Dylemat

95 13 103
                                    

– Przepraszam – Głos woźnej wyrywa mnie z zamyślenia. – Pani do któregoś z dzieci? Przedstawienie dopiero o siedemnastej... – informuje apatycznie, pchając przed sobą czerwonego mopa.

Chowam do kieszeni słoiczek z kolorowymi pastylkami i kręcę głową.

– Nie... Ja tu kiedyś pracowałam...

Nie kończę moich tłumaczeń, bo na korytarzu pojawia się uśmiechnięta nauczycielka. Dyryguje stadkiem czwartoklasistów, którzy niosą wielką papierową makietę gór. Białe drobinki sztucznego śniegu w spray'u osypują się na podłogę. Jeden z dzieciaków streszcza głośno kreskówkę. Nauczycielka podziela jego entuzjazm. 

Znam ją. Ma na imię Mara. Mimo całej naszej historii twierdzi, że jest moją najlepszą przyjaciółką. Nie wiem, czy mi to odpowiada.

Nasze oczy się spotykają i Mara zapędza swoje małe stadko do sali gimnastycznej, po czym ściska mnie serdecznie. Następuje cały potok energicznych słów: Gdzie się podziewałam. Jak się mam. Brakuje mnie w pokoju nauczycielskim. Tak rzadko się odzywam. Czy zostanę. 

Mara chciałaby, żebym została.

Opiera się o ścianę, jedną rękę wsadza do kieszeni spódnicy, drugą wskazuje niedbale swoje kolorowe trampki.

– Teraz się takie nosi – zauważa, krzywo się uśmiechając – to jest to całe bycie cool, ale wiesz... nie w taki lamerski sposób, jak nasi nauczyciele. Ponoć mam „szacunek ludzi ulicy". – Kręci głową. – Cokolwiek to znaczy – dodaje i znowu się śmieje.

Mara ma trzydzieści lat, czarne włosy przewiązuje wstążką. Jest elegancka, ale trochę niepoważna. Jak przymrużenie oka.

Chwyta mnie za rękę i prowadzi do sali gimnastycznej:

– Chodź, pokażę ci, co w tym roku zmalowaliśmy!

Wchodzimy. Na sali rozstawiono rzędy krzeseł i długie drewniane ławki. Jedną ze ścian zasłaniają arkusze brązowego papieru, który ktoś – zapewne dzieci z kółka plastycznego – wymalował od góry do dołu błękitnymi i szarymi plakatówkami. Trzy dziewczynki przypinają do dekoracji płatki śniegu wycięte z bloku technicznego. Grupka dzieciaków, już w kostiumach, ćwiczy scenkę. Mara trąca butem górską makietę.

Królowa Śniegu? – pytam.

– A jakże! – odgarnia z twarzy zbłąkany kosmyk. Obserwuję jej energiczne gesty, kiedy wyjaśnia, że nic mnie nie ominęło, że ten scenariusz gramy trzeci rok z rzędu. Wsłuchuję się w jej entuzjastyczny głos. 

Podchodzi do niej nowy nauczyciel muzyki i wdają się w pogawędkę. Mara jest pełna pasji. Zerka na mnie co chwilę, ukradkiem, lekko zakłopotana. Jakby chciała przeprosić za to, że jest tutaj tak rozchwytywana. Jakby chciała sprawdzić, czy nie mam ochoty czegoś wtrącić do rozmowy. Nie mam. Różnimy się od siebie. Ona wyrywa do przodu, a ja wolę być obok.

Nauczyciel muzyki odchodzi, żeby przećwiczyć z dzieciakami piosenkę. Zamyślam się na moment. Nagle coś pstryka, a Mara łapie mnie za podbródek i zmusza, żebym spojrzała w górę.

– Patrz, co wymyśliłam.

Patrzę. Zamiast sufitu widzę wielkie czarne zwoje cienkiego materiału. Błądzą po nim słabe bliki świateł. Gwiazdy. Powidoki gwiazd.

– Dorwałam projektor na promce. Jak wyłączymy lampy, to zrobi się magicznie!

Zerkam na Marę. Jest z siebie dumna, ma to wypisane na twarzy.

– Ładnie – komentuję. Staram się brzmieć miło. Sympatycznie. 

Mara przechyla głowę w bok, zagryza wargę. Po chwili nachyla się konspiracyjnie i mówi:

Antologia krótkich opowiadańOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz