Przebudzenie

575 28 7
                                    

Słońce świeciło wysoko na niebie, na którym nie było teraz prawie żadnej chmurki. Było samo południe. Na bilbordach w mieście wyświetlała się równa 12. Dzień trwał już w najlepsze. Ulice i chodniki były wypełnione po brzegi. Ludzie krzątali się i załatwiali swoje sprawy. Bardzo duży ruch panował również przed muzeum. Za równe pół godziny zostanie bowiem otwarta nowa wystawa poświęcona czasom starożytnym. Cała masa najróżniejszych, niezwykle rzadkich eksponatów była już na miejscu i czekała na pierwszych zwiedzających. Wśród nich był też kamień....piękny, pomarańczowo czerwony kamień z delikatnymi odcieniami żółtego. Przypominał trochę żywy ogień zamknięty we wnętrzu jakiegoś kryształu

— To już chyba wszystko - zdyszany strażnik przetarł sobie pot z czoła

— Nienawidzę tej roboty - odpowiedział mu drugi, który usiadł na krześle przy wejściu do sali, a następnie podniósł z ziemi butelkę wody, którą odkręcił i wypił prawie połowę. Od samego rana ustawiali gablotki z eksponatami, żeby za chwile męczyć się z tłumem ciekawskich klientów. Na samą myśl pokręcił tylko głową niezadowolony.
—  A to co? - wskazał palcem na jedną z gablotek, która nagle  przykuła jego uwagę

— To? Jakiś kamień - machnął ręką, wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Odpalił sobie jednego i podał paczkę koledze

— Tyle to sam wiem - przewrócił oczami i również zapalił, a potem oddał resztę drugiemu
— Jakiś taki...sam nie wiem - przyglądał się artefaktowi, który nawet przez szkło sprawiał wrażenie, jakby żył własnym życiem. Błyszczał, wręcz świecił naprawdę jasno roztaczając wokoło siebie piękną, płomienistą aurę. A może po prostu jego zmęczone oczy robiły mu psikusa?
— Dziwny się wydaje 

— To jest Ninjago. Tu wszystko jest dziwne - wypuścił z ust chmurę dymu i szturchnął swojego towarzysza puszczając mu przy tym oko
—  Ty lepiej skup się teraz na robocie. Zaraz pojawi się tu ta hałastra, która czeka przed wejściem - szybko dopalił papierosa, którego potem przydeptał i wyrzucił do kosza

Drugi mężczyzna westchnął tylko głęboko. Dopalił do końca i kilka minut potem zaczęli schodzić się już pierwszy klienci. Wystawa oficjalnie została otwarta
 
******
— Po tylu latach... W końcu nadszedł czas - zakapturzony mężczyzna przycisnął swoją dłoń, do symbolu na ścianie, który zaświecił się w tym samym momencie,

Obok zniszczonego budynku rozsunęła się ziemia ujawniając jakieś tajemne przejście. Kiedy opadł kurz i piasek, który wzniecił się w powietrze widać było zakręcone schody, które zawijały się i ciągnęły w dół, głęboko pod ziemię. Otoczone były skałą, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Za dużo miejsca to tam nie było

Nie zastanawiając się zbytnio, mężczyzna zaczął schodzić w dół. Im głębiej schodził, tym ciemniej się robiło. Światło powierzchni tak naprawdę tutaj nie dochodziło. Na skalnych ścianach jednak widać było jeszcze wyryte napisy w jakimś starożytnym języku

,, Śmierć jest odkupieniem"
,, Ci co zobaczyli, ci co poznali"
,, Życie kryje się w ciemności, światło skrywa jedynie zgubę"

Doskonale umiał je przeczytać...nawet w takim mroku. Poza napisami wyryte były jeszcze jakieś malowidła przedstawiające jelenia, dziwnego jelenia, który czczony był przez jakieś istoty. Brązowowłosy uśmiechnął się tylko przejeżdżając po nich swoją dłonią, aż w końcu był już tak głęboko, że nie było widać zupełnie nic. Kamienne stopnie  w końcu się skończyły i teraz szedł już prostym korytarzem, a właściwie to tunelem oświetlając sobie drogę złotym płomieniem, który tlił się na jego dłoni

Po kilku minutach doszedł do wielkiej, żelaznej bramy, która zagradzała drogę. Potężne wrota z olbrzymią jelenią głową w środku, od której ciągnęły się grube, pordzewiałe już łańcuchy owinięte wokoło całej bramy. Powoli podszedł bliżej wysuwając lekko rękę do przodu. Jakaś dziwna siła odepchnęła go do tyłu nim zdążył zbliżyć swoją dłoń

— No proszę. Postarałeś się

Zaśmiał się pod nosem otrzepując się z kurzu i brudu, jaki na nim osiadł po upadku. Nagle ziemia pod stopami mężczyzny zaczęła drżeć. Jego niebieskie oczy zaświeciły się na złoto, podobnie jak jego dłonie, które wyciągnął przed siebie. Na bramie pojawiła się jakaś energetyczna pieczęć z dziwnymi symbolami. W pewnym momencie intensywne, jasne światło rozlało się po tunelu, a łańcuchy pękły rozsypując się na drobne kawałeczki, podobnie jak same wrota. Zaklęcie zostało złamane, a mężczyzna swobodnie ruszył przed siebie 

******

Lloyd spał długo. Naprawdę bardzo długo i gdyby nie mistrz ognia, pewnie by się nie obudził przez najbliższe kilka godzin. Przespał by tak cały dzień

— Wstawaj ofermo. Obiad stygnie - zniecierpliwiony szturchał nogą blondaska

— C...co? Jaki obiad? - zielonooki niechętnie otworzył zmrużone powieki i podniósł się z ziemi masując sobie kark. Spanie na schodach chyba nie było takim dobrym pomysłem

— Ten, który właśnie zrobiłem. No już! Nie po to marnowałem połowy dnia przy garach, żebyś mi teraz zrzędził - przewrócił oczami i mocniej kopnął przyjaciela

— Ej! To bolało! Jak będziesz mnie dalej kopał, to nigdy się stąd nie ruszę - zmarszczył brwi patrząc zdenerwowany na Kaia

— Jak się stąd nie ruszysz to będziesz głodny. W końcu nikt nie przyniesie ci.... - nie dokończył, bo w tym samym momencie uśmiechnięty od ucha do ucha Cole wyszedł z klasztoru i usiadł obok blondaska podając mu talerz z pierożkami i widelec. Jakby tego było mało przyniósł tez porcję dla siebie
— Po pierwsze, czemu go wyręczasz? A po drugie...czemu bierzesz czwartą już porcję?! Czwartą! Co ja niby będę potem jadł, co?! - krzyczał na zdezorientowanego przyjaciela, aż się przy tym czerwieniąc ze złości

— A czemu by nie? Spał sobie tak dobrze, że pomyślałem, że mu przyniosę. Sam też trochę zgłodniałem - przewrócił oczami i oblizując się zaczął konsumować

—  Jadłeś 10 minut temu....10 minut!

— Taaaak i przez te 10 minut zgłodniałem. Żołądek nie sługa - wzruszył tylko ramionami i wpakował do buzi kolejnego pieroga

Czerwony w końcu nie wytrzymał. Pieniąc się ze złości i kręcąc głową z niedowierzania w to, co właśnie usłyszał zostawił ich samych i przeklinając pod nosem wrócił do klasztoru. Rozbawiony tą sytuacją blondasek zaśmiał się cicho, a potem wziął widelec i powoli zabrał się za jedzenie

Lloyd's pov:
Normalnie dalej sprzeczałbym się z Kaiem....lubiłem to robić, ale na moje szczęście, albo i nieszczęście przyszedł Cole. Ta dwójka potrafiła pokłócić się o najmniejsza pierdołę, wiec nie trzeba było długo czekać, a delikatny uśmieszek pojawił się na mojej twarzy, gdy patrzyłem jak się kłócą. W końcu Kai odpuścił i zostawił nas samych. Aż się cicho zaśmiałem widząc gorycz porażki na jego twarzy. Lubiłem go, to mój najlepszy przyjaciel, ale często mi dokuczał, więc gdy tylko była okazja, zawsze miałem satysfakcję, gdy się błaźnił

— Dzięki - rzuciłem do siedzącego obok Colea delikatnie szturchając go w ramię

— Nie ma za co młody - mrugnął do blondaska i śmiejąc się oboje wrócili do jedzenia 

******

Ciemny, podziemny korytarz zdawał się nie mieć końca, jednak po długim czasie mężczyzna dotarł do końca. Wielka, kamienna ścina kończyła ten tunel...ściana do jakiegoś pomieszczenia. Podszedł do kamiennych drzwi, na których nie było klamki, czy czegokolwiek innego do ich otwarcia. Był natomiast wyryte symbole...trochę podobne do tych z pieczęci, którą złamał zaklęcie chroniące to miejsce przed niechcianymi gośćmi. Przez szpary w drzwiach wydobywała się jakaś dziwna mgła. Słychać też było szepty, które z każdą chwilą stawały się głośniejsze.

—  Przeszłość dzisiaj powstanie - Powiedział sam do siebie śmiejąc się złowieszczo, po czym przyłożył świecącą dłoń do jednego z symboli, który od razu się rozświetlił. Wkrótce wszystkie co do jednego były pokryte tym światłem, a wrota podniosły się do góry. Wyprostowany wszedł do środka

Gdy tylko mężczyzna przekroczył próg, cała komnata została rozświetlona światłem pochodni, które zapaliły się same z siebie. Nie był to jednak zwyczajny ogień. Pochodnie po lewej stronie paliły się pięknym, jasnofioletowym płomieniem, a po prawej cyjanowym. Od środka to miejsce było jeszcze bardziej tajemnicze i przerażające niż z zewnątrz. Dziwna mgła roztaczała się po całej komnacie. Na ścianach wisiały jelenie czaszki, a pod nimi nieco zniszczone już przez czas płyty grobowe. Były zarówno po jednej jak i drugiej stronie. Oddzielało je jedynie wąskie przejście prowadzące do niewielkiego, kamiennego ołtarza na przeciwko drzwi, nad którym namalowany był ten sam symbol - głowa jelenia w okręgu. 

Szedł powolnym krokiem mijając kolejne czaszki, kolejne nagrobki. Szepty były teraz bardzo intensywne. Słychać je było z każdej strony i ciężko stwierdzić do kogo należały, o ile w ogóle była to jedna istota, bo głos był ciągle ten sam

— Nareszcie...
— Wolność....
— Życie....
— Śmierć...

W końcu mężczyzna stał już przed ołtarzem wpatrzony w wielki symbol. Skłonił się nisko, a potem jego wzrok powędrował na skrawek zżółkłego już papieru, który leżał na kamiennym stole

— Zapomniane, wymazane z historii, a i tak powróci - uśmiechnięty delikatnie podniósł zwój, który następnie zawinął i schował sobie za pazuchę. Odwrócił się za siebie i rozłożył szeroko ramiona. Jego oczy i dłonie ponownie zmieniły kolor na złoty i zaczął rozsyłać po pomieszczeniu wiązki energii, albo czegoś w tym rodzaju. 
— Ten sen trwał zbyt długo. Czas powstać! - śmiał się złowieszczo. Ziemia drżała, a wszystkie pochodnie zgasły od podmuchu zimnego, lodowatego wręcz wiatru, który ni stąd ni z owąd zaczął zbierać się w komnacie.

Płyty grobowe zaczęły pękać, szepty zamieniły się w przeszywający skórę, przerażający śmiech. Wiatr ulotnił się ze środka uciekając tunelem na zewnątrz, a potem rozchodząc się na wszystkie strony świata

******

— Tu jesteście. Szukałem was już chyba w całym klasztorze - mistrz błyskawic dosiadł się do pozostałej dwójki 
—  W sumie...przyjemnie tutaj - dodał po chwili zamykając oczy z uśmiechem na twarzy. Chłodny wiaterek powiewał mu we włosy. Było wprost cudownie

— Nawet bardzo. Mógłbym się.... - blondasek nie dokończył zdania, bo przeszedł po nich lodowaty podmuch wiatru...zdecydowanie innego niż ten, który do tej pory spokojnie na nich powiewał
— Też to, poczuliście, prawda?  

— Tak. Jest cudownie 

— Co?! Nie! Co ty w ogóle gadasz?! - zaczął targać zdezorientowanym Jayem za kołnierz 

— Lloyd, opanuj się - siłą odciągnął zielonego od swojego przyjaciela

Cole's pov:
Dobrze wiedziałem, czemu Lloyd tak zareagował. Koszmar Morro ciągnął się za nim latami. Do dzisiaj nie wyszedł mu z głowy. Mimo wszystko ten wiatr miał w sobie coś...strasznego. Był lodowaty jak nic innego. Nie mniej jednak, to nadal tylko wiatr. Lloyd za dużo traumatyzował.

— To tylko wiatr, spokojnie - starałem się jakoś uspokoić sytuację

— Ten wiatr był inny. Nie mówcie, że tego nie czuliście - odpowiedział blondasek biorąc głęboki wdech i wpatrując się w kierunku, z którego przyleciał ten podmuch

— Poczuliśmy, ale to dalej tylko wiatr Lloyd. Nie możesz ciągle żyć widmem przeszłości - poklepałem zielonego po ramieniu, po czym skinąłem głową do Jaya i razem udaliśmy się do klasztoru. Zielony ninja musi w końcu zrozumieć, że nie zmieni przeszłości i musi nauczyć się z nią żyć.

Lloyd's pov:
Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy sobie poszli. Ciągle byłem wpatrzony w tą stronę, z której pojawił się ten lodowaty wiatr. Gęsia skórka dalej mi nie zeszła. Fakt, ciężko było mi zapomnieć o przeszłości. Morro, czy Harumi ciągle śnili mi się po nocach, ale to nie był zwykły, pierwszy lepszy wiatr. Był....zły. Poczułem to, tak po prostu, gdy wraz  z nim po mojej skórze przeszły dreszcze. Rety...nawet w mojej głowie brzmi to co najmniej głupio. Może Cole ma rację? Może po prostu przesadzam? Znowu...

******

Powoli się rozkręcam. Postaram się, żeby rozdziały wlatywały dość często. Możecie dać znać, jak podoba wam się akcja do tej pory :)

W objęciach przeszłości || NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz