Gabriel
Kiedy parkuję samochód na podjeździe, uderza we mnie swojego rodzaju nostalgia.
Czuję zapach ciepłego mleka o poranku. Słyszę śmiech i muzykę. To Franc Sinatra szczególnie wybrzmiewa w moich wspomnieniach, za pomocą starego odtwarzacza płyt winylowych – to właśnie on był ich ulubionym artystą. Każdego wieczoru, kiedy wspólnie graliśmy w piłkę, biegaliśmy boso po trawie lub sprzeczaliśmy się o wygraną w przeciąganie liny, zawsze towarzyszyła nam płyta z utworem Somenthin' Stupid.
Nawet po tych dwudziestu latach wiedziałem dokładnie, w którym momencie uszkodzona płyta przeskoczy od razu do drugiej zwrotki.
Zatrzaskuję drzwi samochodu, ruszając porośniętym, gęstą zielenią chodnikiem na tyły domu, który został podarowany im, jako ślubny prezent. Był to zabytkowy, kamienny i w starej zabudowie budynek, który traktowali jako dom letniskowy albo ucieczkę przed pędem życia w stolicy na wyspie.
Wcześniej tętniący życiem, muzyką, tańcem i głośnymi rozmowami – teraz przypominał pustkowie. Zapuszczony ogród, wybrakowana kostka brukowa czy wybite przez panujące w Hiszpani żywioły okna wskazywały na to, że od dawna nikt tutaj nie mieszkał.
I było to prawdą – zbyt dużo działo się na jego głowie, by jeszcze pamiętał o tym miejscu.
Chwytam w dłoń buty i ruszam przez długość trawnika boso. Może i ze wschodniej części dom wyglądał, jakby dalej pozostawał opuszczony, to jego tyły wyglądały, jakby powoli to miejsce wracało do życia.
W sumie, co się dziwić. Przyjaciel spędzał tutaj dnie i noce od niespełna dwóch tygodni, opuszczając te mury wyłącznie po drobne zakupy spożywcze albo części do elementów, które wymagały naprawy.
Sam kilka razy zaproponowałem mu pomoc, jednak nawał obowiązków, które w ostatnim czasie urosły do przekraczających prawa pracy granic, sprawił, że udawało mi się dotrzeć tutaj wyłącznie w godzinach późno wieczornych.
Dzisiaj jest jednak inaczej.
Słońce dopiero zaczyna chylić się ku horyzontowi nieba z morzem, które dzisiaj spokojnie dryfuje w oddali. Ten widok jako jeden z nielicznych potrafi zresetować mój umysł. Wprowadza mnie w stan ciszy, spokojnym szumem, kiedy na co dzień moja głowa wręcz parowała od nadmiaru planów biznesowych, by odpowiednio poprowadzić i rozwinąć to, co stworzyły dłońmi i sercem pokolenia rodziny Alvarez.
Pan również będzie bystry. Jeśli oczywiście nie podpisze umowy, która sprawi, że pożegna się Pan z kilkoma milionami – a mogę sobie wyobrazić, że nie należy to do najprzyjemniejszych doznań.
Zatrzymuję się tuż nad urwiskiem, gdy słowa dziewczyny pojawiają się w moim umyśle – to one, w zapętleniu budziły moją ciekawość przez całą drogę na obrzeża Barcelony. Myślałem o nich. Rozważałem każdy element. Powtarzałem jej barwę głosu w kółko i w kółko, tak aby wyryć sobie ją w pamięci – choć mogłem zakładać się, że już nigdy więcej jej nie spotkam.
Była turystką, a one na długo nie pozostawały w Barcelonie – pokazały mi to lata spędzone wśród przyjaciół, którzy zza czasów studenckich wyznawali wyłącznie związki na jedną noc z dziewczynami z Erasmusa. W ich przypadku nie było problemów z przywiązaniem.
Ale Cristo.
Dawno nikt nie zrobił na mnie takiego wrażenia, że nie mogłem spać po nocach, myśląc o tym, jak bardzo nie postarałem się o to, by nasza rozmowa trwała dłużej. Każdej samotnej nocy, odtwarzałem po kolei każdy jej atut – a miała ich wiele.
CZYTASZ
LOVERS | 🔓
RomanceSłoneczna Barcelona. Prezes Hiszpańskiego przedsiębiorstwa. I ona - podważająca decyzje biznesowe imigrantka, zatrudniona u niego, tylko dlatego, że chciała pracować u konkurencji 😈 (18+) Uwaga❗️W książce występują: wulgaryzmy, tematy związane z p...