6. Grałeś nieczysto!

103 30 31
                                    

Ostatnie, co pamiętam, to silne ramiona, które mnie pochwyciły, trzepot ptasich skrzydeł i oślepiające światło. Tak jaskrawe, że powodowało ból. Dobiegł mnie krzyk. A potem wszystko nagle jakby staje w miejscu.

Nic nie czuję.

To pierwsze, co zaczyna mnie odrobinę niepokoić. Bo... tak jakby, człowiek zawsze coś czuje.

Moje uszy wypełnia chichot, wywołują nieprzyjemne odczucia. Jak lodowe szpile wbijane prosto w najczulsze punkty w ciele. Chcę zaczerpnąć oddech, ale... cholera. Nie mogę. Coś jakby blokowało mi płuca. Spanikowana powoli otwieram oczy. Znajduję się w dziwnej pozie. Jakbym oglądała świat z góry. Nie... raczej, jakbym stała na tafli szkła i spoglądała na...

Moje gardło opuszcza dziwny jęk, kiedy orientuję się, że to plac przy budynku szpitala. Widzę spoczywające na jego środku ciało. Moje ciało! Moje, kurwa, ciało!

A w zasadzie coś, co jest mną i jednocześnie nie jest. Bo przecież ja jestem tutaj. Serce przyspiesza mi w piersi. A może to nie serce? Bo przecież nie mogę oddychać. Bo skoro ja jestem tu... to tam na dole...

Przełykam ślinę i próbuję nie wpadać w panikę, kiedy wokół leżącej (chyba) mnie zbiera się coraz większy tłum. Słyszę, jak rozmawiają, ale nie potrafię rozróżnić słów. Ktoś kuca i przykłada dwa palce do mojej szyi. Drgam i otrząsam się, bo poczułam to. Odruchowo łapię się za to miejsce, tak jakbym próbowała zabić komara. Widzę te dotykające mnie palce na leżącym kilka metrów pode mną ciele, czuję ich dotyk, ale tak naprawdę to ich tu nie ma. Nie na tym ciele, które jest tu ze mną. A co jeśli...

- Jesteś mistrzynią komplikowania wszystkiego, Kalipso.

Kolejny jęk, tym razem przerażenia, opuszcza moje usta. Znam ten głos. Aż za dobrze. Odwracam się gwałtownie i robię kilka kroków w kierunku przeciwnym do tego, gdzie stoi nie kto inny jak Fisto. Spoglądam na jego stopy. Też jakby stał na tafli szkła. Mrugam, próbując się upewnić, czy aby na pewno nie mam zwidów. Niestety. Moje ciało nadal leży kilka metrów pod nami.

- Mefistofeles, gwoli ścisłości - poprawia mnie, kłaniając się teatralnie, by następnie wbić we mnie napastliwe spojrzenie.

Nie jestem w stanie wydobyć z siebie głosu. Już nawet przestało mi przeszkadzać to, że nie oddycham.

- Nie wysilaj się. I tak wszystko słyszę. Twój umysł wyrzuca wszystkie twoje myśli bez absolutnie żadnej kontroli - Fisto... czy jak on sobie tam woli: Mefistofeles odzywa się jakby od niechcenia.

Wygląda tak jakoś inaczej niż w akademiku. Jak jakiś wojownik. Czarny jak smoła skórzany uniform idealnie pasuje do jego ciemnej karnacji, czarnych oczu i włosów. Do pasa przytwierdził miecz, której rękojeść zdobią onyksowe kamienie szlachetne. Z obawą przyglądam się broni. No bo...

- To kamienie piekielne, Kalipso - to drugi raz, kiedy słyszę ten piękny, miękki głos.

Boję się odwrócić, ale nie mogę się powstrzymać, by nie sprawdzić, czy aby na pewno należą do tej osoby. Ostrożnie zerkam przez ramię. Mam rację. Od razu rozpoznaję chłopaka, na którego wpadłam w klubie w moje urodziny. Mogłabym zapomnieć jego twarz - chociaż to byłoby trudne, zważywszy na to, jak cholernie jest piękna - jednak koloru oczu, tak intensywnie niebieskiego, po prostu nie sposób wymazać z pamięci. Nim ta myśl wybrzmiewa w mojej głowie do końca, typ teatralnie przewraca oczami i posyła mi pełnie dezaprobaty spojrzenie, od którego mam ochotę się skulić. A wówczas dobiega mnie szyderczy chichot Mefistofelesa.

- Wyglądasz, jakbyś był tu za karę - stwierdza rozbawiony.

- A czego się spodziewałeś? - pyta oschle, a mimo to jego głos nadal zdaje się najpiękniejszym dźwiękiem, jaki słyszałam w życiu.

PIĄTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz