#6 Podmuch Śmierci

75 6 1
                                    

Na wstępie przepraszam za długą nieobecność. Postanowiłam trochę zmienić historię o Madison i jestem w trakcie poprawiania całości w tym wcześniejszych rozdziałów. 

Proszę też o gwiazdkowanie, wiele to dla mnie znaczy i dużo pomaga. Z góry dziękuję.  


Śmierć.

To jedyne o czym myślałam tego pochmurnego i deszczowego dnia. Sześć literek. Kilka literek składających się w słowo dla wielu tak bolące, oznaczające koniec. Koniec wszystkiego życia, ustania funkcji życiowych, brak bicia serca, powietrza w płucach.

Śmierć tkwiła mi w głowie od paru dni, a dokładniej od momentu kiedy do drzwi zapukały te jebane psy. Wtedy poczułam, że śmierć jest blisko. Bliżej niż myślałam.

Nigdy nie rozmawiałam z nikim o śmierci, i nikt nie rozmawiał o niej ze mną. Nawet kiedy babcia umarła ojciec nie wytłumaczył mi tego, nie porozmawiał ani nie próbował wspierać.

Temat śmierci nigdy nie gościł w domu Anthony'ego Hawksley 'a. W jego domu nie rozmawiało się na żadne poważne tematy. Nawet na z pozoru błahe jak pierwsza miłość, wspólne wakacje czy wybór szkoły średniej i kierunku kształcenia.

Anthony nie rozmawiał on oświadczał, nie potrafił mówić o tym co go męczy, trapi czy spędza sen z powiek.

Wzięłam oddech i odwróciłam głowę od ołtarza w drugą stronę. Skupiłam się na oknach, znaczy witrażach. Witraże przedstawiające jakiś świętych. Mimo pochmurnej pogody mieniły się kolorami. Były ogromne, na moje oko były wyższe ode mnie o kilkanaście centymetrów.

Ponownie wzięłam oddech, tylko dużo głębszy, niż poprzednio. Z lekkim trudem wypuściłam powietrze z płuc. Nie wiem dlaczego ale ten pozornie łatwy ruch sprawił mi trudność. Nagle poczułam dłoń Domi'ego na swoim ramieniu.

- Wszystko dobrze Madie ? – wlepił we mnie wzrok.

Troska, w jego spojrzeniu dostrzegłam oznaki troski. Była to troska o nikogo innego jak mnie. Brak zmęczenia, łez czy jakichkolwiek oznak złego samopoczucia. Dominick był ożywiony, pełen energii ale dzisiaj spokojniejszy, niż zawsze.

Jego oczy nadal skupiały się na mnie. Postawa była idealnie wyprostowana, a w ruchach pewność siebie, która towarzyszyła mu zawsze.

Nie było mu przykro i nawet tego nie ukrywał. Nie lubił Jasper'a i szczerze o tym mówił, nawet mu prosto w twarz. I w sumie gdyby nie ta ich obopólna nienawiść do siebie, nie poznałabym Domi'ego, chłopaka, który stał się dla mnie ważny. Nigdy nie pałał szczególną sympatią do mojego brata. Nawet jak się przeprosili po tej bójce.

Dominick miał ogromny dystans do blondyna, jakby za cos go obwiniał. Zwalał winę za czyny, których nie mógł nikt zmienić. Jego nienawiść wzrosła gdy pękłam i wyznałam mu co działo się u mnie w domu. Tylko przed nim się otworzyłam i pozwalałam by dostrzegł kawałek mojej poszarpanej duszy . Wiedział jak mocno skrzywdził mnie Jasper i za to go nienawidził z całego serca. Bo mimo, że byłam dla niego obcą dziewczyną, dbał o mnie jak starszy brat.

- Madie- ponownie szepnął do mnie

Ocknęłam się i spojrzałam w jego ciemne brązowe oczy.

Były zbliżone do moich. Miały ten sam odcień tylko w nich panował spokój, a w moich zawsze gościła ciemność i ból.

- T-tak – wydusiłam niepewnie

Kłamałam, było mi słabo, cholernie słabo. Nie lubiłam kościołów. Czułam się w nich niekomfortowo i dziwnie.

Darkness Brought US TogetherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz