12. Umbriel

32 11 36
                                    

Pierwsze co rzuca mi się w oczy, to łóżko. Szpitalne. Dokładnie takie samo, jak moje; piętro niżej. Siedzi na nim mężczyzna. Dłonie złożone ma jak do modlitwy i wpatruje się w coś przed sobą. Policzki ma mokre od łez. Jest przerażony, ale jego strach zamiast mnie odstręczać, rozbudza całkowicie przeciwne doznania. Czy to oznacza, że jestem zła? Bo czerpię przyjemność z cierpienia bezbronnej ludzkiej istoty? Mężczyzna nie zauważa, że ktoś wszedł do sali. Całkowicie pochłania go coś, co na ten moment ewidentnie znajduje się poza zasięgiem mojego wzroku, w nogach łóżka. Ale wyczuwam to. Wyraźnie. I chcę to w końcu zobaczyć. Bo tak bardzo tęskniłam.

Nim zastanawiam się nad znaczeniem ostatniej myśli, moja ręka sama pcha skrzydło drzwi, które otwiera się szerzej. Zamieram na widok zakapturzonej postaci, a potem robię krok wstecz. Odruchowo, bo wcale nie mam zamiaru się wycofać. Widziałam już tę postać. Nie mam pojęcia, skąd to wiem, ale...

– Umbriel - szepczę, a spowita w ciemne szaty istota obraca się w moją stronę.

Nie wiem, jak to możliwe, ale spod kapuzy widzę jedynie blask ciemnych oczu. Nic poza tym. Jakby w miejscu twarzy bytu tkwiacego przede mną ziała czarna dziura. Nie dziwię się człowiekowi, że się boi. A z drugiej strony ja odczuwam jedynie spokój. Jakbym w końcu znalazła się w bezpiecznym domu. Jakimś cudem, wiem, że tutaj, przy tej istocie, nic mi nie grozi. Otulająca mnie energia zachęca, by podjeść bliżej. Wiem, że to on ją emanuje. Czuję ciekawość bijącą od zakapturzonego bytu. Robię kilka kroków w przód i drżę. Pomieszczenie wypełnia przeraźliwy chłód. Jak w zamrażarce. Z moich ust z każdym oddechem wydostają się obłoczki pary. Dygocę, stopy aż bolą od stąpania po lodowatej podłodze. Pocieram ramiona. Postać unosi ramię i nagle robi mi się cieplej. W mojej piersi rozlewa się ciepło. Zrobił to dla mnie. Sprawił, że nie marznę.

– Dziękuję - odzywam się nieśmiało, bo w istocie mnie zawstydza.

Może nawet odrobinę konfunduje, ale nie przeraża. Przekrzywia lekko głowę i mimo iż spod ciemnego kaptura nie widać nic, poza blaskiem oczu, jakimś cudem wiem, że się uśmiecha. I jakimś cudem pamiętam, że ma ujmujący uśmiech. Podchodzę bliżej, bo chcę zdjąć ten czarny jak noc kaptur, by się przekonać, jak bardzo i czy w ogóle zmienił się od naszego ostatniego spotkania. To również mnie zaskakuje. Jakim cudem go znam, skoro widzę go po raz pierwszy. To odrobinę wyrywa mnie z chwilowego zauroczenia i kątem oka zerkam na mężczyznę na łóżku. I aż zapiera mi dech, ale nie z jego powodu. Tylko z powodu stworzonka leżącego nieruchomo na środku kołdry, którym przykryty jest człowiek.

Stróż.

Martwy Stróż.

Skrzydełka, które zwykle mienią się tysiącem barw i lśnią niczym brokat, teraz są szare. Pozbawione jakiejkolwiek innej domieszki koloru. Ściska mnie w piersi i ostrożnie wyciągam ręce, by je podnieść. Robię z dłoni kołyskę i delikatnie wsuwam je pod stworzonko. Unoszę. Nie rusza się. Powieki zaczynają mnie szczypać, bo przypominają mi się Stróże moich rodziców. One też były nieruchome. Pozbawione kolorów. Martwe?

– Czy...? - odwracam się w stronę Gabriela. - Czy ono nie żyje?

Nic nie mówi. Tylko potakuje. Z mojego gardła wydostaje się zdławiony szloch.

– Powiedz jej - drgam na dźwięk głosu, którego w ogóle tu się nie spodziewałam.

Gwałtownie spoglądam w stronę jego źródła. Na parapecie okna, ze jedną stopą opartą o marmur, a drugą nogą swobodnie zwisającą w powietrzu, siedzi Mefistofeles. I chyba jako jedyny zdaje się ubawiony całą sytuacją. Kiedy Gabriel milczy, diabeł kontynuuje wyjątkowo z siebie zadowolony:

– Stróż jest martwy, bo nie ma już kogo strzec. Widzisz, Kalypso. Ten - krzywi się - jegomość na łóżku, właśnie wybiera się na drugą stronę.

Jestem pewna, że nie tym razem naprawdę przestaję oddychać. Ostrożnie przekręcam głowę w stronę zakapturzonej istoty, nadal tkwiącej nieruchomo w nogach łóżka. A potem wbrew obawom, robię kilka kroków i staję dokładnie naprzeciwko. Postać jest wysoka, barczysta. Teraz dopiero zwracam uwagę na to, że szaty ma poszarpane, zniszczone. Do nosa dociera woń, która kojarzy mi się z podziemnym grobowcem. Nie wiedziałam, że to możliwe, ale czuję zapach wilgotnego powietrza, świętych kadzideł i czegoś osobliwego. Rumienię się, bo ten zapach mnie podnieca. Oszalałam? Nie ma innego wytłumaczenia.

Serce tłucze mi się w piersi, jedyne potwierdzenie tego, że nie śnię. Że to wszystko dzieje się naprawdę. W jednej dłoni nadal delikatnie trzymam martwego Stróża. Drugą unoszę, wysoko by zsunąć kaptur. Z jednej strony nie chcę tego robić, a z drugiej nie mogę powstrzymać ciekawości. Dotykam materiału palcami. Jest miękki. I lodowaty. Jakbym przykładała opuszki do lodu. Unoszę się na palce i jednym ruchem zsuwam kapuzę. Moje gardło opuszcza cichy okrzyk i postępuję kilka kroków wstecz, nieomal potykając się o własne nogi. A potem nagle się otrząsam, bo dociera do mnie, że ja nie mam się czego obawiać. Jego ciemne oczy spoglądają na mnie z taką miłością i oddaniem.

– Umbriel - znów szepczę jego imię, na powrót podchodząc bliżej.

W tym momencie nic poza nami nie istnieje. Przyglądam się Morowi. Na szyi dostrzegam klepsydrę w ramie z kości, zawieszoną na łańcuchu. Prawa połowa jego twarzy jest ludzka. Gładka blada skóra wygląda niezdrowo. Kącik zsiniałych ust wędruje ku górze, a oczy błyszczą. Lewa połowa twarzy pozbawiona jest skóry i mięśni. Na gołej części czaszki brak ciemnych gęstych włosów, a w miejscu czarnej tęczówki, zieje pusty oczodół. Jego złowieszczy wygląd jednak mnie nie przeraża. Jego kpiący uśmieszek nie wywołuje lęku. Umbriel zdecydowanie jest dla mnie najpiękniejsza istotą, jaką znam. Pociąga mnie. Bardzo. Oddech mi przyspiesza. I nie... zdecydowanie nie z przerażenia. Jest drżący, tak jak i ciało, wyczekujące na jego reakcję. Mrowienie na całym ciele przybiera na sile, kiedy Umbriel unosi lewe ramię. Spod długiego rękawa wyłaniają się białe kości. Jest mroczny, przerażający i złowieszczy. Tyle, że ja się go wcale a wcale nie boję. Podchodzę bliżej, bo bardzo chcę poczuć na skórze chłód jego placów. Tęskniłam za jego dotykiem tak bardzo, jak tylko tęsknić może nieśmiertelne stworzenie rozdzielone ze swoim towarzyszem na wieczność. Kiedy jego koścista dłoń spoczywa na moim karku, wzdycham. Cały czas patrzymy sobie głęboko w oczy. Kocham go. Wiem, że go kocham. Od zawsze. Jakkolwiek kuriozalnie to brzmi. Nagle dociera do mnie, że dotychczas moje serce zionęło emocjonalną pustką. Ale uświadamiam sobie to dopiero teraz, kiedy na nowo przypomniałam sobie o istnieniu Umbriela. Jego dotyk mnie rozgrzewa, a gdy pochyla się nade mną, przymykam powieki. I czekam. Wyczekuję pocałunku Śmierci. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 6 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

PIĄTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz