Rozdział II

245 20 0
                                    

Kiedy powrócił na parter, spojrzał na swój gabinet i westchnął. Z całą pewnością dzisiaj już nie posunie swoich badań na przód. Zamiast tego nalał sobie zasłużonej Whisky i sięgnął po stos próśb o dotacje, które już od jakiegoś czasu odkładał na później. Szybko podzielił je na stosy:

Towarzystwo Przekwalifikowujące dla Charłaków: Nie

Fundusz Sierot Wojennych: Tak

Fundusz Aurorski: Nie

Fundusz Stypendiów Hogwartckich: Tak

Towarzystwo Dobroczynne Św. Munga: Nie(Czego kurwa magomedycy jeszcze nie wiedzą, że nie są w stanie szybko przeciwdziałać powstawaniu trwałych urazów?) Skreślił nie. Tak.

Fundusz dobroczynny Ministerstwa: Zajebiście wielkie NIE.

Fundusz pamięci Albusa Dumbledore'a (Hermiona lubiła go najbardziej, jako że zbierali fundusze dla tych, którzy, podobnie jak Remus Lupin, mieli problem w odnalezieniu się w społeczeństwie po wojnie.) Tak.

Harry bez problemu przebrnął przez pomniejsze wnioski i prośby od osób prywatnych, które jakimś cudem dowiedziały się, że Harry Potter był bogaty, hojny i nie zadawał pytań. Pióro samopiszące zapisywało jego decyzje, włączywszy w to kwoty, imiona i adresy osób, do których miały trafić pieniądze, po czym zaadresował pergamin tak, by mógł skoro świt wysłać do sową do Gringotta.

Kiedy skończył, uniósł szklankę tylko po to, by odkryć, że była pusta.
Gdy niedawno rozmawiał z Hermioną, zapytała go, dlaczego nie może być tak dobry dla siebie samego jak dla wszystkich wokół?

Zareagował wówczas śmiechem.

Zaśmiał się znowu i podniósł się, by napełnić szklankę.

Snape. Żywy Snape. W jego rodzinnym domu. Było to tak ironiczne, że po prostu musiało być prawdą. Jak tak teraz o tym myślał, nie powinien był nigdy uwierzyć w śmierć tego konkretnego mężczyzny przed zobaczeniem jego zwłok na własne oczy. Ale było tyle do zrobienia, tyle rzeczy, o których trzeba było myśleć i je rozważyć po tamtym jasnym letnim dniu, w którym Voldemort zginął, dzięki połączonym staraniom wielkiego Albusa Dumbledore'a i przerażonego Chłopca Który Przeżył. I przeżył raz jeszcze.

Podejrzewał, że akurat pod tym względem nieszczególnie różnił się od Snape'a.

Mógł pozwolić mu umrzeć. Gdyby nic nie zrobił, czyjaś klątwa, prawdopodobnie Bellatriks, która zdecydowanie była w tym dobra, jeszcze przed wschodem słońca wyssałaby do reszty z niego życie. Gdyby nie mężczyzna z wioski... Harry zastanawiał się, kto znalazłby ciało Snape'a na ulicy z rana i co by sobie pomyślał.

Mógłby pozwolić mu umrzeć i i sam fakt, że w ogóle o tym pomyślał, sprawił, że poczuł się dziwnie dziecinnie. Zupełnie jakby duch Dumbledore'a stał tuż za nim, pilnując, by działali razem, zupełnie jak za dawnym czasów, kiedy swoimi manipulacjami sprawiał, by współpracowali dla dobra sprawy, odkładając całą nienawiść na bok.

— Ale nie ma już żadnej sprawy — prychnął. — Jestem wolny i jeśli tylko chcę, mogę go nienawidzić.

Wstał i wspiął się na górę, nasłuchując przez chwilę dźwięków z głębi pokoju, nim pchnął je i spojrzał na nieruchomą kupkę pod stertą koców. Pokój był nieco chłodny i Harry automatycznie rzucił zaklęcie ogrzewające. Następnie lekko się zaśmiał.

— Twarda sztuka. — Wszedł do pokoju i stanął w słabym świetle księżyca przenikającym przez okno, po czym spojrzał na twarz Snape'a z góry.

Hollow | SnarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz