6 "Cholerny zdrajca"

32 5 5
                                    

-Wszyscy robić to co ustaliliśmy, teraz do dzieła! - Krzyknął ostatecznie Larry.

Pobiegłem razem z Kłem i jego przyjacielem przed siebie, byle dalej od tego głośnego dźwięku. Już w zasięgu wzroku mielismy spawner kryształów. Schowaliśmy się w najbliższym krzaku.

- Ufff, dobra teraz tylko musimy- nie dokończył przykładając sobie palec do ust i zdejmując buta.

- Co ty..? - chciałem zapytać lecz uciszył mnie. Teraz usłyszałem. Ktoś szedł w naszą stronę, i on i my byliśmy w krzakach więc nie widzieliśmy kto to jest.

Nagle Fang rzucil butem w stronę z której dobiegały kroki.

- Ała ty dupku! - Wydarł się Czarnowłosy.

- Edgar ty idioto. - Fioletowowłosy złapał się za skronie.

- Dobra bądźcie cicho. - Uciszył ich buster.

- Nie będę cicho kiedy ten palant celuje we mnie kapciem! - Wkurzył się Emos.

- Ale to ty się skradales do nas jagbys chciał nas zaatakować! - Odpowiedział mu fang równie wpieniony co on.

- Jak stare małżeństwo. - Skomentował buster śmiejąc się i kręcąc głową.

Koło nas przeleciał shuriken.

- Zamknijcie się. - Warknałem na nich, zaraz zdradzą swoją pozycję. Oni widzac go umilkli.

- Teraz albo nigdy, biegniemy łapiemy kryształy i wysofujemy się do skrzynki. - Ustalił fang.

- Jasne. - Wywrócił oczami czarnooki.

- Dobra. - Zgodziłem się.

I wybiegliśmy. Popędziłem czym prędzej po fioletowe klejnoty. Złapałem 3 teraz tylko nie dać się zabić. Inni równiez złapali po kilka.

Biegłem na tyle, za nimi w stronę sejfu.

Nagle Kieł zaczał biec w moją stronę krzycząc byśmy uciekali.  Zatrzymałem się nie wiedząc o co chodzi, rozglądałem się na boki, słysząc chalas strzałów.

- UCIEKAJ! - Nagle przede mną z nikąd pojawił się Leon.

Wystraszyłem się totalnie, patrzyłem w jego brązowe przestraszone oczy nie rozumiejąc co do mnie mówi. Jego kaptur zasunięty był do wysokości jego czoła przez co widziałem całą jego twarz i kosmyki włosów wystające z pod kaptura. Nie wiem czemu ją chowa, bo jest naprawdę bardzo ładna, dalikatna rumiana skóra, trochę przyciemniona od słońca, kosmyki udawały się miękkie i zadbane. W kolorze jasnej kawy.

- Sandy kurwa uciekaj! - Chłopak pchnał mnie delikatnie do tyłu w stronę gdzie uciekli moi kompani.

Kontem oczu widziałem jak z za niego biegnie jego drużyna.

Szybko cofnalem się i pobiegłem w stronę gdzie widziałem ostatni raz moich kolegów.

Leon mnie oszczędził, ale mógł mnie zabić. To bylo mylące. Czego on odemnie chce? Czego oczekuje?

Jestem mu cholernie wdzięczny. Mogłem już nie żyć.  Zamiast tego kazał mi uciekać.

***

- Koniec Rozgrywki! - Krzyczał poco.

Na arenę weszły roboty przeczesujac każdą ścianę i krzak wyciągając trupy.  Wszyscy stanęliśmy na małym skrawku betonu skąd startowaliśmy. Rozejrzałem się. Brązowooki patrzył na mnie, w jego spojrzeniu można było dostrzec ulgę.

- Sandy!- Podszedł do mnie Kruk. - Tara...

- Co z nią? - Nie dopuczalem do siebie najgorszego wypatrując jej. - Gdzie ona jest? - Rozglądałem się. Powoli ogarniało mnie przerażenie. Ręce zaczęły mi się trząść...

- Ona.. - Spuścił wzrok.

Uświadomiłem sobie co się stało zanim to powiedział.

- Nie upilnowales jej?! - był jedyną osobą która mogła ją tam ochronić. Jestem na niego wściekły! Ufałem mu, w mniejszej części! Ale ufałem! Treningi przygotowywały nas do tego ale gdy przychodzi co do czego, wtedy można przeżyć prawdziwe realia.

- Nie udało mi się, bardzo cię przepraszam.. - Słychać było że mówi szczerze ale naprawdę nie chce już mieć z nim nic doczynienia. Miałem nadzieję że ocali ją przed tym a teraz ona już....

Łzy napłynęły mi do oczu zamazując pole widzenia

- Jak mogłeś! - Zawiodłem się na nim. Z oczu zaczęło wylewc się coraz więcej łez bólu po stracie siostry.

- Sandy! Przepraszam! - Kruk chciał mnie objąć lecz odpychnalem go.

- Muszę zastanowić się nad naszą znajomością. - Warknałem tylko i odszedłem jak najdalej od niego, usiadłem zboku opierając się o murek.

Czułem na sobie wzrok Leona lecz nawet na to już nie miałem siły. Teraz na tablicy byli pokazywani pokolei polegli. Widziałem na ekranie że Moja drużyna, Kruka i Leona przeszła, tara mogłaby mieć szansę przeżyć.

Skuliłem się jeszcze bardziej widząc twarz Tary na niej. Poco komentował coś o każdym ale nie słuchałem go.

- Wszystko w porządku? - Usłyszałem znajomy ciepły głos, nie należący do zdrajcy kruka.

- Zostaw mnie Leon. - Warknałem na niego. Teraz chce być sam. Chce przeżyć te żałobę tak jak należy.

- Okej. - Chłopak odszedł zgodnie z moja wolą. Poczułem jeszcze większą fale smutku. Widziałem jak wszyscy zerkają w moją stronę. Ale mam ich w dupie niech się gapią.

- Przeszła drużyna Czerwona! Niebieska! Pomaranczowa! I fioletowa! - Krzyczał poco przez mikrofon.

Nagle niedaleko mnie usłyszałem huk. Spojrzałem w tamtą stronę. Krew rozlewała się gładko po betonowej podłodze. Jakiś zadymiarz strzelił sobie w głowę. Najwidoczniej nie przeszedł i nie chciał przeżywać fali hejtu od publiczności. Obserwowałem jego ciało leżące bezwładnie bez życia. Czułem jak dostaje drgawek. Nie moge wziąć oddechu.

Poco przedstawił osoby które przeżyły, przeszły dalej  i roboty kazały nam wyjść do szatni oraz powiedziały o której jest obiad.

Jakoś wstałem, ruszyłem w stronę swojego pokoju. Nie czułem nic totalnie nic tylko smutek i ogromny ból. Siostra zawsze pocieszała mnie w takich chwilach mówiąc pozytywy. Ale czy tu jakieś są?

Zamknąłem za sobą drzwi. Uderzałem w nie pięścią. Jestem tak cholernie zły! Jak ten śmieć mógł! Rozebrałem się z ubrań. Całe były brudne. Wszedłem pod prysznic. Gorąca woda spływała po moich mięśniach jak jakiś lek uspokajający.

Zaparowane lustro przetarłem dłonią. Widok podkrążonych oczu a do tego czerwonych od płaczu nie napawał mnie dumą. Wytarłem się i ubrałem w jakieś losowe ubrania, woda pozwoliła zmyć ze mnie złość i pozostał tylko smutek i pustka. Otulilem się pościelą. Nie zamierzam iść na obiad. Chociaż moja siostra chciałaby żebym dobrze zjadł i był zdrowy.

Gdy już przysypiałem ktoś zapukał do drzwi.

- Sandy..

- Idź z tad. - Warknałem odwracając się plecami do drzwi.

- Sandy to ja Leon. - Usłyszałem otwieranie drzwi.

- Nie jestem teraz w nastroju na pogawędkę... - Nie zamierzałem się odwracać.

- Jeżeli nie wstaniesz sam, to zrobię to siłą. Chodź na obiad.- Zagroził.

Tego się nie spodziewałem. Popatrzyłem na niego. Miał na sobie inną bluzę przypominająca ducha i jak zwykle zsunietą aż na nos.

- Nie idę, daj mi spokój. - Spojrzałem na niego gniewnie.

- Kruk mi wszystko powiedział, martwi się o ciebie. Bardzo mi przykro ale musisz jeść. - Oznajmił.

- Leon. My nawet się nie znamy. Zostaw mnie samego. - Powiedziałem szczerze i jak najbardziej prawdziwie. Ledwo co wczoraj odbyliśmy ze sobą krótka pogawędkę. Usłyszałem westchnienie.

- Mnie też nie posłuchasz prawda? - Z za niego wyrósł Kruk.

- Nie. Idźcie sobie. - Rozkazałem im ponownie aby się wycofali ale oboje się nie ruszyli.

- Mam nadzieję że masz na sobie ubrania. - Powiedział Leon podchodząc do mojego łóżka.

Jak nie Ty, to Ja { Leondy }Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz