ROZDZIAŁ 17

28 3 41
                                    


Przez kilka dni Shep czuł się, jakby nadal leczył kaca. Unikał nie tylko przyjaciół, ale i Awalii.

– Cichszy, poważniejszy... Sagurt cię nie podmienił? Gdzie ten rozpieszczony chłopak z dworu? – rzucił żartobliwie Samir, gdy przesiadywali w tawernie któregoś wieczoru. Rzucił drewnianą kostką i krzyknął z satysfakcją, gdy wypadło pięć wydrążonych oczek. Zwinnie obalił królową Shepa. Figurkę zastępował po prostu biały kamień z jaskini.

– Ciekaw jestem, jakbyś się czuł, gdybyś codziennie wysłuchiwał magicznej teorii Sagurta i dostawał mieczem po głowie od Trusa – odparował Shep. Uśmiechnął się jednak, żeby nieco załagodzić oschły ton. Ścisnął swoją kostkę i wyrzucił. Dał się namówić na grę w „króla i demona" i jak na ten moment kompan miażdżył go doszczętnie. Zresztą nic dziwnego, bo Samir, a raczej jego strategiczny umysł, osiągnął mistrzostwo chyba we wszystkich możliwych grach i łamigłówkach.

– Rozumiem, ale jeśli cokolwiek cię trapi, służę uchem i radą. Wiem, jak smakuje samotność.

– Czyżby?

– Jestem synem najważniejszego galapos Głównego Sztandardu Miecza w królestwie. Uwierz, że moje życie polegało na szkoleniach, nauce i spełnianiu oczekiwań ojca. Na byciu wybitnym, co właśnie teraz widzisz. – Samir zmiótł z planszy króla, którego imitował czarny kamień. Został już tylko demon w postaci jasnej gałązki i Shep znowu poniesie sromotną klęskę. – A to bardzo samotna rola.

Uzdrowiciel pokiwał głową z krzywym uśmiechem na twarzy. Chciałby porozmawiać z Samirem, tak jak dawniej, prosto i swobodnie, ale teraz mógł być szczery tylko z Sagurtem. I z Awalią. Chyba.

Może dlatego częściej sięgał po piwo z Redrikiem, a wolne chwile wypełniał katorżniczymi ćwiczeniami z Trusem. Niechętnie podchodził do lekcji magii, ciągle nie dowierzając, że naprawdę zostanie jednym z Wielmożnych. Szlachcic jakich wielu, uzdrowiciel z krainy Persey, więzień, były kochanek rozwiązłej królowej zhańbiony w oczach ojca i dworu.

Przy akompaniamencie zaraźliwego śmiechu Kirka i przekrzykujących się buntowników, Samir rzucił:

– Duszę się w jaskini. – Od niechcenia zmiótł ostatnią figurkę, czyli demona Shepa i przeciągnął się z grymasem bólu na twarzy.

Shep rozejrzał się po gospodzie. Redrik chwiał się pod barem z pełnym kuflem goru, a Trus powiedział, że idzie spać, ale tak naprawdę wymknął się do Hesty, o czym doskonale wiedzieli, ale solidarnie udawali, że nie widzą, jak każdego dnia po kolacji ostrożnie kroczy do jej jamy położonej nieopodal karczmy.

– Nie ty jeden – odparł po chwili uzdrowiciel. Już dawno zauważył, że Samir unika mieszkańców obozu. Na pewno czuł się obco wśród przestępców i nie dziwnego, przecież jeszcze nie tak dawno był jednym z galapos w gwardii królewskiej, a teraz dzielił przestrzeń z mordercami, złodziejami i gwałcicielami, którymi zawsze gardził.

– Jakim cudem niektórzy buntownicy wytrzymali tutaj kilka lat? – Samir zmierzył go lekko znudzonym spojrzeniem orzechowych oczu.

– Musieli.

– Wyprawa do jaskini golemów będzie dla mnie wybawieniem. Bo naprawdę mam nadzieję, że wkrótce opuścimy kopidołek. Mam już plan, wiesz? Wyjadę w najdalsze północne regiony Persey, w góry Katasary. Słyszałem, że tamtejsi mieszkańcy są gościnni, a szczyty oplata pasmo bogatych miast. Ludzie gór na pewno potrzebują wojowników, też przecież odbijają ataki Garretów. A ja oferuję silne i zwinne ramię i zapewniam cię, że zostanę jednym z dowódców.

– Już dokładnie przemyślałeś, co zrobisz po ucieczce.

– A ty nie? – spytał Samir i nagle w jego oczach błysnęło zrozumienie. – Ach, wybacz, jeśli jesteś jakimś tam wybrańcem, raczej nie zaszyjesz się w odległym miejscu.

Na skraju magiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz