ROZDZIAŁ 25

9 4 27
                                    

Zmrok przykrył las, gdy ich popękane i przemoczone buty dotknęły wzniesienia. Z każdym krokiem trasa stawała się coraz bardziej stroma, a oddechy cięższe. Shep widział, jak ulotne kłęby pary uciekają z jego nieustannie rozchylonych ust. Zimno, coraz zimniej. Jeśli Tidele pragnął zamienić ich w lodowe kukły, obrał właściwą taktykę. Bardzo pomysłowy bóg.

– Dlaczego Salona? – Shep wyrównał krok z Sagurtem, który niestrudzenie piął się po wzgórzu, między dorodnymi dębami, co było coraz trudniejsze, bo ich buty zaczęły ślizgać się na zamrożonym śniegu.

– Wieki temu kraina Persey walczyła z potężną krainą Harvover – rzekł nieco zasapany Sagurt. – Właśnie na tym wzgórzu dowódca Salon zmiótł armię wroga z powierzchni ziemi. W szeregach nie było żadnego mystokraty. Wygrał bitwę, mając tylko miecze i łuki. Dzięki niemu wygraliśmy wojnę.

– Jakim cudem poradzili sobie bez magii? Kraina Harvover słynęła z potężnych bitewnych mystokratów.

Sagurt pokiwał głową. Przystanęli na chwilę.

– Męstwo i bohaterstwo Salona docenił sam bóg Antele. Zesłał satara, który pomógł armii Persey.

Shep zmarszczył czoło.

– Satara?

– Tidele ma swoją armię demonów, a Antele satarów. Mityczne istoty. Nie słyszałeś o nich? – W głosie Sagurta zabrzmiało zdumienie. Spod obszernego kaptura ozdobionego mrozem łypnęły na niego zaskoczone oczy.

– Oczywiście, że słyszałem – prawie fuknął. – Ale myślałem, że satary to zmyślone stworzenia. Demony można spotkać na każdym kroku, ale satary...

– Antele zsyła je tylko wybranym – cierpliwie tłumaczył Sagurt. Przejechał dłonią po szarej szczecinie zarostu, do której Shep nie mógł się przyzwyczaić. W obozie mystokrata mocno dbał o to, by jego broda nie była zbyt długa, tutaj już nie miał takich możliwości.

– Istoty pokryte śnieżnobiałymi łuskami, ich zwierzęce twarze skryte pod złotymi maskami. Płonące ogniem, wzbudzają zachwyt motylimi skrzydłami... – wyrecytował cicho Samir.

Shep spojrzał na niego pytająco.

– Gdy byłem dzieciakiem, uczyli nas rymowanki o satarach. – Samir wzruszył ramionami, mocniej otulając się płaszczem. – Obiecałem sobie wtedy, że gdy zostanę wielkim wojownikiem, posiądę satara na własność – parsknął śmiechem.

– I co zostało z twoich marzeń? Przyszło ci podróżować w zafajdanym kopidołku ze zgrają bandytów – zaśmiał się Trus.

Shep również się uśmiechnął. Miło było chociaż przez chwilę zobaczyć uśmiech na twarzach kompanów. Zaraz jednak spoważniał.

– Czujesz obecność demonów? – spytał Sagurta.

– A ty? Jesteś już Wielmożnym. Co czujesz?

Shepa zaskoczyło pytanie. Momentami zapominał, że jego serce i krew wypełniła magiczna moc. Sięgnął dłonią świadomości do wnętrza, ale nie wiedział, czego szukać. Już chciał zapytać Sagurta, gdy nagle poczuł, że każda cząstka energii delikatnie drga, jakby tylko czekała na uwolnienie. Dosłownie każda.

– Moja moc jest... niespokojna – szepnął.

– Więc już wiesz. Bądź cały czas przy mnie. Teraz liczy się każda chwila.

Shep zauważył, że im bliżej są wzgórza, tym bardziej ciało Sagurta przypomina napiętą strunę. Chociaż mystokrata umiejętnie ukrywał emocje, Shep wyczuwał jego niepokój niemal fizycznie. Ciekawe, czy to samo czuli pozostali? Czy stał się wrażliwszy na odczucia Sagurta dzięki mocy?

Na skraju magiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz