5

22 3 53
                                    

W domu Hazel mogła tylko pomarzyć o tak wykwintnym śniadaniu. Składało się z jajek w koszulkach skąpanych w doskonałym sosie, którego nazwy nie potrafiłaby nawet wymówić. Otulała je dojrzewająca szynka ze świni, która za życia musiała być jakąś królową wszystkich świń. Później można było spróbować świeżych owoców i bakalii, takich nie do znalezienia w większości sarthiańskich marketów. Po powrocie do Renafii na Hazel znów miało czekać menu, w którym dominowały jajecznica, owsianka, płatki kukurydziane i ­– od wielkiego dzwonu – naleśniki z dżemem. Właściwie nic złego, ale bladło przy tym, co w tej chwili stało przed nią na stole.

Pobyt w hotelu serwującym takie jedzenie musiał kosztować rodziców więcej, niż byli gotowi przyznać. Wydali fortunę tylko po to, by Hazel miała odrobinę większe szanse na zdobycie Kryształowego Gryfa. Ciekawe, jak bardzo musieli się zadłużyć. Na pewno nie dostali na tyle dużych podwyżek, by pozwolić sobie na taki luksus bez zaciągnięcia kredytu.

Odsunęła od siebie posępne myśli. Dziwne, wcześniej, gdy już zagnieżdżały się jej w głowie, to na co najmniej pół dnia. Z zaskoczeniem musiała przyznać przed sobą samą, że miała dobry humor.

Janelle usiadła naprzeciwko niej. Założyła dziś elegancką, żółtą koszulkę – identyczną jak ta, którą miała w tej chwili na sobie Olgha Richinson. Hazel powstrzymała wyraz zdumienia, który bardzo chciał zagościć na jej twarzy.

– To co, Hazel? – odezwała się Janelle. – Idziemy dziś razem do oceanarium?

Hazel uchwyciła porozumiewawczy wzrok matki, którym ta próbowała wysłać jej wiadomość o treści idź z nią!

– Jasne – mruknęła. Nawet nie dlatego, że rodzice właśnie tego od niej oczekiwali.

– Nell, kochanie. Nie wydaje mi się, by to był dobry pomysł, byście włóczyły się po mieście same – powiedziała Olgha. Jej twarz stwardniała, jakby kobieta z najwyższym trudem próbowała ukryć niezadowolenie. – Ja wolałabym pójść dziś na plażę. Nie chcesz spędzić trochę czasu z rodziną? Tęskniliśmy za tobą przez cały sezon.

W spojrzeniu Janelle pojawiło się coś, czego Hazel nigdy dotąd u niej nie widziała: czujność. A może nawet strach i widmo nadchodzącego rozczarowania.

– Chętnie, mamo, ale... – zaczęła, niezgrabnie jak na siebie.

Elia z napiętym, wymuszonym uśmiechem weszła jej w słowo:

– Olgho, to nastolatki. Nie mają już ochoty spędzać całych wakacji z rodzicami.

– Ale jesteśmy za granicą. Dziewczyny nie znają miasta i mogą wpaść w kłopoty – oponowała Olgha.

W pierwszej chwili ten argument wydawał się całkiem zrozumiały, ale Hazel – pomimo cenzury na każdym kroku – jeszcze w trakcie ubiegłego sezonu udało się natrafić gdzieś w bibliotece na kilka raportów i statystyk prowadzonych przez Ligę Narodów na przestrzeni ostatnich lat. Ktoś skrzętnie je poukrywał, ale lubiła kopać w księgach. Bycie akolitką miało swoje plusy, bo dzięki temu w przeciwieństwie do większości Sarthian potrafiła znajdować rzetelne źródła wiedzy, a dzięki nadzorowi Gildii Magów do akademickich bibliotek trafiały również te dokumenty, których istnienie korona zatajała przed swoimi poddanymi. W każdym razie z raportów wynikało, że Bernelisy należały do jednych z najbezpieczniejszych krajów na świecie. Przestępczość, w porównaniu z tą występującą w Sarthii, była znikoma.

Poczuła, że musi przyjść koleżance z pomocą.

– W Perłowej Przystani jest statystycznie bezpieczniej niż na renafiańskich ulicach. Z resztą jestem odpowiedzialna – powiedziała. – Nie robię nic głupiego i nie chodzę w podejrzane miejsca. Zawsze daję znać rodzicom, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Dlatego mi ufają i pozwalają na samodzielność. – Zerknęła na matkę, dając jej znać, że czeka na jej wsparcie. – Prawda, mamo?

Kryształowe GryfyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz