tak zawsze potrafił poprawić mi humor. W dodatku miał rację. Taki luźny wypad dobrze mi zrobi. Ale o podrywaniu nie ma mowy....No chyba, że jakimś cudem spotkamy tam Harumi, co jest raczej średnio możliwe. Nawet teraz, po tym wszystkim...ja dalej coś do niej czułem. Jeny...chyba naprawdę już mi odbija

— W sumie....i tak nie mam nic do roboty. Czemu nie

— Bądź gotowy za 20 minut. Tylko...przebierz się może w coś luźniejszego...i czystego - z lekkim obrzydzeniem zmierzył wzrokiem moje brudne już i spocone treningowe kimono

— Ty się chyba nigdy nie zmienisz - pokręciłem głową i walnąłem go w ramię, a następnie zanim zdążył jakkolwiek zareagować uciekłem do klasztoru chichocząc pod nosem

Kai's pov:
Mentalnie Lloyd miał nie więcej niż 13 lat, a przynajmniej czasami się tak zachowywał. Z jednej strony dzięki niemu nasze misje zawsze kończyły się sukcesem, a z drugiej potrafił być dziecinny jak nikt inny. Momentami nawet Jay zachowywał się dojrzalej, a to już wyczyn. Nie mniej jednak traktowałem go jak młodszego brata. Zawsze mógł na mnie liczyć. Co prawda często się też z niego nabijałem, ale gdy się złościł...po prostu cudowny widok. Dobrze wiem co zaprząta ten jego pusty, naiwny łeb. Nie potrafi o tym zapomnieć. Odrobina rozrywki dobrze mu zrobi, a ze mną nudził się na pewno nie będzie. Lepiej tylko, żeby się pospieszył. Musimy wrócić zanim WU skończy medytować, bo inaczej będziemy mieli zakwasy przez najbliższy tydzień.

******
Sala wypełniona była po same brzegi. W pomieszczeniu panował taki zaduch, że wszystkie okna musiały być otwarte, żeby nikt się nie udusił. Zakapturzony mężczyzna sprytnie wmieszał się w tłum mijając wszystkich strażników i dostając się do środka bez biletu. Rozglądał się dokładnie po całej sali. Zupełnie jakby czegoś szukał

— Jest blisko. Czuję to, czuję, jak mnie wzywa - wyszeptał sam do siebie przepychając się przez przez ściśniętych zwiedzających mierząc wzrokiem kolejne gablotki

W końcu jego wzrok zatrzymał się na najmniejszej ze wszystkich witryn, a konkretnie na tym, co znajdowało się w środku. Światło kamienia odbijało się od szkła jeszcze bardziej podkreślając jego wyraziste, ciepłe kolory.

Nie czekając ani chwili mężczyzna podszedł bliżej i szybkim ruchem rozbił szybę, a następnie sięgnął po kamień. Nie trzeba było jednak długo czekać, a puścił go na ziemię sycząc z bólu. Wściekły spojrzał na swoją spękaną, poparzoną dłoń. Powstałe rany same się żarzyły

— Ej ty! Za 5 sekund chcę cię widzieć odwróconego w moją stronę z rękami w górze. No już! - jeden ze strażników z wycelowanym w mężczyznę pistoletem powoli szedł w jego stronę otoczony przerażonym tłumem

Nieznajomy westchnął tylko głęboko i zaczął powoli unosić swoje ręce odwracając się w stronę zdenerwowanego mężczyzny

— Raz, dwa, trzy, cztery - ku zdziwieniu wszystkich sam zaczął odliczać
— Pięć! - uśmiechnął się złośliwie. W mgnieniu oka sięgnął za pazuchę i nim ktokolwiek zdążył chociażby mrugnąć strażnik padł na ziemię ze sztyletem wbitym w prawe oko.

Krzycząc przeraźliwie ze strachu klienci zaczęli pośpiesznie wybiegać z sali, a potem także z całego budynku. Nie czekając na resztę ochrony mężczyzna podniósł kamień zaciskając mocno zęby z bólu. Chwilę po tym zwolnił jednak uścisk uśmiechając się zadowolony. Energia magicznego przedmiotu przestała na niego oddziaływać

— Poznajesz mnie, co? - parsknął tylko otaczając kamień jakąś energetyczną osłonką, po czym schował go do sakiewki, którą następnie włożył sobie za pazuchę

Oczy mężczyzny zaświeciły się złotym, jaskrawym światłem, a po rannej dłoni przeszły drobne wiązki energii. Po chwili nie było śladu po oparzeniach

— Ręce do góry, albo poszatkuję cię jak tarczę na strzelnicy! - kilku uzbrojonych strażników weszło do pomieszczenia

— Widocznie myślenie nie jest waszą mocną stroną - powiedział cicho marszcząc brwi. W pomieszczeniu zaczął zbierać się ten przerażający, zimny wiatr, a on sam wyszczerzył swoje śnieżno-białe zęby i zacisnął świecącą się na złoto pięść.

******

Lloyd's pov:
Wraz z Kaiem przechadzaliśmy się ruchliwą uliczką. Miałem na sobie moje ulubione czarne dresy, i zielony podkoszulek, który kiedyś dostałem od mamy na urodziny. Praktycznie nie było jej w moim życiu, ale o takich okazjach zawsze starała się pamiętać. Szliśmy sobie spokojnie do naszej ulubionej pizzerii, gdy nagle od strony muzeum zaczęli wybiegać przerażeni ludzie...jeden po drugim.

— Przepraszam, co się... - starałem się kogoś zatrzymać i dowiedzieć co się stało, ale wszyscy w pośpiechu nas mijali. Nagle usłyszałem coś w rodzaju wybuchu. Marszcząc brwi spojrzałem na Kaia

— Widocznie jedzenie musi poczekać - przewrócił tylko oczami i ruszył w tamtym kierunku

Skinąłem tylko głowa na znak, że zrozumiałem o co mu chodzi i pobiegłem za nim. Widocznie w tym mieście nigdy nie będzie spokoju. Właśnie w takich chwilach doceniałem to, że wujek nigdy nie dawał nam spokoju i zawsze musieliśmy się przykładać na treningach.

Niedługo po tym dobiegliśmy do muzeum...o ile w ogóle można nazwać tak te zgliszcza, które zastaliśmy. Gdzieniegdzie leżały jeszcze jakieś trupy, głównie ochrony. Po środku tego wszystkiego stała jakaś postać. Nie widziałem kto to przez kaptur i lekko potarganą pelerynę, które całkowicie ją zasłaniały, a w dodatku była odwrócona plecami w nasza stronę. Nie musieliśmy jednak zgadywać, żeby wiedzieć, że to jest nasz sprawca.

— Kim jesteś i dlaczego to zrobiłeś?! - krzyknąłem w stronę nieznajomego. Milczał...Odwrócił się jedynie w naszą stronę. Z kryjącej się w cieniu kaptura twarzy dało się zauważyć jego opadające na czoło brązowe włosy i ten jej niewzruszony, kamienny wyraz. Kto to był?

— Szkoda tracić czasu Lloyd. Patrz, jak się to robi - Kai uśmiechnął się pewny siebie i podpalając sobie obie pięści ruszył na zakapturzonego przeciwnika

— Czekaj! Nie sądzę, żeby bezmyślny atak to był dobry... - nie zdążyłem dokończyć, a mistrz ognia przeleciał przez najbliższy samochód i wbił się w ścianę jednego z budynków krzywiąc się z bólu. Poczułem jak serce bije mi coraz szybciej i szybciej. Przełknąłem ślinę i skierowałem wzrok na nieznajomego. Ta szybkość, ta siła...to nie było normalne

— K...kim ty jesteś? - ponowiłem pytanie drżącym głosem, a on jedynie uśmiechnął się pod nosem. Jego oczy błysnęły złowieszczo złotym światłem i chwilę po tym zdjął kaptur

******

Mam nadzieję, że mimo tego, że jest to moja pierwsza książka, opowiadanie czy jakkolwiek to nazwiecie, akcja jest w miarę przyjemna i choć części z Was się podoba. Możecie dać znać co sądzicie. Następny rozdział powinien się ukazać w czwartek/piątek :)

W objęciach przeszłości || NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz