Kapitan przełożył ostatnią stronę raportu. Było dokładnie tak, jak się spodziewał. Wcisnęli mu plik ciasno zadrukowanych kartek (jak archaicznie!), z których żadna nie zawierała nic, co pomogłoby mu zrozumieć istotę anomalii. Cyferki i literki przeplatały się w kolejnych linijkach, tworząc skomplikowane ciągi. Od czasu do czasu jakiś architektoniczny termin migał w nagłówku. Kapitan podejrzewał, że chcieli przetrzymać go w tym ciasnym mieszkanku, żeby mieć czas na załatanie problemu, zmyślenie jakiegoś zgrabnego wyjaśnienia i przygotowanie planu naprawczego, który wymagał jego podpisu.
Zepsuty tramwaj, zgubione zwierzę, zatrudnij tego, zwolnij tamtą – wieczna biurokracja. Była sobota, w dodatku dziesiąta rano. Trzeba było zatwierdzić tę nową strategię przed obiadem, bo Kapitan robił się głodny.
Zerknął tęsknie na trzy świeżutkie babeczki, które znajdowały się na staroświeckiej tacce postawionej na środku stołu. Małe niebieskie światełko unoszące się nad lukrowanymi wypiekami oznaczało, że wdrożono środki ostrożności. Jedzenie w całym Mieście zostało oznakowane jako "niezdatne do spożycia". Światełko migało nawet nad misą owoców, które znajdowały się na taniej reprodukcji olejnego obrazu.
Kapitan zmarszczył groźnie brwi. Architektura wnętrz nie była jego mocną stroną, ale nawet on potrafił ocenić, że mieszkanie, w którym go ulokowano nie należało do luksusowych apartamentów Śródmieścia. Cerata na stole była poplamiona, w kredensie brakowało jednej szybki, a korytarz był tak wąski, że Kapitan prawie potłukł sobie nos przy teleportacji.
Po standardzie pomieszczenia wnioskował, że problem w projekcie zdarzył się gdzieś na peryferiach Miasta. Zarekomendowano wszystkim zainteresowanym strój terenowy. Kapitan rzadko odwiedzał projekt. To była dopiero trzecia wizyta w środku symulacji, ale rozumiał konieczne środki ostrożności. Miasto było czymś mniej tradycyjnym, mniej kontrolowanym niż bezpieczne budynki Administracji, mniej przewidywalnym niż stabilne projekty Świata Zewnętrznego.
Kapitan przygładził granatowy uniform. Zastanawiała go nieobecność Inspektora. Zwykle pojawiał się na miejscu jako pierwszy. Kapitan wiedział jednak, że prędzej czy później przyjdzie, żeby nakreślić mu sytuację w rzeczowych, uspokajających barwach. Jak zwykle. Suchy profesjonalizm Inspektora miał właściwości hipnotyzująco-wyciszające. Przynajmniej dla Kapitana.
Niedługo zresztą przyszło mu czekać. Po kilku minutach dalszego bezcelowego kartkowania raportu w mieszkaniu rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. Próg przestąpił jednak nie Inspektor, a jeden z szeregowych pracowników technicznych. Wyprowadził poirytowanego Kapitana na zewnątrz, najpierw na pusty korytarz, a następnie na ulicę.
Kapitan wyprzedził szeregowca, wyszedł z cienia rzucanego przez budynek i stanął w jeszcze przedpołudniowym, ale już intensywnym słońcu. Pogoda zawsze go fascynowała, nie miał jednak czasu zachwycać się panującym latem, bowiem ulica przedstawiała widok, którego w pierwszej chwili nie mógł zrozumieć.
— Co to ma być?! — warknął tak głośno, że stojący obok pracownik techniczny wzdrygnął się mimowolnie. Wybąkał kilka niezrozumiałych słów i oddalił się pospiesznie, byle dalej od zezłoszczonego przełożonego.
Pod stopami Kapitana znajdował się bruk, a po tym bruku, zgodnie z tradycyjnymi wyobrażeniami, zwykle poruszały się pojazdy. To znaczy, wkrótce miały poruszać się pojazdy, gdyż moduł transportowy nie był jeszcze gotowy (Kapitan trzymał kopię zapasową wstępnego planu w odpowiedniej przegródce notatnika). Na razie mieszkańcy Miasta przemieszczali się wszędzie piechotą. Z tego, co było Kapitanowi wiadome, używali do tego chodników, tymczasem droga miała pozostawać pusta – dla przyszłych pojazdów, przyszłego ruchu i w ogóle przyszłego sukcesu. Teraz nie była jednak pusta.
CZYTASZ
Antologia krótkich opowiadań
Science FictionW tej publikacji zbieram surowe szkice, nad którymi planuję pracować w przyszłości: futurystyczne miasta? High fantasy? One-shot napisany na podstawie poezji? Zobaczymy, gdzie pisarski challenge mnie poniesie! A może któryś z moich konceptów Cię zai...