2

46 3 44
                                    

Hazel miała być tą wyjątkową.

Swój potencjał odkryła jako dwunastoletnia dziewczynka. Pomagała rodzicom przygotować imprezę urodzinową dla jej młodszego brata, Tressa. Wycierała mopem podłogę w salonie, gdy nagle spod donicy z fikusem wybiegł spłoszony pająk. Czarny, tłusty i włochaty.

Pisnęła tak, że aż szyby zagrzechotały w oknach. Cud, że nie pękły.

Rodzice nie mieli czasu nawet zorientować się, co właściwie tak wystraszyło Hazel, bo paczka z balonami, którą tata trzymał właśnie w ręku, wystrzeliła z jego dłoni, rozsypując je po całej podłodze. Co najdziwniejsze, balony nagle same się nadęły i pofrunęły pod sam sufit, chociaż nie zostały nawet zawiązane. Przez otwarte okno wdarł się potężny podmuch wiatru, który przewrócił stojące na parapecie doniczki z roślinami, potargał włosy Hazel i z trzaskiem zamknął drzwi.

Mimo całego zamieszania jej rodzice aż do końca imprezy wydawali się dziwacznie zadowoleni. Patrzyli na nią... z dumą. Oczywiście to nie powstrzymało ich przed wytknięciem Hazel przesadnej reakcji, ale i tak czuła, że coś się zmieniło. Na lepsze.

Wieczorem zauważyła w lustrze, że jej jak dotąd brązowe oczy zrobiły się krystalicznie błękitne. Tak oszałamiającego koloru nie widziała nawet u modelek występujących w reklamach kosmetyków do twarzy.

Nie do końca rozumiała, co się działo, ale podobał jej się kierunek, w którym to wszystko zmierzało.

Rano pod ich dom podjechał samochód z logiem Sarthiańskiej Akademii Magicznej na drzwiach. Wysiadła z niego poważna kobieta w ciemnej, długiej do ziemi todze. Rodzice przywitali ją już na ganku. Szczerzyli zęby tak bardzo, że ojcu do jednego z nich przykleiła się mucha.

Gdy kobieta weszła do środka i wymieniła z całą rodziną formalne uprzejmości, usiadła wraz z Hazel w salonie i zaczęła zdawać jej jakieś dziwne pytania. Potem pokazała jej, jak świadomie wywołać wiatr i poprosiła Hazel, by zrobiła to samo. Udało się po kilku próbach, chociaż dziewczynka miała wrażenie, że to, co stało się poprzedniego dnia, dało się wytłumaczyć w jakiś bardziej racjonalny sposób.

Wreszcie kobieta oznajmiła, że Hazel jest maginią wiatru, aerokinetyczką fachowo rzecz ujmując. To miało też wyjaśniać zmiany w jej wyglądzie. Duma tak nadęła rodziców, że wyglądali prawie tak samo jak balony, które wczoraj niechcący nadmuchała swoją mocą. Kobieta poinformowała, że Hazel zacznie naukę w Akademii Magicznej, gdy tylko rozpocznie się nowy sezon. Sama zaś zamierzała pojawiać się w domu Richinsonów kilka razy w tygodniu, by nauczyć dziewczynkę podstawowej kontroli nad swoimi zdolnościami – by do czasu, aż ta nie przekroczy murów Akademii, nie zdarzył się nikomu wypadek z udziałem jej magii.

Hazel nigdy nie podejrzewała, że mogłaby być maginią. Teraz nawet Tress patrzył na nią z podziwem i prosił ją o „sztuczki". Również jej samej podobały się nowe umiejętności, które w sobie odkryła. Sprawiała, że papierowe samolociki wykonywały ewolucje, przeciąg podrywał ścierki i serwetki do lotu, a delikatna bryza chłodziła w upalne dni. Robiła coś, co przeczyło wszelkim dotychczasowym prawom. Coś, czego nikt w jej najbliższym otoczeniu nie potrafił. I chciała robić to jak najlepiej.

Rista, bo tak nazywała się jej nowa nauczycielka, była zdumiona szybkością, z jaką Hazel robiła postępy. Zapewniła ją, że ma duży talent i że z pewnością, jeśli będzie ciężko pracować, wiele osiągnie.

A zatem Hazel zamierzała się przykładać.

Mogła być pierwszą osobą w ich rodzinie, na którą rzeczywiście czekał sukces. Wiedzieli o tym również jej rodzice, którzy ostatnio krytykowali ją trochę mniej, niż mieli w zwyczaju.

Kryształowe GryfyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz