Rozdział 10. - Dlaczego mi nic nie mówiłaś?

35 11 58
                                    

Niedzielę spędziła najpierw na trzeźwieniu. Konkretnym trzeźwieniu. Nie zdawała sobie sprawy, że tyle wypiła, dopóki nie obudziła się z tętniącym bólem głowy, gdy naturalny zegar biologiczny nagle odpalił swój sygnał alarmowy, że zaraz spóźni się do pracy. Wzięła proszki wspomagające regenerację, włączyła telewizor, by nie czuć się aż tak samotną, a potem wróciła do spania. Drzemała za dość długo, by poczuć się trochę lepiej.

A potem? Potem stanęła w progu jamy, oceniając, ile czeka ją pracy, a czekało ją w chuj roboty. Od momentu jak Luis zawłaszczył sobie ten pokój, praktycznie do niego nie wchodziła, nawet by posprzątać. Raz czy dwa wyrzuciła istotny „papier", który potem był mu potrzebny, ale przestawiła coś w super delikatnych kabelkach komputera, i musiała tolerować pretensje i fochy przez kilka dni. To jej wystarczyło, by tu nie wchodzić.

Teraz jama przestała być jamą. Latte wzięła worki na śmieci i zaczęła wyrzucanie wszystkiego, co nie było jej. I przypomniała sobie, że pod tymi wszystkimi kablami, monitorami, podkładkami i stertami śmieci był stół. Stół i cztery krzesła. Triumfalnie powycierała blat i wygrzebała stary obrus. Pozrywała grube zasłony, wpuszczając do środka dużo światła. Wywietrzyła tu też, by z radością odkryć, że ładne, kwiatowe tapety nadal są na swoim miejscu. Dywan wyrzuciła, nawet nie zamierzając go czyścić, pomyła podłogi, a potem triumfalnie usiadła w swoim malutkim saloniku. Nawet w kącie schowana stała stara rogówka, taka malutka, akurat by ktoś mógł u niej przenocować. Co prawda była aż lepka od brudu, ale już umówiła sobie ekipę czyszczącą takie cuda.

Odzyskała pokój. I spokój. Ta myśl sprawiła, że zachichotała entuzjastycznie. Przestała to być ciemna, niedostępna jama! Przytachała tutaj drapak z korytarza, i suszarkę na pranie, robiąc trochę miejsca. Na sam koniec wyszła na balkon, by z uśmiechem patrzyć na okolicę. Nadal blokowisko bliźniaczych kloców architektonicznych z betonowych płyt z odrobiną zieleni. Wąskie, jednokierunkowe uliczki, wszędzie zaparkowane samochody. W oddali plac zabaw dla dzieci, gdzieś tam dalej osiedlowa szkoła... Wzięła głęboki wdech z uśmiechem. A potem poczuła wibrację zegarka i zerknęła na wyświetlacz. Kto... Oh nie. Tylko nie ona.

Ociężale jak skazaniec poszła po IBO do kuchni, by odebrać przychodzące połączenie.

- Cześć, mamo?

„Dlaczego mi nic nie mówiłaś?", zaczęła na wstępie i Marletta wydęła wargi, patrząc na Luci. Mówiła albo o Luisie, albo o awansie, więc...

- Nie zdążyłam.

„Nie zdążyłaś?", fuknęła i już wiedziała, że zaczną się pretensje. Przymknęła oczy, mając wrażenie, że spada jej na ramiona olbrzymi ciężar. Nie spodziewała się telefonu tak szybko. Że się pojawi? Nie miała wątpliwości, ale liczyła, że będzie... za jakiś czas.

- No nie zdążyłam... Co u ciebie? Jak pogoda...

„Nie zmieniaj mi tu tematu! Zostawił cię? Mówiłam ci, że tak będzie, że powinnaś schudnąć, wziąć się za siebie...", odłożyła słuchawkę od ucha. Nie, na trzeźwo zdecydowanie tego nie będzie słuchała. Nie słuchała monologu matki, idąc do kuchni, by otworzyć sobie piwko. Kupiła sobie podczas szybkich zakupów, więc... Otworzyła je, blokując kapsel ręcznikiem kuchennym, żeby matka przypadkiem nie słyszała, jak cyka. Bo to by dodało jej paliwa.

- Mamo - mówiąc to, siadała na krzesełku przy rozkładanym stoliczku w kuchni. - To ja pogoniłam jego.

„Ty? Jego? A co ci nie pasowało?". Nie zdążyła nawet wyłuszczyć problemu, gdy matka znowu się odpaliła. „Nieobecny? Jak nieobecny? Do pracy chodził, zarabiał dobrze. Domem od zarania dziejów zajmowałyśmy się my, kobiety. A że sobie gra wieczorami? Nie pił, nie bił..."

Miłość dwa razy na wynos!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz