Sobota rano.
Obudził mnie budzik.
- Już pora wstawać? - Zastanawiałam się w głowie.
Wzięłam telefon do ręki.
Wyłączyłam budzik po czym opadłam na łóżko.
- Może napiszę do Laury? Ta. To jest dobry pomysł. - Pomyślałam.
Znów chwyciłam telefon.
Włączyłam go i wpisałam szybo hasło.
* Cześć Laura! *
* Cześć Mili!!! *
* Co robisz? *
* Jem śniadanie. A ty? *
* Dopiero co wstałam. A ty co tak wcześnie? *
* A jakoś tak. Po co piszesz? *
* Chcesz może się spotkać? *
* Jeszcze pytasz? OCZYWIŚCIE, ŻE TAK!!! *
* Okej. To gdzie? *
* Nie wiem *
* Domek na drzewie? *
* Niech ci będzie. Tylko nie siedźmy tam za długo *
* Okej *
Wyłączyłam telefon.
Wstał z łóżka.
- Dobra. Trzeba zjeść coś i się przebrać. - Ułożyłam sobie szybki plan w głowie.
Wyszłam z pokoju i zszedłam na dół.
...
Zjadłam coś na szybko, a teraz zakładałam buty.
Wyjęłam telefon z kieszeni, żeby zobaczyć, która godzina.
- Wyszykowałam się w dwadzieścia minut. - Pomyślałam.
Wsadziłam telefon z spowrotem i wyszłam z domu.
...
Po około dziesięciu minutach byłam na miejscu.
- Laura! - Krzyknęłam. - Nie ma jej? - Zastanowiłam się w głowie.
Wszedłam do domku na drzewie.
- Buuu! - Usłyszałam Laurę za swoimi plecami.
- Laura!
- Sory. Aż tak cię wystraszyłam?
- No oczywiście, że tak! - Spojrzałam na czym wisiała moja koleżanka. - Uważaj bo jeszcze spadniesz. - Powiedziałam spokojnie odwracając się plecami do niej.
- Nie przesadzaj. Nie spadnę.
Laura zaczęła powoli się zsuwać z gałęzi na, której wisiała.
Domek na drzewie nie był duży, ale kiedy biegłam do niej, żeby ją złapać wydawał się ogromny.
Na szczęście w ostatniej chwili ją złapałam.
- Mówiłam ci, że spadniesz!
- Oj tam, oj tam. - Laura coś jeszcze mówiła jednak ja jej nie słuchałam.
Wciągnęłam ją do domku jak tylko najszybciej mogłam.
Przyciągnęłam ją do siebie i przyłożyłam dłoń do ust.
Wyjrzałam przez najbliższe okienko domku.
Skupiłam się na wsłuchiwaniu w otoczenie.
- Znów słyszę szelest. - Pomyślałam.
Przybliżyłam się do okna.
Laura próbowała ściągnąć moją dłoń z jej ust, ale nie dawałam za wygraną.
Z krzaków coś wyszło.
Wyglądało jak zwierzę, ale bardzo zdeformowane.
Zatkało mnie ze strachu.
Nie mogłam nic z siebie wydusić.
Nawet się poruszyć.
To coś...
To coś spojrzało się wprost na mnie.
Wprost w moje oczy.
Czułam się jakbym skamieniała.
Jakbym stała się wielkim głazem.
Udało mi się zamknąć oczy.
Trzymałam je zamknięte przez jakąś minutę lub dwie.
Jak je otworzyłam co prawda z wielkim trudem, ale otworzyłam to tego czegoś już tam nie było.
- Zwidy? - Zastanawiałam się w głowie. - A może nie...