4. Cisza jest piękna

130 27 13
                                    

Obecnie

Czuję się dobrze, naprawdę. Nie ma potrzeby... - próbuję przemówić ratownikom, którzy właśnie wkładają mnie na nosze, do rozsądku. - To bez sensu. To była tylko utrata...

- Użyto AED - odzywa się jeden z nich, unieruchamiając mi głowę. - Według świadków doszło do NZK.

Boże, co za żenada!

Czuję się dziwnie. Inaczej, ale to nie jest powód, żeby zabierać mnie do szpitala. Zauważam, że mimo iż w moim pokoju jest tylko kilka osób, panuje tu paskudny harmider. Jakby uporczywe brzęczenie natrętnych os, latających mi koło ucha. Podejmuję ostatnią próbę odwiedzenia ratowników od wywiezienia mnie do szpitala, chwytając się jedynego argumentu, jaki jeszcze przychodzi mi na myśl:

- A jak ktoś w tym momencie bardziej potrzebuje pomocy? Będę go mieć na sumieniu...

- A jak nie udzielimy pomocy pani i się pani rano nie obudzi, to pójdziemy siedzieć. Mam ciekawsze rzeczy do roboty, niż oglądanie świata zza krat.

- Debbie, powiedz coś - zwracam się do przyjaciółki naiwnie licząc, że mnie poprze.

Jej zatroskana twarz pojawia się nade mną w momencie, kiedy zaciskają się pasy wokół mojego tułowia, bym przypadkiem nie spadła z noszy. Znając moje szczęście, mogłoby do tego dojść.

- Zadzwoniłam do twoich rodziców, Kali - informuje mnie moja przyjaciółka. Coś migocze na jej ramieniu, ale moja uwaga całkowicie skupia się na tym, co właśnie usłyszałam. - To wyglądało naprawdę źle.

Cudownie!

Mam ochotę na powrót stracić przytomność i jej nie odzyskać. Najlepiej nigdy. Naprawdę kocham moich rodziców, ale ich nadopiekuńczość jest wybitnie uciążliwa.

- Co zrobiłaś?! Odwołaj to natychmiast. Zadzwoń i powiedz, że się pomyliłaś...

Boże, dziewczyno. Nie masz pojęcia, co teraz będzie. Istny armagedon. Festiwal chuchania i dmuchania na jedyną córeczkę.

Za późno, twoja mama już zabukowała lot.

Milknę. Przymykam powieki i liczę od dziesięciu do jednego. Właśnie dla takich momentów wybrałam drugi koniec kraju, żeby oszczędzić im (i sobie) nerwów. Daję głowę, że mama snuje już czarne scenariusze i przegląda oferty domów w AngelVills. Zaprzestaję jakichkolwiek protestów. Pozwalam się znieść na noszach do karetki wśród zgiełku rozmów podenerwowanych i zaciekawionych studentów. Nie ma co. Jestem atrakcją dnia. Jeśli nie roku. Niecodziennie w akademiku zjawia się ambulans i wynosi na noszach studentkę, która właśnie wróciła ze swojej imprezy urodzinowej. Już widzę te wpisy w socialach. Spekulacje. Chyba chce mi się płakać. Mrugam gwałtownie, by odgonić to uczucie. Całą drogę obserwuję zakurzony sufit i stare lampy. Stan techniczny tego budynku zdecydowanie pamięta jeszcze czasy George'a Busha.

W końcu czuję na twarzy powiew świeżego powietrza. Widzę rozgwieżdżone niebo, a wszystkie - no dobra, większość - głosy milkną. Cisza jest piękna. Mogę się nią napawać przez... już. Gdy tylko miga mi wnętrze ambulansu, nieprzyjemny zgiełk w uszach pojawia się na powrót. Ruszamy. Irytuje mnie to, że nie mogę przekręcić głowy. Irytuje mnie, że cały czas gadają.

Zamknijcie się, do cholery!

Głupie dzieciaki... przedawkowała albo za dużo wypiła, a teraz my będziemy robić za taksówkę tylko po to, żeby sobie poleżała na obserwacji. Od razu widać, jaki to typ laski.

Jaki to typ laski?!

Słucham?!

Już mam ochotę powiedzieć mu, jakie mam zdanie na temat rzucania takich głośnych komentarzy w moim towarzystwie (zwłaszcza, że chwilę temu upierali się o bezwzględnej konieczności przewiezienia mnie na szpitala), ale wtedy ten wyraźniejszy głos milknie. Słyszę sygnał karetki i zgiełk jakby się wycisza. Jeden z ratowników podłącza mi jakąś aparaturę. Koleś jest niewiele starszy ode mnie. Zastanawiam się, czy to ten jest autorem chamskiego komentarza, jednak wówczas to zauważam. Na jego ramieniu coś siedzi. Jakby motyl albo ćma. Mrużę oczy i wydaję z siebie cichy okrzyk zaskoczenia. Bo to nie jest motyl. Bardziej przypomina maleńkiego człowieczka z motylowymi skrzydłami.

PIĄTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz