Rozdział 1

26 3 4
                                    

Star

Szłam szkolnym korytarzem w stroju cheerleaderki. Byłam zdenerwowana bo wczoraj wieczorem odbyłam rozmowę z rodzicami i dowiedziałam się, że wezmę ślub z synem ich wspólników. W XXI wieku. Mając siedemnaście lat. To jest chore.
Kto normalny wydaje za mąż swoją siedemnastoletnią córkę? To nie średniowiecze do cholery. Mam prawo wybrać sama sobie męża. Najgorsze jest to, że nie miałam nawet nigdy chłopaka. A teraz nagle mam mieć męża.

- Hej, Sumpter - moje rozmyślania przerwał głos Liama Whleera.

Odwróciłam się do niego i zobaczyłam go blisko mnie. Przyglądał mi się z uśmiechem, a kosmyki jego blond włosów opadły mu na czoło.

- Nie mam czasu rozmawiać - mruknęłam. - Śpieszę się na mecz.

Po tym odeszłam w stronę boiska do koszykówki, zostawiając blondyna samego.

Zdenerwowana rzuciłam torbę na ławkę i usiadłam na nią. Nie przejmowałam się dziewczynami z mojej drużyny, które najprawdopodobniej mi się przyglądały. Schowałam twarz w dłoniach próbując się uspokoić. Brałam głębokie wdechy, ale wszystko na próżno. Byłam wściekła na rodziców. Znowu zadecydowali za mnie. I nie chodzi o jakieś wakacje czy coś w tym stylu. Tylko o małżeństwo. Z facetem, którego nie znam. I to tylko dlatego, by moja rodzina z jego rodziną połączyła swoje firmy.

- Hej, Star. Wszystko w porządku? - usłyszałam głos mojej przyjaciółki Mii. Przyglądała mi się ze zmartwieniem.

- Nie - pokręciłam głową. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale na boisku pojawił się ktoś, kogo nie znosiłam całym sercem.

Christopher Wilson.

Spojrzał w naszą stronę i gdy zobaczył w jakim humorze jestem, uśmiechnął się szeroko i do nas podszedł.

- Co, zły humor, Sumpter? - spytał, a ja miałam ochotę czymś w niego rzucić.

- Tak, bo zobaczyłam ciebie, Wilson - warknęłam wściekle, czując, że sama obecność chłopaka powoduje podnoszenie mojego ciśnienia.

Chris Wilson był przystojny. Nawet ja musiałam to przyznać. Miał gęste brązowe włosy, zielone oczy i był strasznie wysoki. Nie mogę powiedzieć ile dokładnie miał wzrostu, ale na pewno powyżej stu dziewięćdziesięciu pięciu centymetrów. Po za tym na jego lewej dłoni widniał tatuaż. Składał się z napisu "Be kind" i róży. Wilson był bardzo wysportowany, w końcu był kapitanem drużyny koszykarskiej. Duże dłonie, widoczne żyły na rękach i mocno zarysowana szczęka.

Brunet uśmiechnął się jeszcze szerzej na moje słowa.

- Daj spokój, Sumpter - machnął lekceważąco ręką. - Czemu mnie tak nie znosisz?

- Bo jesteś kretynem, który traktuje dziewczyny jak zabawki i ma w głowie tylko kasę - wzruszyłam ramionami. - I lepiej stąd idź, bo zatruwasz mi powietrze.

Wilson się roześmiał i spojrzał na moją przyjaciółkę. Podszedł do niej i ją przytulił.

- Siema Henderson - powiedział i się od niej odsunął.

- Hej - blondynka się do niego uśmiechnęła. - Jak przed meczem?

- Nawet dobrze - odparł spokojnie. - Musimy wygrać. W końcu mamy takie zajebiste cheerleaderki, których kapitanem jest jedna z najładniejszych dziewczyn w szkole.

Miłość pod przymusem [ZAWIESZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz