Rozdział IV I niech noc zapłonie

32 6 1
                                    

Z początku nic się nie dzieje. Snape jest nawet rozczarowany, bo spodziewał się fajerwerków. Według Dumbledore'a, gdy dziewczyna dotknie, choćby przelotnie jakiejkolwiek różdżki, zabłysną fajerwerki. W najlepszym wypadku. Snape teoretyzował bardziej o wybuchu mini bomby jądrowej.

Jednak, jak się okazuje, panna Granger jest znacznie bardziej pełna niespodzianek. Tym razem mylili się oboje i stary dureń i on.

Snape stoi i czeka, Granger najpierw spogląda na drewniany przedmiot, obraca go w milczeniu w dłoniach, podnosi...

– Do cholery, Granger nie celuj tym sobie w łeb!

Dziewczyna podnosi głowę, patrzy na niego jak na wariata.

Snape ponownie klnie. Tak, teraz będzie go miała za pomyleńca.

– Czy ja pana skądś nie znam? – pyta wreszcie. – Wie pan, że biorę leki, zabrał je pan nawet z Donalda... naszego mieszkania. Pracuje pan w klinice? A może się tam leczy? – Ostatnie dwa zdania wypowiada z wyraźną kpiną.

Jej moriatyczny nastrój drażni go, uwiera gdzieś głęboko w rozlubowaną w ciszy psychikę.

Może to nie ona? Może Dumbledore się mylił? Może ten pieprzony przyrząd był tylko podstawioną podróbką? Cholera wie, czy ludzie z Departamentu Tajemnic nie trzymali oryginału w jakimś dobrze zabezpieczonym magazynie a to było jedynie kopią, ich nieudolnym prototypem...

– Nie sądzę, Granger, żebyśmy się dotąd znali – kłamie, bo on przecież zna ją całkiem dobrze. – Weź to do jednej ręki, prawej, tak, właśnie tak. Nie skupiaj się na tym jak głupie ci się to wydaje, bo zaraz zmażę ten idiotyczny uśmieszek z twojej twarzy...– Mógłby jej pokazać sam jak rzuca zaklęcia. A jednak Dumbledore twierdził, że to był bezpieczniejszy sposób.

Z oddali słyszy krzyk nocnego ptaka. Odruchowo spogląda w tamtą stronę. Wtedy słyszy piskliwy krzyk zupełnie blisko siebie.

Zanim jeszcze odwraca głowę, kątem oka dostrzega błysk. Granger krzyczy w niebogłosy. Jej ubranie płonie najprawdziwszym ogniem. Snape klnie, celuje różdżką i donośnym głosem mówi:

Aguamenti!

Kobieta krzyczy dalej, Snape nie ma pojęcia czy z bólu, czy w panice. Nie bardzo go to nawet interesuje. Cokolwiek się z nią dzieje, pożar, który na sobie roznieciła trzeba ugasić w pierwszej kolejności.

Wreszcie ogień gaśnie, jej ubranie paruje.

– Co się właśnie stało?! – krzyczy na niego ochryple. – Co się do cholery stało?!

Snape uśmiecha się krzywo, splata ramiona na piersi i przekrzywia głowę.

– Nie wiem jak wielkim imbecylem trzeba być, Granger, żeby podpalić samego siebie, a uczę podobnych tobie idiotów już od ćwierć wieku.

Snape widzi nawet w szczątkowym świetle zachodu, że po jej policzkach płyną łzy. Zapewne jego szyderstwo tylko dolało oliwy do ognia. Klnie jeszcze raz, zaciska szczęki.

– Poparzyłaś się? – cedzi.

– N-nie wiem... – Granger drży, a on nie do końca wie, co ma zrobić. Krzywi się więc tylko i gestem zaprasza ją do środka.

– Rozbierz się – poleca, na co jej usta otwierają się, w oczach pojawia się automatyczny bunt.

Snape przewraca oczami.

– Primo, nie masz tam żadnych cudów, których kiedyś już nie widziałem. Secundo, nie mam zamiaru cię tknąć, dziewczyno. Muszę sprawdzić, jak bardzo się poparzyłaś.

Zasada FlamelaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz