ROZDZIAŁ 24

41 4 64
                                    

Szarpnęło. Z jękiem otworzył oczy. Znowu biel. Biały sufit? Jak to możliwe? Przecież odegnał demona, zdecydował, wybrał drogę magii. I w dodatku wszystko pamiętał, doskonale pamiętał kopidołek, pamiętał próbę... Raptem biel przerodziła się w błękit nieba, a nad sobą jak przez mgłę zobaczył twarz Trusa.

– Słyszysz mnie? Shep, jesteś? No golem to srał... nie reaguje!

Usiadł z przerażeniem, a walące serce prawie rozrywało mu pierś. Znowu znajdował się na zimowej polanie. Tuż obok kucał Trus, który wyglądał, jakby nie patrzył na Shepa, a na samego Fedrisa. Samir i Gawet już zmierzali w ich kierunku.

– Udało się? – Usłyszał swój zachrypnięty głos. W tym samym momencie poczuł, jak jego pierś znowu wypełnia dziwne uczucie. Wziął głęboki oddech, próbując się go pozbyć, ale bezskutecznie. Co to było?

– Udało. – Sagurt podał mu dłoń. – Tylko ostrożnie...

Gdy już prawie stał, niepodziewanie, niczym strumień wody, z jego ciała spłynęła złocista poświata.

– Co do licha?! – wykrzyknął Trus i odskoczył, prawie potykając się o własne nogi. Zephyr rozszczekał się, zasłaniając ciemnym ciałkiem wojownika.

– Shep jeszcze nie panuje nad mocą – odparł łagodnie Sagurt. – Potrzebuje czasu.

Mężczyźni zgromadzeni na polanie nieufnie spojrzeli na chwiejącego się Shepa, który poczuł zażenowanie.

– Żyję. I jestem tą samą osobą, co wcześniej. Nie gapcie się na mnie jak na lejlę – fuknął, opierając się na ramieniu Sagurta.

– Jeśli nie zetniesz włosów, to już dużo ci do lejli nie brakuje – zaśmiał się Trus, poklepując uzdrowiciela po ramieniu. Zephyr uspokoił się i z zaciekawieniem wbił wzrok w mężczyzn. – Żyjecie, do stu golemów, żyjecie! Co widzieliście? Jak wygląda przedsionek bogów? Co tam jest?

– Kogo spotkaliście? – Tuż obok pojawił się Samir, a jego oczy aż rozbłysnęły z zaciekawienia.

– Wyglądaliście jak martwi. Siedzieliście bez ruchu, ale mieliście oczy szeroko otwarte, takie nieobecne, aż.... – Trus wzdrygnął się na to wspomnienie.

– Dajcie mu chwilę – uciszył ich stanowczo Sagurt. Wziął Shepa pod ramię i powoli zaprowadził do ogniska, które mężczyźni rozpalili pod ich nieobecność, gdy kule ciepła wyparowały. Gawet rozłożył włochaty płaszcz, a mystokrata usadowił na nim skołowanego uzdrowiciela.

– Myślałam, że już nie wrócicie. Przecież to trwało długie godziny! – wtrąciła Filja, która grzała dłonie przy ognisku. Nabrała rumieńców, a jej wzrok był już całkowicie przytomny. Okiełznała nawet potargane włosy.

Shep jednym uchem słuchał towarzyszy, ponieważ prawie całą uwagę skupił na wnętrzu swojej klatki piersiowej. Energia kumulująca się w okolicy serca strasznie go rozpraszała. Czuł, jakby głaz opadł mu na pierś. Wypuszczenie mocy przyniosło chwilową ulgę, ale nie do końca. Magia... to było coś całkowicie innego niż pobudzanie zalążka podczas uzdrawiania. To tak, jakby porównał leniwie płynący strumyczek z potężnym wodospadem – gdy wstawał i spłynęła z niego złota poświata, ziemia aż zadrżała pod jego słabymi nogami.

Znowu skupił się na energii. Przymknął powieki. Świadomością objął niewielkie miejsce tuż obok serca. Było ciepłe. Lepkie. Czuł, jakby macki jego jaźni dotykały go, badały. Przesunął je odrobinę w prawo. Odskoczył jak opatrzony. Skosztował ciemności. Tamten skrawek był oślizgły, zimny, przypominał oczy demona...

– Shep, słyszysz mnie? – Z daleka dobiegł do niego głos Sagurta.

Uzdrowiciel wzdrygnął się odruchowo.

Na skraju magiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz