Rozdział 2

19 2 3
                                    

Ophelia

Przyszedł dzień meczu z Raimonem. Stresowałam się bardzo, muszę wygrać ten mecz. Od tego zależy czy będę mogła stąd wyjechać do mojego brata. Więc na pewno dam z siebie sto procent. Aktualnie szłam do gabinetu Schillera bo coś tam ode mnie chciał. Gdy weszłam unosił się tam dziwny zapach. Czemu Schiller ma maskę na twarzy?

-Chciał mnie Pan widzieć- oznajmiłam podchodząc bliżej mężczyzny.

-Tak, pamiętasz chyba o naszym układzie?-już wiedziałam do czego zmierza do tej głupiej operacji.

-Tak, pamiętam, ale dalej jestem przeciwna tej operacji- ta operacja mogła wiele kosztować więc wolałam ją odpuścić.

-Dobrze tyle chciałem możesz już iść panno Ophelio Ayo Kane- odezwał się ale jedno mi nie pasowało czemu powiedział do mnie imieniem drugim imieniem i nazwiskiem?

Wyszeptałam ciche "Dowidzenia" ale gdy wyszłam poczułam się słabo. Nagle upadłam i zapanował zmrok.

Rina

Za godzinę się rozpoczyna mecz a Opheli dalej nie ma. Gdzie ona zniknęła byłam nawet u ojca się spytać ale on nie wiedział. Chodziłam tak jeszcze chwile i jej szukałam. Ale ona tak jakby rozpłynęła się w powietrzu. Wiedziałam, że ten mecz jest dla niej ważny ale ona przpadła. Nigdzie jej nie ma. Ale cóż mówi się życie i udałam się przywitać Raimona.

-Witajcie- przywitałam się nawet miło.-Chodzcie za mną pokaże wam waszą szatnie.

-Cześć jestem Mark Evans kapitan tej drużyny- przywitał się ten z opaska jest bardzo energiczny.- A ty?

-Rina Sch... poprostu Rina kapitanka drużyny Vela- boże prawie powiedziałam im moje nazwisko.

-Dzieczyny i piłka? Ha to się nie łączy- odezwał się jakiś chłopak z różnymi włosami miał je bardzo krótkie.-Idź stąd lepiej dziewczynko zanim cie coś stanie.

Nie no teraz to mnie wkurwił. Zostawię to bez komentarza, pokaże mu na murawie co ta "dziewczynka" umie. Ale dobra wracając zaprowadziłam ich wreszcie do tej szatni, a ja poszłam na trening. Dowiedziałam się że te dzieciaki będą z nami grać w jednej drużynie. Jakby nie wiem, nie mogli ich wybombić gdzieś? Boże tak strasznie nie lubię tej całej Beatrix i tego Xaviera czy jak oni mieli. W między czasie Ophelia się pojawiła ale była inna bardzo inna.

Ophelia

Obudziłam się cała obolała. Co się stało? Czy oni, nie przecież nie mogli mi tego wstrzyknąć jak zemdlałam. A może jednak to zrobili. Nie chciałam podjąć operacji więc mi to wstrzykneli? Dziwne nawet bardzo dziwne. Dowiedziałam się też, że dopiero w połowie meczu mam grać i za mnie będzie grać moja kopia czy coś. Obserwowałam jak grali byli naprawdę nieźli. Do pokoju w którym przebywałam wszedł Schiller.

-Witam, widzę, że się obudziłaś- zaczął mówić.- Czyli możemy zaczynać.

-Ale co zaczy- gdy chciałam już mówić kolejne słowa przerwano mi.

Wyjrzałam za okno na to jak grają i nagle znalazłam się na boisku. Jak?

-Witajcie wszyscy- na murawie pojawił się hologram Pana Schillera.- Chcę wam przectawić naszego najlepszego zawodnika-nie mów, że to ja.- Ophelie Aya Kane.

Hurley

Ophelia Aya Kane. Te imiona i to samo nazwisko. To ona nie może być nikim innym. Lecz nie wygląda jak moja mała Elia.

-Ophelia to zdecydowanie nasz najlepszy zawodnik. Trenowała bardzo ciężko. Oraz poddała się szczepieniu, który doda jej specjalnych mocy- wypowiedział hologram po czym zniknął.

Do miejsca w którym była piłka różowo włosa zaczęła biec. Wykonała wślizg, udało jej się odebrać piłkę. Z wielką łatwością pokonywała próby odbierania piłki przez nas.

-Deszcz spadających gwiazd!- wykszyczała robiąc swoją technikę

-Wspaniałą wierza!- wykszyczałem z Torii i Scottym gdy robiliśmy wspólną technikę.

Ale jej strzał był mocny, bardzo mocny i przepuściliśmy go. Na nasze szczęście Mark to obrobił. Lecz widziałem, że miał lekki kłopot.

-To naprawdę śliny strzał!-wykszyczał.- Ale dzięki temu, że go osłabiliscie mogłem go obrobić! Dzięki!

Evans jak zawsze radosny. Zaczął prawie skakać z radości, srać czy coś. Kapitan rzucił piłkę do Juda, który przejął i zaczął biec w stronę bramki. Kilku zawodników z ich drużyny. Nie mieliśmy jak wyjść z tej sytuacji. Na nasze nieszczęście ta ich kapitanka zrobiła wślizg i zabrała nam piłkę. Zaczęła biec w stronę bramki, więc próbowaliśmy ją powstrzymać ale to na nic.

-Wir wiecznej rozpaczy!- krzyknęła ich kapitan.

Wokół niej pojawił się jakiś wir, w którym była ona i piłka. Strzeliła piłkę widać, że strzał był bardzo silny.

-Ręka Majina!- wykszyczał Mark gdy używał swojej techniki hisatsu. Nie obronił.

1-0 dla nich. Dobra ale to dopiero pierwsza połowa możemy to jeszcze wygrać. Bramkarz rzucił do nas piłkę, którą przeją ktoś od nas ale mnie mecz nie interesował. Zastanawiała mnie pewna różowo włosa dziewczyna. Przypominała mi moją młodsza siostre, która zagineła w wieku 6 lat. Rodzice i ja byliśmy pewni, że ktoś ją porwał i zabił, a tu nagle takie coś. Z zamyśleń wyrwał mnie nagły wstrząs ziemi.

-Co się dzieieje?- zapytałem patrząc na przeciwną drużyne, która najwidoczniej też nie wiedziała o co chodzi. Po jakiejś minucie przestało, ale po chwli był gwizdek na przerwe. Koniec pierwszej połowy. A my dalej mamy okrągłe zero punktów.

Gdy cała drużyna zebrała się w jednym miejscu, zaczeliśmy obgadywa nasza taktyke. Która lekko mówiąc była do dupy. Jak tak mówiliśmy smiejąc się czasem podeszła do nas trenerka Lina.

-Postarajcie się by oni nie dotkneli piłki- oznajmiła obserwójąc tamtą drużyne.- Wiem, że chcecie zapytać czemu. Jak wiecie ta akademia nosi nazwę Aliusa od meteoru Aliusa. I stamtąd pozyskują też siłę.- na chwilę przerwała, odwróciła się w nasza stronę oraz kontynułowała.- A ten najlepszy zawodnik musiał przejść operacje. Polegała na tym by w jej ciało wstrzyknąć substancje z meteoru Aliusa. Ophelia nie chciała tej operacji lecz Schiller czyli mój ojciec bardzo na nią naciskał. I najwidoczniej dziś zrobił coś czemu poddała się tej operacji.

Trenerka skończyła a ja byłem w wielkim szoku. Podsumowując Ophelia miała operacje, której nie chciała ale ją zmuszono, przeciwna drużyna używa wzmacniacza siły czy coś. Ciekwie nie powiem, że nie.


__________
Ponad 950 słow

To napewno nie przypadekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz