ROZDZIAŁ 8

61 6 81
                                    


Shep zerwał dorodny kwiat ziela faustyńskiego, którego ostry zapach niemiłosiernie drażnił nozdrza. Odrobinę pieprzny, cierpki. To nie był najsmaczniejszy rarytas, ale zapychał pusty żołądek, gdy pod ręką brakowało żarcia. Uzdrowiciel podał towarzyszom trzy rozłożyste kwiaty, po czym sam zatopił zęby w wilgotnym miąższu. Mieli szczęście, że kopidołek był gęsto obłożony roślinami, które w ciepłym okresie aż raziły oczy wielobarwnymi kolorami.

Uświadomił sobie, że przez ostatnie dni w ogóle nie myślał o Lilet. Zważywszy na to, że czekał na rychłą śmierć, a potem był zafrapowany ucieczką, mógł nie mieć na to czasu. Jednak dopiero teraz przed oczami, na ułamek sekundy, mignęła mu jej twarz, a wraz z nią pojawiło się wspomnienie rozmowy z Trusem.

Pośpiesznie odsunął niewygodną myśl. Kochał Lilet, spędzili razem długie miesiące, to z jej powodu znalazł się w tym miejscu. Ani przez chwilę wcześniej nie żałował, że przez miłość walczył o życie w kopidołku, ale teraz, gdy kobieta wydawała się odległa i po tym, jak Trus opowiedział o Samirze i róży... nie był pewien.

Wystarczy. Gdy tylko da nogę z kopidołka, spotka się z Lilet. Może zbiegną na pustynne tereny Illiet, ojciec właśnie na tym piaszczystym rejonie poznał matkę. Ich więzi nie zerwały królewskie konwenanse, nie przerwie i rozłąka.

Na przekór jednak wspomnienie opowieści Trusa o Samirze i róży zaczęło krążyć po jego głowie niczym rój kąśliwych owadów, niepokój wdarł się w serce, a tam jątrzył niczym trucizna. Stwierdził, że nie warto odwlekać nieuniknionej rozmowy. Podszedł do byłego dowódcy wydobywki i przycupnął obok. Trus kawałek dalej rozmawiał z Redrikiem, a do uszu uzdrowiciela docierał stłumiony śmiech obydwojga.

– Ufasz temu Redrikowi? – spytał, by zagaić rozmowę.

– Nie ufam żadnemu z was. Ale potrzebujemy siebie przynajmniej przez jakiś czas. Niestety. – Samir zmrużył oczy i odwrócił głowę.

Shep trawił swoją odpowiedź przez dłuższą chwilę. Samir był najważniejszym strażnikiem w obozie wydobywki, oni zwykłymi więźniami, których jeszcze nie tak dawno temu pilnował. Ale mimo to, ich sytuacja mocno się nie różniła.

– Myślę, że możesz czuć się... oszukany. Ale wiesz, że ja, lecząc skazańców, walczyłem o przetrwanie. Zrobiłbyś dokładnie to samo, jesteś szlachetnym człowiekiem. A teraz, jak powiedział Redrik, wcale nie znajdujesz się w opłakanej sytuacji. Na pewno nie podobała ci się funkcja zdegradowanego dowódcy w więziennym obozie, prawda?

Samir uważnie spojrzał na Shepa. Po chwili jego twarz wykrzywił grymas złości, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. Były dowódca westchnął, po czym przymknął oczy i oparł głowę o ziemistą ścianę.

– Zaiste, nawet ty wiesz, jak bardzo jestem okryty hańbą – powiedział cicho.

– Hańbą?

Samir prychnął.

– Jestem synem jednego z najważniejszych galapos Głównego Sztandaru Miecza. Stałem u boku ojca w bitwach, chroniłem króla, patrzyłem mu w oczy. A potem trafiłem do najgorszego więzienia jako dowódca obozu słynącego z morderców. Czy to nie jest hańba?

– Czekała cię świetlana przyszłość... co uczyniłeś, że straciłeś łaskę króla? – spytał Shep z niepokojem. Wreszcie zadał pytanie, od którego zależy też jego honor.

– Dlaczego miałbym ci powiedzieć? – odparował Samir. Wyprostował się i wbił wzrok w ścianę.

– Nie tylko dlatego, że tkwimy w jednym bagnie i pewnie długo będziemy skazani na swoje towarzystwo. Jest ważniejszy powód. Gdy kilka dni temu rozmawiałem z Trusem, wspomniał, że widziano cię z królową i...

Na skraju magiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz