Mruknąłem, przecierając zaspane oczy. To był jeden z tych dni, gdzie nic mi się nie chciało, a przez całe ciało przechodził ból. Nie miałem ochoty wstawać, ale nie mogłem leżeć, musiałem wstać i otworzyć kwiaciarnię. Gdy się podnosiłem do pół siadu, czułem, jak łamie mnie w kościach na całej długości. Domyślałem się, że może to być wynik ćwiczeń z Kaeyą... Ale czy można mieć zakwasy od magii? Nie posiadam takiej wiedzy na ten temat, muszę się o to dopytać.
Miałem wrażenie, że nie wyspałem się dobrze. Nie pamiętałem, kiedy i jak odpłynąłem do krainy Morfeusza... Zdaję sobie sprawę, że musiałem być bardzo wykończony, skoro mnie odcięło od rzeczywistego świata. Na pewno nie jest to tylko wina produktywnie spędzonego dnia. To przez moje sny. Ostatnio są nie spokojne, coraz bardziej kuriozalne, a główną postacią musi być ten mężczyzna, który w każdy możliwy sposób niegodziwie mnie upokarza. Dlaczego to musi być on?
Rozglądnąłem się. Znajdowałem się w swoim pokoju. Leniwe promienie słońca wdarły się do środka pomieszczenia, rozświetlając je. Odziany w swoją białą tunikę do kolan, wygramoliłem się z łóżka i podszedłem do okna. Przeciągnąłem się po drodze, dając tym ulgę swoim zastanym kościom. Przed otwarciem kwiaciarni będę musiał wybrać się do piekarni po dostawę świeżych bagietek. Tak, to dobry pomysł. Chłodny spacer dobrze wpłynie na moje samopoczucie...
Na parapecie okna usiadł biały, puchaty kotek, który raz na jakiś czas mnie odwiedzał. Był dziki, nie miał właściciela i nie dawał się dotknąć. Mimo to polubił mnie. Bezszelestnie wskakiwał na okno, przyglądając się moim porannym ruchom. Przychodził do mnie na tyle często, że dla niego zainwestowałem nawet w suchą karmę. Wysypywałem mu garść chrupek, a następnie z bezpiecznej odległości obserwowałem, jak je zjada. Tak było też i tym razem. Uśmiechnąłem się delikatnie, próbując wyciągnąć rękę w jego stronę. Spojrzał na mnie spod byka i głośno zasyczał. Cofnąłem dłoń. Nie będę ryzykował. Odwróciłem się i jeszcze nie do końca wybudzony, podszedłem do zlewu, by nalać sobie szklankę czystej, świeżej wody. Nie byłem do tego przyzwyczajony. Woda zmieszana z brakiem porannej higieny ustnej pozostawiała po sobie nieprzyjemny smak. Wzdrygnąłem się, wypijając szklankę do połowy. Naprawdę picie wody ma mi pomóc zapanować nad maną i mocami? W magii nie ma logicznego wyjaśnienia, ale to jest wręcz nie możliwe, że taka prosta rzecz, jak picie wody, uleczyłaby ponad siedemdziesiąt procent moich zmartwień.
- Nie umówiłem się na kolejne spotkanie... - mruknąłem, biorąc łyk wody.
- Jakie spotkanie?
Automatycznie to, co miałem w ustach, wyplułem przed siebie. Ta część płynów, która zdążyła się przedostać do gardła, stanęła, powodując u mnie ostry kaszel. Ze załzawionymi oczami spojrzałem w stronę, z której dobiegał dźwięk. Na tym samym łóżku, w pół zgięty, siedział nikt inny, jak Wriothesley Lang. Uśmiechał się irytująco, unosząc tylko jeden kącik ust do góry. Jego włosy były poczochrane na wszystkie strony świata, a zaspane oczy pozostawały lekko przymknięte. Ponadto... Był bez koszulki.... To nie był sen?...
- Musisz wstawać tak rano?...
- Co ty robisz w moim łóżku?! - krzyknąłem, odkładając z impetem szklankę na blat. - Czy my... Nie to niemożliwe. - zaśmiałem się histerycznie. - Co ty mi zrobiłeś?! Odurzyłeś mnie czymś?!
- No właśnie nic nie zrobiłem. - mruknął niepocieszony. - Zemdlałeś, nim zdążyłem przejść do ciekawszych rzeczy. I wyprzedzając Twoje pytania: Tak, przebrałem Cię. Nie, nie zgwałciłem Cię. Coś jeszcze? - uniósł pytająco brew.
- Dlaczego tu zostałeś? - syknąłem przez zaciśnięte zęby. - Nie mogłeś wrócić do siebie?! A sąsiedzi? Przecież widzieli, jak tu wchodzisz!
Ciemnowłosy warknął coś pod nosem, przeciągnął się i wstał. Choć jego roznegliżowany, górny widok nie pomagał mi, to na szczęście miał na sobie spodnie. Gdy podchodził do mnie, zacisnąłem usta w cienką kreskę. Stanął naprzeciw, ujmując w dłoń pasmo moich włosów.
- Dla pozorów. - odpowiedział. - Żeby Ci to wszystko wytłumaczyć, potrzebowałbym pół dnia... Jest to bardziej skomplikowane, niż Ci się wydaje, mój Neuvi.
- Mam czas. - wyrwałem włosy z jego uścisku.
- Ale ja nie. - przekręcił oczami. - Mam służbę do wypełnienia. Będę musiał się zbierać, ale dziękuję za nockę.
Zaśmiałem się krótko. Myślisz, że po tym wszystkim, co mi zrobiłeś, tak łatwo Ci odpuszczę? O nie, nie, mój drogi. Nie... Tym razem tak łatwo się nie dam! Nagły przypływ odwagi pozwolił mi chwycić leżący na blacie nóż i wycelować go prosto w szyję Prześladowcy. Mężczyzna uniósł do góry ręce, ale po jego oczach widziałem, że nie jest przerażony. Wręcz przeciwnie — podobało mu się to. Chory człowiek...
- To urocze, jak mi grozisz.
- Zapytam ostatni raz. Dlaczego tu zostałeś, skoro wiedziałeś, że nas obserwują?
- Okey, okey... Zdradzę Ci pewien sekret, który powinien chociaż trochę załagodzić Twoją ciekawość. - zaśmiał się. - Powiem prawdę. Wczoraj nie obserwowali nas Twoi sąsiedzi, tylko tuzin Prześladowców, który zobowiązany był mnie śledzić. Skłamałem, bo nie chciałem, byś dostał zawału.
- Inni Prześladowcy nas widzieli? Ale...
- Druga rzecz. - przerwał mi. - Prześladowcy są skazani na życie w samotności. Nie możemy mieć nikogo bliskiego ani przyjaciół, ponieważ w razie chłosty to oni jako pierwsi idą do odstrzału. - złapał za nadgarstek, w którym trzymałem nóż. - Wielu z nas przez to wariuje, szczególnie gdy są niewyżyci. Dlatego mamy niemą, brutalną Zasadę Naznaczenia. - polizał językiem ostrze. Wzdrygnąłem się na myśl o smaku metalu. - Prześladowca może wybrać sobie osobistego kochanka, z którym będzie spędzał noce. W tym czasie "kochanek" jest nietykalny dla całej reszty.
- Czyli...
- Naznaczyłem Cię. - uśmiechnął się. - Nikt inny, oprócz mnie, nie będzie mógł się do Ciebie zbliżyć.
***
Siedziałem za ladą w kwiaciarni, rozmyślając nad słowami, które wypowiedział Wriothesley. Spędzając noc w moim mieszkaniu, "naznaczył mnie". Nic z tego nie rozumiałem. To wszystko było dla mnie zagmatwane i bez sensu. Prześladowcy od zawsze byli dla mnie tylko mordercami, którzy walczą o jak najwyższą posadę. Teraz dodatkowo na światło dzienne wyszło to, że mają pomiędzy sobą jakieś chore zasady, a całość jeszcze bardziej wygląda jak sekta...
Z myśli wyrwał mnie dźwięk dzwonka i postać młodzieńca, którego bardzo dobrze znałem.
- Witaj Cave. - uśmiechnąłem się. - Kolejny kwiatek dla Pani Leokadii? Mam świeżą dostawę słoneczników.
- Dzień dobry, Panie Neuvillette. - pomachał do mnie. - Nie Pani Leokadia. Dla braciszka! - krzyknął, rzucając mi trzy monety na ladę. - Fioletowe! By pasowały do jego oczu!
Zaśmiałem się pod nosem, widząc zapał w jego oczach. Pokiwałem ze zrozumieniem głową i przygotowałem dla niego drobny bukiet z późnych astrów. Całość popsikałem odżywką z nabłyszczaczem i związałem cienką, błękitną wstążką. Podałem mu bukiet. Chłopczyk ukłonił się nisko i popędził w stronę wyjścia.
- Dziękuję! - zatrzymał się w progu drzwi i odwrócił, dodając: - Diluc przygotował eliksir. Jutro o tej godzinie co ostatnio!
Chwilę mi zajęło, żeby przetrawić to, co do mnie powiedział. Diluc?... Skąd on zna Diluca? Eliksir?... Otrząsnąłem się i w szoku wybiegłem za chłopcem, ale gdy znalazłem się na zewnątrz — już go nie było.
***
Yoo~
Udało mi się napisać rozdział na czas ^^ Kolejny sukces.
Na następny rozdział przygotuję plan "mieszkania" Neuvilleta, ponieważ większość pewnie się dziwi, jak on przeszedł z sypialni do kuchni i salonu jednocześnie :'D. Wszystko się wyjaśni ♥
Do napisania,
Sashy ;3
CZYTASZ
BABYLON [WRIOLLETTE]
FanfictionMiasto znane jako Babylon stanowiło oazę harmonii, gdzie ludzie i nadprzyrodzone istoty współistniały w pokoju. Ta beztroska sielanka trwała do czasu wybuchu wojny, w której zwyciężyła rasa ludzka, a wszelkie fantastyczne stworzenia zostały unicestw...