Obejmuje mnie tylko jedno ramię, choć powinny dwa. Jedno ramię oznacza wroga, dwa ramiona należałyby do kochanka. Jedna strona mojego ciała jest zimna, druga – także, choć w inny sposób. Bardziej dotkliwy.
Jeszcze mam szansę, jeszcze nie wszystko jest przesądzone. Może ten stan to nie „porwanie, groźba, atak". Może to „niespodzianka, zaskoczenie, uścisk". Problem polega na tym, że te pierwsze pojęcia od drugich dzieli w tej chwili bardzo niewiele. Jakby ktoś zabrał mój wewnętrzny słownik, wypruł mu flaki i rozwiesił je na sznurze, żeby wyrazy mogły się wysuszyć, rozprostować i policzyć na zimowym słońcu. Parę pojęć wisi na jednym krańcu, parę na drugim, a w środku? Co się stało ze środkiem? Co się stało z moim środkiem?
W środku cały wielki milion brakujących znaczeń pośrednich. Zagubione stopnie, półsłówka, ćwierćtony opisywalnej rzeczywistości. Zjedzone, wciągnięte, stracone. Niczym to, co zwykle zakłada się na stopy, a potem ściąga i już nigdy się tego nie odnajduje. Wyjdzie w praniu? Czy to wszystko wyjdzie jeszcze w praniu?
Moja opisywalna rzeczywistość właśnie się skurczyła, skompresowała, spięła, jak złożony parasol. Te litery, znaczki, szlaczki łączą się w większe całości i produkują myślowe pejzaże, ale nie potrafię przywołać większości poprawnych nazw. Umysł, który brzmiał kiedyś prosto, jasno i klarownie, jak odczytywana książka, jak solidny, jednoosobowy dialog, zmienił się częściowo w... w ten taki... niemy... ten taki niemy, z obrazkami, z minami. Ten taki stary, niemy, z obrazkami, z minami, z gestami. Taki, gdzie ludzie odgrywają nieprawdziwe życia i wszystkiego trzeba się domyślać z obrazków, z min, z gestów, z ludzi i ich nieprawdziwych żyć...
Coś się przepaliło w mojej głowie, coś się zwarło, spięło... i teraz widzę, i słyszę, i myślę, ale jakoś dziwnie widzę, i słyszę, i myślę. Brakuje mi... Ciągle brakuje mi... na opisanie, oddanie, żeby wyrazić...
Więc może tymi innymi sposobami. Próbuję tymi innymi wyrazami. Tym nieprawidłowym, nietypowym, nieprzepisowym zasobem, który mi pozostał. Staram się postawić w miejsce zagubionych znaczków i znaczeń jakieś inne znaczenia i znaczki. Jak wtedy, kiedy kupuje się to takie szklane, całe, z którego się pije, w miejsce szklanego, w kawałkach, z którego już się pić nie da. To nowe, szklane, całe, z którego się pije, nie do końca pasuje do reszty szklanych, całych, z których się pije. Ale jak to mówią ci... ci... ci podobni do mnie? „Blisko, wystarczająco".
Widzę, słyszę, myślę. Co widzę, słyszę i myślę? Kiedy dźwigam powieki, w górze jest takie coś.... Jak czarny materiał. Jak czarny materiał parasola. Dziurawy, czarny materiał parasola. I świecą takie... jak wtedy, kiedy pada deszcz i stoi się z parasolem pod latarnią. I światło przeciska się, przesącza, przebija przez ten materiał. Nade mną czarny materiał czarnego parasola, a na nim miliony kropel, które iskrzą. Dzisiaj nie ma tej największej.
Pode mną znajduje się coś równie wielkiego, ogromnego, niezmierzonego, ale ma inny kolor. Nie czarny. Ten drugi kolor, ten drugi, z przeciwnej strony mojego sznura na słowne pranie. Zupełnie przeciwny, choć o tej porze dnia, z taką uszkodzoną głową jak moja, z takim wybrakowanym słownikiem jak mój, jeden kolor od drugiego dzieli trochę mniej niż zwykle.
To, co jest pode mną, to, na czym leżę, jest zimne już dzisiaj, od razu. To nade mną dopiero stygnie – będzie zimne za miliony lat. Pamiętam, że mówili o tym w... w... w starym, niemym, z obrazkami, z ludźmi, ale... to było trochę nowsze stare, mniej nieme, z lepszymi obrazkami i z prawdziwszymi ludźmi. Opowiadali, że wszystko stygnie. Wszystko w końcu robi się zimne.
A więc jest jakiś dół, na którym leżę i jakaś góra, którą widzę. Dwa przeciwne kolory. Brakuje wszystkich innych, które znajdowały się pomiędzy nimi. Wyciekły ze mnie i nie wrócą.
Była też myśl o ramionach. Obejmuje mnie tylko jedno, choć powinny dwa. Ale nie ma wroga, kochanka. To były tylko zastępstwa. Dobre, złe. Góra, dół. A chodziło o zimne. Zimne. Zimne. Jedna z moich stron jest zimna. Zimna. Nikt mnie nie obejmuje. Staję się zimna. Ja też powoli stygnę.
Co łączy „porwanie, atak, groźbę" z „niespodzianką, zaskoczeniem, uściskiem"? Wypadek. Zimny wypadek w zimowym pejzażu. Porwało mnie z miejsca, w którym byłam i przeniosło w miejsce, w którym jestem. Zaatakowało, zagroziło, zaskoczyło, ścisnęło i niespodzianka! Straciłam moje słowa, i muszę być jak odkrywca języka, który ponazywał po raz pierwszy całe stworzenie, a potem umarł. Mój dziwny, surrealistyczny świat, który gra ze mną w „opisz to, co widzisz". Więc jeszcze próbuję. To, co widzę jest... jest... jest.
─── ⋆⋅☆⋅⋆ ──
(718 słów)
Tekst Peryfraza powstał w ramach literackiego konkursu Obrazy słowem malowane (edycja III - zimowa, organizator: akcja #pisarskiWattpad). Inspiracją tym razem stał się obraz Rafała Olbińskiego pt. Zimowy parasol. Serdecznie dziękuję organizatorom konkursu za możliwość wzięcia udziału w wyzwaniu i za tak ciekawą inspirację wizualną!
Spodobał ci się temat? ;)
Oto lista prac, które biorą udział w tej edycji konkursu (linki w komentarzach):
Koniecznie zajrzyj, pogwiazdkuj i skomentuj <3
CZYTASZ
Antologia krótkich opowiadań
Science FictionW tej publikacji zbieram surowe szkice, nad którymi planuję pracować w przyszłości: futurystyczne miasta? High fantasy? One-shot napisany na podstawie poezji? Zobaczymy, gdzie pisarski challenge mnie poniesie! A może któryś z moich konceptów Cię zai...