12 "Śmierć, Okrucieństwo, Prawda"

37 8 0
                                    

Po śniadaniu znowu wszyscy zebraliśmy się w szatni przy arenie. Niektóre pary dopiero co się tworzyły a inni od początku wiedzieli kogo chcą za parę i byli już dobrani.
Gdy już wszyscy byli gotowi poco zaczął codzienne nadawanie.

- Dzisiejsza rozgrywką która doprowadzi nas do pół finałów będzie klasyka. Starcie Duo! Pozwoliliśmy zawodnikom dobrać się w pary także zobaczymy ta ciekawa rozgrywkę! Dostałem już listę zaraz po kolei wyjdą wszyscy z nich. Także przedstawiam wam: - tu zrobił pałze.
- Mandy wraz z Chesterem!

Na arene wyszło dwoje nastolatków wyglądając bardzo ekstrawagancko, dobrze się dobrali.
- Następni są Angelo i Mortis!

Na murawę wyszli dobrze mi znani zadymiarze.
- Edgar oraz Kieł!

Następni moi przyjaciele wyszli na światło reflektorów i kamer.
- Kolejni to Leon i Sandy! - wypowiedział nasze imiona. Popatrzyliśmy się na siebie krótko i wyszliśmy do reszty. Będąc u boku Leona można poczuć się wyjątkowo. Słynny syn Bo. A wybrał mnie. Nic nie znaczącego w tym świecie.

- Shelly i Colt!
Następni wychodzili do nas.

- Buster i Masie! - wyszedł rudzielec z białowłosa. Ten przyjaciel Kła.

Roboty pokierowały nas do różnych miejsc na mapie. Każda para gdzieś indziej.

- Na mapie znajdują się skrzynki z kostkami mocy, które dodają wam jak sama nazwa brzmi, mocy. - Zaśmiał się poco. - Wchodząc na nie je wchłanianie a nasz program ulepszy wam wszystko co trzeba. Będziecie walczyć do póki nie zostaną trzy pary. Gdy w parze zginie jedna osoba za 15 sekund do póki nie zginie jej para odratujemy ją ale już bez kostek mocy. Jakieś pytania?

Nikt się nie odezwał. Zaczęło się odliczanie do startu. I Będącym przy tym zawsze krzyk BRAWL! Oznajmiający rozpoczęcie zabijania.

Leon bez żadnego ostrzeżenia ruszył przed siebie do najbliższej skrzynki z ładunkiem. Rozwalił ja i wziął kostkę mocy. Zamierzam się go trzymać.

- Damy rade. - Pokrzepił mnie tymi słowami.

Pokiwałem głowa, wierząc we wszystko co mówi.

- Ty i ja przeciwko światu. - Jego kaptur podniósł się trochę ukazując oczy którymi patrzył na mnie inaczej niż zazwyczaj.  Bardziej ciepło, z emocjami i pełnym zaangażowaniem.

Zebraliśmy następna kostkę mocy. Wchodząc w krzak coś trafiło mnie w plecy. Odwróciłem się szybko zauważając tą parę klaunów.

- Leon za nami! - Krzyknąłem dostając następny raz. Odsunąłem się na bok.

Leon szybko rzucał shurikenami trafiając Chestera i Mandy. Widać było że dziewczynie już niewiele pozostało do śmierci ale czerwonowłosy bronił jej zaciekle.

Pobiegłem za nią w krzaki, tam usłyszałem krzyk.

- MANDY'S CANDY! - ogromne coś trafiło prosto we mnie. Zobaczyłem mroczki przed oczami ale sypałem piachem, dziewczyna zginęła. Ja stałem opierając się o jakąś ścianę w tych krzakach. Prawie umarłem. Całe życie i chwilę z Leonem przeleciały mi przed oczami. Chce dziś usnąć razem z nim. Blisko niego.

On sam zabił klauna. Dodaliśmy sobie jeszcze 3 kostki. Zobaczyłem kontem oka że idą w naszą stronę Colt i Shelly mieli po 8 kostek mocy.

Pokazałem Leonowi żeby wszedł do krzaka. I nim oddaliliśmy się od nich nie chcąc ryzykować. Przynajmniej ja nie chciałem.

Wyszliśmy idąc na środek mapy. Narazie było cicho. Obejrzałem się za siebie. Leona nigdzie nie było, usłyszałem krzyk i dźwięk oznaczający śmierć kogoś. Zaraz jednak pojawił się spowrotem obok. Chwila grozy minęła. Myślałem że tamta dwójka go dopadła.

- Jakaś białowłosa dziewczyna chodziła tam sama. - Oznajmił spokojnie.

- Okej. To ile jeszcze grup zostało. Chyba ostatnia. Albo zaraz się to skończy.

Usłyszeliśmy głośne strzelanie niedaleko nas. Udaliśmy się tam szybko. Shelly i Colt strzelali do Edgara i Kła. Mimo tego że oboje się bronili widać że zadymiarze gustujący w pistoletach mają przewagę.

Zacząłem strzelać w czerwonowlosego i fioletowowłosa by pomóc dwójce naszych przyjaciół.

Jednak nie daliśmy rady są zbyt dobrzy. Dano nam znak że to koniec rozgrywki. Dobiegłem do Fanga, jeszcze był przytomny.

- Kieł... - Złapałem go za rękę. Nie gadaliśmy zbyt wiele ale lubiłem go.

- Będzie dobrze. - mówił Leon stojąc za mną.

Koło Kła był już martwy Edgar.

- Wygrajcie dla mnie, i dla tego głupiego Emosa. - Z jego oczu poleciały łzy nie wiadomo czy bólu czy szczęścia. - Ten to ma dobrze umarł wcześniej niż ja.... Chodź będzie musiał na mnie chwilę poczekać tam gdzie się udał... Zrobię wejście smoka... - Uśmiechnął się ostatni raz. - Lubił czarne róże, obiecałem mu... Obieca..łe...

Zamilkł.
Puściłem jego dłoń. To przykre. Publiczność krzyczała. Dlaczego tak ich to cieszy. Umierają prawdziwi ludzie a w dodatku młodzi. A oni wszyscy się cieszą. To jest okropne, niesprawiedliwe. Zadrżałem. Nie wierzę w ludzkość. Czemu nikt nic nie robi. Czemu nikt się nie buntuje.

Usłyszałem z boku.

- Zejdźcie z areny. - Pojawił się Surge z  innymi robotami.

Stałem w miejscu. Nie chcę żeby ktokolwiek jeszcze zginął. Niektórzy chcą tu umierać ale inni są tu bez własnej zgody. Muszę to przyznać kocham Leona. A przynajmniej się w nim zauroczyłem i nie chcę by umarł.

- Sandy..?- owy chłopak pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia.

- Nie chcę żeby ktokolwiek jeszcze zginął. - odpowiedziałem nawet na niego nie patrząc. Gdybym to zrobił uległybym mu. Nie mogę na to pozwolić. Inni już zeszli z areny.

- Zadymiarzu, zejdź do szatni. - Przede mną stanął ten czerwono żółty robot.

- Nie zamieram tego zrobić. - Stałem z nim oko w oko. Był odemnie dwa razy większy.

- W takim razie będę musiał użyć siły. - Oznajmił, odbierając jakaś komórkę, lecz nadal bacznie nas obserwując.

- Sandy chodź nie daj się prosić. - Leon złapał mnie za oba ramiona ciągnąć do wyjścia.

- Leon nie chcę, nie chcę by ludzie umierali, nie zasługujemy na taki koniec, przynajmniej nie w tym wieku.

- To że się zbuntujesz i będziesz tu tak stał nic nie zmieni, tylko tyle że cię stracę. - Oznajmił ze spokojem.

Nie ruszyłem z miejsca. Zerkałem gniewnie na Surga. Ten czekał ze spokojem na rozwój sytuacji, widząc że powoli się uginam.

- Sandy.. - moje oczy powróciły do twarzy bruneta. Gdyż ten złapał delikatnie moja buzię w obie ręce przybliżając się. Jego ciepły dotyk spowodował fale mrowienia na całym ciele.

- Ani ja ani ty nie umrzemy. Nie pozwolę na to rozumiesz? - Wyszeptał, miękkim i przytulnym głosem.

Skinąłem głowa ze zrezygnowaniem ale też, moja głowa szalała. Słyszałem szumy pulsowanie w uszach. Nagłą potrzebe zbliżenia się do niego, przytulenia pocałowania, dotykania jego ciała, jego gołej skóry nawet w miejscach gdzie aktualnie jest materiał ciuchów.

Usłyszeliśmy trzask. Drzwi na arene zamknęły się. Zawsze tak robią gdy zaczyna się walka. Surge nadal stał koło nas, patrząc do góry.

Widownia, była pełna. A dzisiejsze walki się skończyły prawda??

- Panie i Panowie. - usłyszeliśmy głos poco. - Z ostatniej chwili dostaliśmy rozkaz. Półfinaly odbędą się teraz. Ale będzie inaczej niż zwykle. Zdecydowaliśmy że wygrać może tylko jeden zadymiarz.

Zamarliśmy oboje. Nie może tak być. Dlaczego oni to robią. Albo ja albo Leon. Nie mogę na to pozwolić. Nie...
Furia rwała rzekę adrenaliny w moich żyłach. Rozwiała chwilę nieuwagi. Ból zawroty głowy. Co my tu robimy na arenie... Wyrwałem się z rąk brązowookiego.

- Wyłonimy 3 finalistów. Jak wiecie. Zadymiarze dobierali się sami... - Zaśmiał się. - więc będą walczyć ze swoimi partnerami... Tego jeszcze nie widzieliście!

Jak nie Ty, to Ja { Leondy }Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz