Rozdział 11

87 14 19
                                    

Przekroczyła granice Selirii późnym popołudniem. Słońce leniwie opadało na horyzont, kreśląc długie cienie na brukowanych uliczkach miasta. Powietrze, ciepłe i gęste, wypełniał zapach świeżo wypiekanego chleba zmieszany z nutą dymu snującego się z kominów.

Na centralnym placu stała ta sama drewniana altana - miejsce, gdzie zazwyczaj przesiadywała otoczona gromadką dzieci, zasłuchanych w jej opowieści o dawnych czasach pełnych czarów i tajemniczych przygód. Wspomnienie uderzyło w nią z nieoczekiwaną siłą, rozlewając w sercu ciepło przemieszane z tęsknotą.

Plac wciąż tętnił życiem jak przed jej wyjazdem. Kupcy zwijali kramy, nawołując ostatnich klientów, matki przywoływały dzieci do domów, a przy stołach do gry w kości zbierali się starsi mężczyźni, których śmiech odbijał się echem od ścian okolicznych budynków.

Stojąc w samym sercu tej codzienności, Eira czuła, jakby minęły lata, nie tygodnie. Otaczający ją świat był jednocześnie znajomy i obcy - podobnie jak ona sama. Wracała odmieniona, nie jako dziewczyna, która stąd wyjechała, lecz jako ktoś, kto doświadczył więcej, niż mogła kiedykolwiek przewidzieć.

Coś jednak było nie tak. Z każdą chwilą wyraźniej dostrzegała osobliwe spojrzenia mijających ją ludzi. W ich oczach czaiły się smutek i współczucie, a każdy kolejny krok stawał się cięższy, jakby niewidzialne brzemię opadało na jej ramiona. Gwar rozmów cichł, gdy przechodziła, ustępując miejsca krępującej ciszy. Coś wisiało w powietrzu - coś, co sprawiło, że jej serce przyspieszyło, a po plecach przebiegł lodowaty dreszcz.

Wtedy ją zobaczyła. Po przeciwnej stronie placu stała Margareta, przyjaciółka jej matki. Twarz starszej kobiety, zwykle promieniująca ciepłem, teraz była blada i zmieniona zmartwieniem. W jej oczach błyszczały łzy, połyskujące w świetle zachodzącego słońca.

- Eiro... - Margareta wyszeptała, a jej głos załamał się, gdy wyciągnęła drżącą dłoń w stronę dziewczyny.

Pierwsze ukłucie strachu przeszyło serce Eiry. Puls odbijał się echem w jej skroniach, a zimny pot wystąpił na czoło.

- Margareto, co się stało? Dlaczego wszyscy tak na mnie patrzą? - jej głos drżał mimo prób zachowania spokoju.

Kobieta chwyciła jej dłonie. Jej palce były zimne jak lód, a uścisk zdradzał desperację kogoś, kto musi przekazać najgorszą z możliwych wieści. Wzięła głęboki oddech, który zabrzmiał jak ostatnie tchnienie przed skokiem w przepaść.

- Eiro, musisz być silna - wyszeptała z nieskończonym współczuciem w oczach. - Trzy noce temu... w waszym domu wybuchł pożar. Twój dom... Twój dom spłonął, a twoi rodzice... - głos Margarety załamał się, a łzy spłynęły po jej policzkach. - Oni nie przeżyli.

Jej cały świat w jednej sekundzie rozsypał się jak stłuczone lustro. Każdy odłamek rzeczywistości ranił jej świadomość ostrymi krawędziami prawdy. Kolory wokół przygasły, pozostawiając tylko szarą pustkę. Dźwięki zamieniły się w odległy szum, jakby jej uszy wypełniła lodowata woda. Nogi ugięły się pod ciężarem słów, a serce - to serce, które jeszcze przed chwilą biło tak żywo - teraz zdawało się zamierać, przeszyte tysiącem lodowych igieł.

- Nie... to niemożliwe... - jej głos był obcy, pusty, jakby należał do kogoś innego, do jakiejś odległej wersji jej samej.

Głos Margarety docierał do niej jak przez grubą zasłonę mgły, niewyraźny i odległy.

- Przykro mi, Eiro. Wszyscy próbowaliśmy ich ratować, ale ogień był zbyt gwałtowny...

W jej duszy otworzyła się otchłań - czarna, bezdennie głęboka przepaść wypełniona rozdzierającym bólem. Rodzice byli jej bezpieczną przystanią, do której zawsze mogła wrócić. Teraz ta przystań zniknęła, pozostawiając ją dryfującą w oceanie samotności. Współczujące spojrzenia przechodniów były jak sztylety wbijające się w jej świadomość, każde przypominało o tym, co straciła.

Córka Dawnego Świata [Kroniki Talmhain TOM I]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz