Rozdział 12

987 60 75
                                    

Katrina

W ciągu ostatnich dwóch tygodni, spotkałam się z trzema chłopakami. Jeśli mam być szczera, każde z nich miało swoje plusy i minusy. Nawet to ostatnie.

Minusem pierwszego spotkania było to, że nie miałam prawa głosu i gdyby nie szantaż, pewnie nawet nie pojechałabym z Aidienem. Chłopak tego dnia miał pecha, ponieważ miałam okropny humor, nie wspominając o moim ciągłym rozdrażnieniu. I mimo, iż na początku miałam ochotę go zamordować, było na prawdę przyjemnie i cicho. I to był plus. Jego zamknięta gęba, która potrafiła wkurzyć mnie jednym wdechem.

Drugi  "wypad na miasto", też nie był za bardzo chciany, zważywszy na to, iż spędzałam go z wiecznie głupio uśmiechającym się, natrętnym typem, który nie rozumie słowa "nie". Jest trochę podobny do kolegi Adriena, chociaż ich podstawową różnicą jest to, że Noah po za pieniędzmi, punktami karnymi za przekroczenie prędkości i tymi zachwycającymi... znaczy  pustymi mięśniami, nie ma nic. To kolejny facet z przerośniętym ego, który myśli, że jeśli ma kasę, to ma wszystko.

A tu się grubo myli. Nie da mi niczego, czego chłopacy sami nie mogliby mi dać. Co prawda jest kilka rzeczy, które tylko ktoś poza rodziny mógł by mi zapewnić, ale wątpię, aby akurat ON się do tego nadawał.

Skoro już mowa o chłopakach... Kiedy wróciłam z tej cholernej galerii, w domu czekała mnie kolejna awantura. Znaczy... po przekroczeniu progu domu, od razu chciałam udać się do pokoju, bo na dole i tak nic na mnie nie czekało, po za wściekłym Gabrielem i Adrienem. Oboje stali mi w przejściu, co od razu zinterpretowałam jako znak kolejnej kłótni. 

Zaczyna mnie to już męczyć. 

Jestem poza domem, jest źle. Jestem w domu, też jest źle. Czegokolwiek nie zrobię, cokolwiek dostanę, dokądkolwiek pójdę, będzie kurwa źle. Zanim zdążyli się odezwać, wyszłam z domu, mrucząc pod nosem, że idę na spacer. Nawet nie zapytali gdzie, ani o której będę. Odprowadzili mnie wzrokiem do drzwi, bez słowa.

Tak jakby niemo mnie wypraszali stąd. A przecież to też jest mój dom. Tam śpię, jem i mam rodzinę. Chociaż zastanawiam się, jak długo ten trzeci punkt się utrzyma. Czy to kwestia lat, a może jedynie miesięcy, lub tygodni? Nie wiem. Ale wiem, że nasza trójka jest uparta, a zanim wybaczymy sobie na wzajem, może troszkę minąć. A ja nie wiem, jak długo jeszcze to wytrzymam.

Ale wracając do tematu spotkań, to trzecie, było chyba najlepsze. Co ja gadam. Było najlepsze. Mimo, iż miałam iść z Inez, a koniec końców poszłam z Luckiem, to nie narzekałam. Byłam wręcz wdzięczna jej za to.

Mogłam się wygadać, upuścić trochę negatywnych emocji, które zgromadziły się w moim wnętrzu i w końcu nie udawać, że wszystko jest okej. Mogłam być... sobą i za to najbardziej cenię sobie czas, spędzony z Luckiem. Jestem wdzięczna wszechświatowi, że zesłał mi kogoś takiego, jak on.

Następny dzień, czyli niedziela, zleciał mi tak jak tydzień temu i dwa tygodnie temu. Czyli wolno i nudno. Co prawda zwiedziłam ich bibliotekę i znalazłam coś ciekawego, ale mają głównie stare książki, które nadawały by się na lekturę szkolną. Wszystkie były nudne.

Tak więc od godziny szesnastej do dwudziestej drugiej, oglądałam TikToka. Nie miałam nic lepszego do roboty. Byłam znudzona do tego stopnia, że nawet gdyby napisał do mnie Noah,  pierwszą rzeczą o przeczytaniu wiadomości bym go nie wyzywała, co w moim przypadku jest raczej odruchem bezwarunkowym, tylko odpisałabym mu, jak normalny człowiek. 

Tylko oczywiście Noah postanowił zrobić sobie wolne od pisania do mnie i akurat tego dnia nie napisał ani jednej wiadomości. Może jest chory? Codziennie musi wysłać mi chociażby jedną wiadomość, jedno bezsensowne pytanie, albo chuj wie co.

Zaadoptowana przez szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz