5. Mam cię!

122 29 27
                                    

Przerzucam spojrzenie to na jednego, to na drugiego lekarza. Czuję się totalnie pogubiona. Coś w środku nakazuje mi mieć się na baczności. Albo najlepiej uciec. Na ramieniu drugiego mężczyzny również nie dostrzegam tego...

- To stróże - informuje mnie ten młodszy, siedzący przy moim łóżku. Chyba ma na imię Sam.

- Stróże... zaraz jak... skąd wiedziałeś...

- I twierdzi, że jestem młodszy, Ham... Dodaj jeszcze, że przystojniejszy - porusza wymownie brwiami,  szczerząc się do mnie. - I tak, mam na imię Sammael. Ale możesz mówić mi Sam.

Drżę, ale nie z rozbawienia, a bezbrzeżnego przerażenia, jakie zalewa moje ciało. Skąd on...

- Och, daj spokój dziewczyno. Twoje myśli krzyczą tak głośno, że głuchy by je usłyszał - wcina się ostro tym stojący przy drzwiach.

Robi krok w przód i pstryka palcem. Za jego plecami zamiast otwartej przestrzeni między futryną pojawia się coś przypominające delikatną zasłonę z woalu.

- Naucz się stawiać tarczę. Zresztą... - słowa wypowiada szorstkim tonem, a następnie przejeżdża dłonią po włosach, mierzwiąc je odrobinę i wydaje z siebie pełne dezaprobaty westchnienie - ...to działka Gabriela.

- Moje myśli... co?! - z moich ust wydostaje się coś na kształt zbolałego jęku. - Kim wy do cholery jesteście?! - krzyczę, tracąc panowanie nad sobą.

- Mówiłem, jestem... - ten cały Ham próbuje się odezwać, ale nie daję mu dojść do słowa

- I nie pierdol  mi, że jesteś doktor Heven, bo ten tu... - wskazuję palcem na tego całego Sama, nadal siedzącego jak gdyby nigdy nic obok mojego łóżka - ...twierdził to samo!

- Ach, cięty język. Lubię to! - mruczy z zadowoleniem.

- Zamknij się! - warczymy oboje, ja i ten cały Ham.

Sammael jako jedyny zdaje się dobrze bawić. We mnie furia zaczyna mieszać się z paniką, a ten drugi typ jest poirytowany.

- Chodź raz bądź poważny, Sammaelu!

- Chcę wiedzieć, co tu się odpierdala!? - głos mi drży. W zasadzie, to cała się trzęsę.

Albo w sumie nie chcę... - pojawia się w mojej głowie.

- To musisz się zdecydować - Sammael spogląda na mnie z krzywym uśmieszkiem - czego tak naprawdę chcesz...

Znów to robi. Znów słyszy, co myślę...

- Oczywiście, że słyszę, Kali. Twoje myśli są tak głośne i nieposkromione, że...

- To jakiś koszmar - wyrywa mi się.

- Muszę cię rozczarować - prostuje Sammael, wyjątkowo z siebie zadowolony.

Wspiera się plecami o oparcie szpitalnego krzesełka, opierając jedną z kostek o kolano. I jest... boso?! Pospiesznie łypię na stopy Hama. Też nie ma ani skarpetek, ani butów. Oddech mi przyspiesza, a serce łomocze coraz mocniej. Słyszę je w uszach głośno i wyraźnie. Tak jak swój oddech. Zaciskam pięści. Drżą i wówczas dzieje się coś dziwnego. Światła w pomieszczeniu zaczynają migać. Sammael zerka na to zjawisko z ukosa, a Ham (w sumie imię adekwatne do charakteru) warczy:

- Opanuj ją...

Opanuj?!

Co to, to nie!

Ku mojemu zdziwieniu, Sam niespodziewanie zaczyna chichotać:

- Słyszałeś z czym skojarzyła twoje imię?

- Moje imię brzmi Hammiel, głupia dziewucho. A teraz zrób coś z nią, bo za chwilę zwróci na siebie i nas zbytnią uwagę.

Sammael mruczy pod nosem coś, co na moje nawiązywało do kija w dupie, a potem spogląda na mnie przepraszająco.

- Lubię cię, ale... wybacz, muszę to zrobić.

Wyciąga w moim kierunku rękę i przysięgam, że opuszki jego palców emanują dziwnym światłem.

- Nie! - oponuję i łapię go za nadgarstek.

- Auć! - wyszarpuje rękę i odskakuje ode mnie, niemal przewracając przy tym krzesełko. Czuję swąd przypalonej skóry.

- Widziałeś?! - nie brzmi na wkurzonego, raczej zaintrygowanego. Wpatruje się na wypalony ślad moich palców na przegubie dłoni, który po chwili znika. Moje gardło opuszcza niekontrolowany, histeryczny jęk.

- Niewiarygodne... - teraz oczy ich obu zwracają się na mnie, a w głosie Hammiela po raz pierwszy pobrzmiewa zupełnie coś innego niż znudzenie i poirytowanie. Przekrzywia lekko głowę raz w jedną, raz w drugą stronę. Słyszę chrupot jaki wydają przeskakujące w kręgi. A potem robi krok w moją stronę.

- Nie zbliżaj się! - krzyczę, zeskakując z łóżka.

W głowie mi wiruje, a nogi są miękkie. Cieżko mi ustać. Chwieję się, intensywnie mrugając, by odgonić mroczki przed oczami. Jeśli stracę przytomność, już po mnie!

- Na twoim miejscu bym jej posłuchał, Ham... Nie wiadomo, co za niespodzianki skrywa w zanadrzu - rzuca Sammael poważnym tonem.

I to właśnie sposób, w jaki wypowiedział te słowa, wywołuje we mnie jeszcze większy popłoch. Przerzucam spojrzenie to na niego, to na Hammiela. Widzę, jak próbują zapędzić mnie w kozi róg. Ze wszystkich sił staram się wyzbyć się pierwotnego lęku, który niemal mnie paraliżuje. A wówczas Sammael dodaje złowróżbnie:

- Jeszcze nas spopieli i...

- Nie bądź śmieszny. - prycha Hammiel. - Musiałaby...

Urywa w połowie zdaia, ale jego oczy rozszerzają się w zdumieniu. Jakby właśnie coś sobie uświadomił. Gwałtownie zwraca głowę w kierunku Sammaela:

- A co, jeśli się myliliśmy. Jeśli ona nie jest tym, za kogo ją mieliśmy, tylko...

- Niemożliwe... - słowa opuszczające usta Sammaela przypominają szept, jednak słyszę je wyraźnie.

- Słyszałeś trąby... Zerwano pieczęć... Ostatnie wydarzenia... Znaki...

- Historia znów zatacza koło - Sammael ponownie szepcze.

- Na to wygląda.

Kompletnie nic nie rozumiem z tej wymiany zdań. Przeraża mnie ta sytuacja. Cały czas zastanawiam się, jak mogłabym stad uciec. Wróć! Jak mogłabym im uciec... Wraz z tą myślą, spojrzenia mężczyzn na powrót koncentrują się na mnie.

- Och, Kalipso... przed nami nie masz dokąd uciec. Przynajmniej nie na tym świecie - Sammael uśmiecha się z satysfakcją, a w jego oczach pojawia się mrok. A potem dodaje ciszej: - Znajdę cię wszędzie.

Cholera, zapomniałam, że słyszą moje myśli!

Jedyne rozsądne wyjście to działać pod wpływem impulsu, zanim pojmą moje intencje. I wówczas odwracam się i robię jedną rzecz, która pojawia się w mojej głowie. Irracjonalną i totalnie nieprzemyślaną, ale każda nanosekunda zwłoki zadziała na moją niekorzyść, toteż ułamek chwili później dopadam do parapetu. Wraz z otwarciem okien, słyszę ich krzyk:

- Kalipso, nie!

Za późno.

Zresztą i tak nie zamierzam ich słuchać. Staję na parapecie i skaczę. Dopiero wówczas, kiedy moje stopy się odrywają, dociera do mnie, że to conajmniej czwarte piętro. I... nie boję się. Zamykam oczy. Słyszę świst. Pęd powietrza rozwiewa mi włosy i koszulę. Słyszę okrzyki przerażenia dobiegające z dołu. Rozpościeram szeroko ramiona.

I czekam.

Na uderzenie.

- Mam cię!

PIĄTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz