Wróciła do domu cała czerwona z emocji.
Taksówka na nią czekała pod restauracją i gdy podała adres, zawiozła ją bez słowa. I była cholernie wdzięczna, patrząc na tłumach na ulicach. Mijała tylko główny deptak, by widzieć kibiców rozlewających się po mieście w poszukiwaniu baru czy pubu, w którym można się napić. Na zamknięcie przyszło nawet dwóch typów sprawdzić, czy sprzedają lane piwo i odetchnęła z ulgą, gdy wyszli. Bo nie było ich dwóch. Było ich tuzin.
Wieczór przeleżała w łóżku, oglądając kolejny serial, przeglądając wieści z miasta i tylko słyszała o burdach. I zastanawiała się: gdzie pracował Misiek? Bo choć napisała do niego, jak prosił, to wiadomości zwrotnej nie dostała. Dlatego rano postanowiła napisać pierwsza.
„Idę do pracy, miłego dnia!"
Była za stara na pseudo-coachingowe pierdolenie, że to facet ma się starać, a ona ma zgrywać niedostępną. Jeśli coś wyniosła ze związku z Luisem, to to, że obie strony muszą włożyć tyle samo energii, inaczej to pierdolnie. Jak nie na poziomie randkowania, to z czasem.
W odpowiedzi dostała emotkę układającą się w symbol serduszka i aż parsknęła.
Tego dnia... Pomalowała się. Użyła tuszu, który niedawno kupiła, i odpakowała w końcu paletkę do cieni, którą sobie kupiła. Specjalnie wstała wcześniej, by potańczyć przy lustrze, próbując zrobić kocie oczko. Do pracy dotarła o czasie, cały czas czując... coś. Coś w sercu. Dziwne ciepło, które rozlewało się na pozostałe kończyny i przyjemnie mrowiło. Sprawiało, że unosiła kąciki ust ku górze, że mimowolnie oczy jej się śmiały. To było miłe uczucie. Bardzo miłe.
Wychodziła do restauracji, a Dora widząc ją, aż zagwizdała cichutko, gdy przechodziła przez bar ku szatni. Posłała koleżance tylko wymowny uśmieszek, a tamta zaraz sięgała po odświeżacz powietrza z „fuj, miłość w powietrzu!", na co Marletta odpowiedziała parsknięciem. Miłość może nie, ale... Ale szczęście? Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz tak się czuła.
Weekendy pod tym kątem były fajne, że była Dora na rano i schodziła dopiero o dwudziestej, dzięki czemu mogły sobie pogadać. I najwyraźniej tylko czekała, aż ta zajdzie na bar.
- Jak randka?
- Nie było - odparła, przymierzając się, by zrobić sobie drugą kawę. Zawsze zaczynała dzień od kawy i pracę od kawy. - Misiek był rano?
- Nie było go. I jak to nie było randki!? - obruszyła się, łapiąc się pod boki. - Obiecałaś...
- Praca.
- Jaka praca?
- Jego praca, a jaka!
Dora parsknęła, a potem? Potem wzięły się do własnej pracy. Przyjmowały zamówienia, wydawały śniadania, robiły kawy, a potem zmieniła się karta na lunch, a potem obiadowa. Zerkała od czasu do czasu na IBO, ale nie przybyło jej żadnej nowej wiadomości. Nadal pracował, czy zdążył wrócić i nie napisał? A może coś się stało?
Chyba po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zjadła obiad, siedząc w kuchni w towarzystwie Sama. Ten zrobił jej sałatkę, jak lubiła, z pomidorami i ogórkiem oraz serem feta, i nawet przesmażył jej małą porcję nuggetsów. Dora w tym czasie pilnowała baru, by mogły się zmienić później. I choć miała pół godziny przerwy, to nie miała w zwyczaju siedzieć do oporu. Dora też była w pracy, też chciała coś zjeść, więc gdy tylko zniknęła zawartość talerza, podziękowała za posiłek regeneracyjny i wychodziła na bar, zmieniając koleżankę.
Obsługiwała jeden stolik, gdy zwróciła uwagę jednego z gości na nerwowe zerknięcie w stronę drzwi. Podążyła za jego spojrzeniem i zaraz uśmiechnęła się od ucha do ucha. Misiek! Wychodził, trochę ociężale. Wyglądał na koszmarnie zmęczonego, włosy miał zmierzwione, brodę w lekkim nieładzie. Podkrążone oczy i cholernie zmęczone spojrzenie, ale gdy złapał jej wzrok, zaraz odwzajemnił uśmiech.
CZYTASZ
Miłość dwa razy na wynos!
RomanceNowy rozdział: środa i niedziela. Ma trzydzieści trzy lata, nieskończone studia i pracę zwykłej kelnerki bez perspektywy na jakąkolwiek zmianę. Od zawsze pracuje w małej restauracji Soft-Loft po kilkanaście godzin dziennie, oddając swoje najlepsze...