9 "Boże nie pozwól"

35 5 2
                                    

W tym dniu dużo się zdarzyło, stres związany z zabiciem znajomych osób. To wszystko nie pozwala mi zasnąć.
Uderzam mocno w drzwi Leona. Jest wpół do drugiej w nocy. Nie liczę że mi otworzy. Już chcę odejść lecz jednak drzwi że skrzypem otwierają się. Z nich wychyla się zaspany brunet.

- Co tam Sandddyy? - Ziewa wypowiadając moje imię.

- Nie chcę ci przeszkadzać czy coś. - Chyba i tak już go obudziłem w środku nocy. - nie mogę spać. - Wyznałem

- Wchodz. - Otwiera szerzej drzwi nie komentując mojego zachowania.

W pokoju jest ciemno, rozgrzebana kołdra mówi o tym że przed chwilą ktoś z niej wstał.

- Siadasz? - brązowooki ponaglił mnie zirytowany głosem.

Usiadłem więc na miękkim materacu który był ciepły, wyraźnie Leon na nim spał, chwilę wcześniej. Chłopak położył się nie zwracając na mnie uwagi.

- Szczerze polubiłem cię wiesz? - Zagadałem niepewnie.

- mhm. - Potwierdził chłopak mrucząc, lezał w moją stronę z zamkniętymi oczami. Wyglądał tak spokojnie, tak niegroźnie. Jak zwyczajny nastolatek.

- Poza tobą i ewentualnie krukiem nie mam nikogo kogo serio lubię. - Kontynuowałem szukając w nim jakiejkolwiek emocjonalnej reakcji.

- Rodzice? - zapytał otwierając oczy na sekundę, przeszywając mnie nimi na wskroś.

- Tata, wysłał mnie tu z siostrą. To chyba mówi samo za siebie.- Uświadomiłem siebie że ma podobnie tylko że jego ojciec jeszcze wymaga od niego wygranej a mój... Mój ma mnie w dupie.

- Nie masz... Drogiego rodzica? - Leon patrzył na mnie intensywnie wyczekując natychmiastowej odpowiedzi. Jego wzrok był tak intensywny że to aż nie możliwe by ktoś umiał to powtórzyć po nim. Rozszerzone źrenice zostawiały mała przestrzec do wyeksponowania jego pięknych orzechowych oczu.

- Nie... Nie znałem jej. Ojciec nigdy nam tego nie powiedział ale raczej nas poprostu adoptował. Tak myślę. - wyznałem zastanawiając się nad własnym losem i istnieniem.

- Też mam tylko ojca. - Zaśmiał się Leon, przypominając. Już był trochę bardziej obudzony, lecz widać było że nadal chce spać.

- Już chyba pójdę do siebie. - Skinalem głowa nie chcąc mu dłużej przeszkadzać. Chce żeby się wyspał i był uważny w jutrzejszej walce.

- Nie musisz. - Ponownie ziewnął, jego ciało pokazywało co innego.

- Dam ci spać. - Oznajmiłem by brunet w końcu zrozumiał mój błąd w przeszkadzaniu mu podczas spoczynku.

- Mogę się posunąć. - Oznajmił szybko, niechcąc żebym szedł. Jak powiedział tak zrobił, posunął się maksymalnie w stronę ściany robiąc mi miejsce.
Nie myślałem nigdy że będę spał koło niego ale jeżeli zaproponował. To było ogromne zaskoczenie ale też czuje radość.

Położyłem się obok niego pod ciepłą pierzyną. Jego zapach był wszechobecny. A łóżko nie było na tyle małe byśmy spali cisnąc siebie nawzajem.

- Jesteś zadowolony z siebie? - Zapytałem, czując senność.

- Jeszcze jak.... Odwrócił się plecami tak że teraz stykaliśmy się nimi. Przyjemne ciepło jeszcze bardziej się rozprzestrzeniło..... Nie wiem kiedy ale usnąłem bez poczucia stresu...

***

-Sandy...

Nie wiem czemu leżałem na podłodze, chłopak w zielonej bluzie kameleona mnie do niej przyciskał, siedząc na mnie jak na mnie w parku lub na Kruku podczas pomiarów.

- Sandy!

Powtarzał moje imię nie mówiąc o co chodzi. Chciałem coś powiedzieć ale nie widziałem co. To nie było raczej agresywne... Zbliżył twarz do mojej, jagby chciał... Mnie pocałować? Ale nie jednak odwrócił się do ucha znów szepcząc moje imię. Nie że bym tego nie chciał.

- SANDY! - obudziłem się.

Leon stał na środku pokoju ubrany w białą bluze ducha. Próbując mnie obudzić.

- Wstaje.- powiedziałem nie chlujnje podnosząc się do siadu. Uświadomiłem co dzisiejszej nocy mózg dał mi do zrozumienia. Czy ja naprawdę.... Zarumienilem się. Boże czemu pozwalasz mi na takie rzeczy.

- Co się stało? - zapytał brązowooki widząc jak moja twarz wręcz płonie ze wstydu.

- Nic nic. - Odpowiedziałem mu szybko nie patrząc w te piękne oczy. Nie wiem czy dam radę jeszcze w nie spojrzeć.

- Okej...? - nie był pewnien czy pytać czy to przemilczeć.

- Widzimy się na śniadaniu! - Krzyknąłem na pożegnanie oddalając się jak najszybciej od niego. Gdy teraz już to wiem to uczucie we mnie żyje własnym życiem nie pozwalając mi funkcjonować. Mogłem nie być go świadomy. Lecz teraz już muszę się go jakoś pozbyć. Tak nie moze być.

Po drodze mijałem dużo osób które patrzyły jak biegne w pirzamie po korytarzu. Wśród nich większość to były roboty z obsługi.

W pokoju ubrałem się, i kilka razy ochlapałem twarz zimną wodą. Moja skóra dziś nie była wyjątkowo zmęczona lecz promienna i wypoczęta jak nigdy.. Co ten chłopak ze mną zrobił.. nie mogłem uwierzyć w to wszystko co się stało. Spałem z nim w jednym łóżku, i nic nie robilismy, tak po przyjacielsku ale jednak, wyspałem się jak nigdy. On jest lekiem na moje wszystkie lęki, koszmary i bezsenność. W mojej biografi jeżeli ktoś kiedykolwiek będzie ją pisał zamiast:

Sandy gdy nie śpi to coś tam coś tam.

Nie. To nie może być tak napisane. Zamiast tego.

Sandy który nie mógł spać teraz może spać gdyż Leon jest jego lekiem nasennym bez skutków ubocznych.

Tak tak powinno być. Załamałem się. O czym ja w ogóle myślę. Powinienem go sobie teraz obrzydzać w myślach by tego nie czuć a zamiast tego wymyślam notki o samym sobie.

Potrząsnałem glową udając że wszystkie te dręczące mnie myśli wylatują, i poszedłem na śniadanie. Bo jestem głodny. I nie ma innego powodu do tego.

Wchodzę na wielką salę. Zauważam Leona. Stoi on z Emosem i Fangiem gadają o czymś gestykulując.

Brunet zauważył mnie i zaczął machać.

Usmiechnąłem się i odmachalem idąc w ich stronę lecz jednak skręciłem i usiadłem przy stoliku. Brzuch zaczął dziwnie mnie łaskotać, czy to jest to niezwykle uczucie motylków w brzuchu? Najwidoczniej.

Patrzyłem gdzieś w przestrzeń, trzęsąc jedną nogą z napięcia.

- Cześć Sandy. - Koło mnie pojawił się Kruk.

- jak ci się spało? - zapytałem z automatu by już nie rozmyślać chłopaku w białej bluzie.

- W miarę dobrze. Zawsze mogło być lepiej. A tobie? - Wzruszył ramionami.

- Chyba dziś lepiej niż kiedykolwiek. - Wyznałem.

- Wow. - Powiedział niby ironicznie niby normalnie.

Podszedł do nas Komar, Edgar, Kieł i obiekt moich nieustających myśli.

- Siema. - Przywitał się czarnowłosy.

- Cześć. - Odpowiedziałem mu.

Wszyscy usiedli. Padło tak że Leon siedział na przeciwko mnie. Do stołów podano śniadanie i wszyscy zjedliśmy je w pośpiechu. Humor na sali był lepszy niż wczoraj czy przed wczoraj. Chyba powoli przyzwyczajamy się do coraz mniejszego towarzystwa i presji śmierci. To brutalne ale tak jest.

Jak nie Ty, to Ja { Leondy }Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz