Rozdział II

42 6 30
                                    

Zapach słodkich wód Morza Pokoju, pozostał za nimi. Na powitanie uderzył ich gorący wiatr, niosący drobiny piasku oraz woń rozkładających się morskich stworzeń. Gdy ich łódź dobiła do portowego miasta Eler-Khar, zmierzyli się z widokiem surowego i nieprzyjaznego wybrzeża. To jedyne portowe miasto w całym Ashmar stanowiło bramę do przetrwania dla tego narodu. Bez Eler-Khar, mieszkańcy dawno wymarliby, a ich ciała spoczywałyby w pustynnych piaskach.

Heria przywiązał grubą linę do cumy, a następnie wysunął drewniany mostek. Nefreyda zeszła pierwsza, a za nią Lai, który zasięgnąwszy się powietrzem, z zadowoleniem rozejrzała się wokół. Miejscowi, zauważywszy ich przybycie, skinęli głowami w geście szacunku, odkładając na bok sieci oraz skrzynie pełne flakonów i alkoholu.

— Jak dzisiejsze połowy? — spytał Laibonshi, mijając Taimalę i podchodząc do powozu dostawczego.

Obok niego stał Jafasz, przypięty i spokojnie jedzący mieszankę roślin z koryta. Jego pomarańczowa skóra z białymi plamami lśniła w świetle dnia, a czarne pazury lekko przesuwały się po ziemi. Wąsy zwierzęcia drgały, wyczuwając otaczającą temperaturę. Laibonshi delikatnie pogładził łuskowate ciało, na co wężo-jaszczurka tylko na chwilę przerwał jedzenie, by spojrzeć na mężczyznę.

— Bywało lepiej. — odburknął ochrypłym głosem mężczyzna, który po chwili wyszedł z wnętrza wozu. Był to szczupłym człowiekiem z krótkimi, zaczesanymi do tyłu czarnymi włosami i karmelową cerą. Widząc jednak swoich gości, od razu się ożywił.
— Czcigodna Pani! — zawołał, zeskakując i podbiegając do Nefreydy.

Wyciągnął przed siebie rękę, na której widniał tatuaż przedstawiający trzy węże splecione w kształt litery "Y", tworząc mocny supeł na środku.

— Gratulacje, Arin. W końcu zdobyłeś tatuaż zasługi — powiedziała Nefreyda, klepiąc go po ramieniu z uznaniem.
— No, geniuszu. Bardziej machaj tą ręką, żeby wszyscy widzieli, skąd pochodzisz — rzucił z niesmakiem Heria, podchodząc do nich.
— I co z tego? Zazwyczaj noszę rękawiczki, więc i tak nikt tego nie widzi — odpowiedział Arin, wzruszając ramionami.
— Tutaj może ci się to upiec, ale uważaj, bo skończysz w najlepszym wypadku w Czarnej Osadzie — ostrzegła go, spoglądając na niego poważnie.

Entuzjazm, który jeszcze przed chwilą malował się na jego twarzy, szybko zgasł, gdy przypomniał sobie, czym naprawdę było członkostwo w Wężowym Splocie – organizacji uważanej za najgorsze szumowiny na całym kontynencie Ashmar. Bycie jej częścią nie przynosiło chwały, raczej przekleństwo, od którego ciężko było się uwolnić. Na szczęście, tutaj byli bezpieczni. Od momentu, kiedy dołączyła do nich Nefreyda, nawet najbardziej ubodzy członkowie mogli liczyć na względnie stabilne życie, a to w tych czasach było luksusem.

— Udajecie się do Arshem? Mam zawołać mego brata? Może was przetransportować. — zaproponował Arin, próbując zmienić temat.
— Przydałoby się, już dawno nie byliśmy w domu. — odparł Lai z lekkim uśmiechem.
— Dom… — westchnął Heria. — Zabawne, że coś, co jest ruiną, nazywasz domem.

Laibonshi spojrzał na niego na moment, a potem wzruszył ramionami, jakby przyzwyczaił się do tej gorzkiej prawdy.

— Dom jest tam, gdzie ktoś na ciebie czeka. A na nas czekają. — wtrąciła Nefreyda, jej głos pełen ciepła i pewności.
— Dokładnie. — Arin skinął głową. — Powiem bratu, że czekacie przy wydmach, tam gdzie zawsze. — Wskazał w stronę obszaru za skalnymi domkami, gdzie większość mieszkańców miała swoje skromne schronienia.

Były one zbudowane z jednorodnej, twardej skały, o barwie ziemi. Część z nich miała ciemny, brązowy odcień — to tam spoczywali ci, którzy nie doczekali lepszych dni.

Cykl Szkarłatne Niebo: Krew na PiaskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz