ROZDZIAŁ 3

66 8 26
                                    

Kolejny dzień w piekle nie był najgorszy. Praca męczyła, ale w wydobywce panował spokój, a więźniowie nie harowali w pocie czoła. W wolnej chwili Shep zapytał Trusa, co to znaczy, tamten wzruszył ramionami i odparł, że jutro nowi strażnicy przychodzą na zmianę, więc obecni są myślami już daleko stąd, zapewne w zawszonej tawernie lub łóżku kochanek, a co porządniejsi, być może żon.

Shep często zerkał w stronę Trusa, który wyglądał na niezdrowo pobudzonego. Zbliżała się przerwa, co oznaczało, że kompan wkrótce zajrzy pod bandaż. Jeśli zobaczy sieć czerwonych żyłek, przeżyje najdłużej trzy dni. Shep polubił towarzysza niedoli, nie wiedział, czy dlatego, że jako jedyny traktował go przyjaźnie, czy po prostu wzbudził w nim szczerą sympatię.

Kiedy strażnik wysokiej kasty, rudzielec Falko, wydarł się, że zawszone kundle mogą złapać chwilę oddechu, ale niech nie zajmują brudnymi dupskami miejsca przy przejściach dla strażników, Trus pośpiesznie ruszył w kierunku Shepa, złapał go mocno za ramię i pociągnął w stronę zaciemnionej wyrwy.

– Patrzyłem, chyba nic nie ma – zaczął pełnym nadziei głosem. Uniósł koszulę i odchylił lekko zakrwawione płótno. Po ranie nie został praktycznie żaden ślad, krwistoczerwony kolor zastąpił różowy odcień gojącej się skóry. Trus podniósł wzrok, jego oczy lśniły. – Uratowałeś mi tyłek.

– Zdejmij bandaż wieczorem. – Usta Shepa wykrzywiły się w pierwszym od dawna szczerym uśmiechu. – Przeżyjesz, jeśli przestaniesz spółkować z poczwarami.

– Będziesz miał tutaj jak w raju! Yerk ma wszy, Gerald pluje krwią, a Hark... – zaczął wyliczać Trus. – Uwierz, że nie pozwolą cię tknąć, pomogą, oddadzą część strawy...

– Trus. Chcę czegoś jeszcze.

– Tak?

– Naucz mnie walczyć.

Przez chwilę panowała cisza, przerywana szeptami więźniów w tle i przytłumionym śmiechem strażników.

– Ale niby czym? – Trus wyglądał na zbitego z tropu.

– Uciekniemy z obozu wydobywki i znajdziemy broń.

– Zaraz, zaraz... co zrobimy? – Trus odsunął się nieznacznie. – Chłopcze... po co chcesz uciec? W dziki las? Błąkać się po chaszczach, aż w końcu strażnicy nas znajdą? Niejeden próbował, a karą jest śmierć. I tak nie uciekniemy z kopidołka, tutaj masz chociaż żarcie, materac...

– Bujdy! Musi być wyjście. Nikt się nie zbuntował? Nikomu się nie udało uciec? Naprawdę każdy trzęsie portkami? Byłeś wojownikiem, nie mów, że nie tli się w tobie nawet ulotna chęć zemsty, tęsknota za wolnością, cokolwiek!

Trus milczał przez chwilę. Patrzył na Shepa przenikliwym wzrokiem i wyglądał, jakby targały nim sprzeczne uczucia.

– Nie wiem dlaczego, ale nie mam ochoty zdzielić cię po mordzie za bredzenie. Budzisz we mnie tęsknotę za wolnością, o której zapomniałem. Co do uciekinierów... – Trus zamilknął. Rozejrzał się, jakby przypomniał sobie, gdzie się znajdują. – Nie teraz, nie tutaj.

– Czyli...

– Nie teraz. I nie tutaj.

***

Od kiedy Shep wyleczył Trusa, kompan zadbał o to, żeby uzdrowiciel nie zaznał nudy. Już w dniu zmiany strażników do Shepa zgłosiły się dwie osoby trawione przez zgnilicę. Więźniowie podzieleni na małe grupki kąpali się w wielkiej bali z wodą co kilka tygodni, nic zatem dziwnego, że brud często wywoływał paskudne choroby, z których wiele kończyło się zgonem. Zgnilica była podstępna – ciało pokrywały szczypiące sine płaty naskórka, a z czasem zaniedbana skóra skażała krew.

Na skraju magiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz