Na kwaśne żelki...

42 9 32
                                    

Widok na miasto jest zjawiskowy. Skąpana w słońcu zieleń pieści wzrok skuteczniej niż ciało kolejnego Adonisa z Badoo. Tańczy między liśćmi, bawi się na płatkach kwiatów. Iskrzy wesoło w rzece płynącej u moich stóp. Nawet z szóstego piętra widzę biegającego radośnie szczeniaka, który w swoim wesołym i szczęśliwym życiu beztrosko gna za zabawką, rzuconą przez jego właściciela. Poranna sielanka. Piękna pogoda. Smaczki w kieszeni.

Czego chcieć więcej?

Uśmiecham się, gdy powietrze drga od krótkiego sygnału. Z lekkim żalem odwracam się i zsuwam z nosa okulary przeciwsłoneczne. Jasność przestronnego gabinetu początkowo mnie razi, ale wzrok błyskawicznie się adaptuje do warunków. I tak przyciemniam okna, które zajmują całą ścianę tuż za moimi plecami i siadam przy macbooku.

Jednak komfort pracy jest ważniejszy niż słoneczne wnętrze.

– No, kochaniutki – mówię, otwierając najświeższego maila. – Nie zawiedź mnie.

Kącik ust unosi się z zadowolenia. Mam ochotę zamruczeć jak głaskana po grzbiecie kotka. Treść wiadomości jest wielce satysfakcjonująca, a to dopiero początek. Warto było zadzwonić do prezesa Iksińskiego i delikatnym, iście zwodniczo anielskim głosem, przeprosić za zwłokę, a także wyjaśnić, że e-mail "trafił do spamu".

Tak... Współpraca z mężczyznami jest bardzo... przewidywalna.

Odpisuję krótko i zwięźle. Profesjonalnie, a jakże. Sprawdzam, czy nie strzeliłam żadnej literówki, na tym etapie nie mogę popełnić błędu.

Perfekcyjność przede wszystkim.

Klikam "wyślij". Najbliższe pięć minut okaże się kluczowe dla naszej relacji.

– Doskonale – wzdycham i wstaję z gracją. – Czas na herbatę.

Uwielbiam ten napar. A na punkcie zielonej zupełnie oszalałam. Jasne, jako korposzczur powinnam chodzić sobie na kilka przerw na kawkę albo papieroska, ale szkoda mi mojego zdrowia. I czasu. Jestem też antyspołeczna, więc dostaję białej gorączki, gdy słyszę te ćwierkające plotkary.

Plotkarzy. Nie generalizujmy. Faceci mają jeszcze dłuższe jęzory i niekoniecznie wiedzą, do czego najlepiej je użyć.

Jeden z nich pakuje się bez zaproszenia do mojego gabinetu akurat, gdy zalewam listki. Obserwując wirujące w nich zasuszone mango, zwracam się do Pawła:

– Kiedyś nauczę cię pukania.

– Jestem w tym wybitny, ale nie chcesz się o tym przekonać na własnej skórze.

Uśmiecham się cynicznie. Zadufany, czarnowłosy gnojek. Niestety, przetrącenie tej szujowatej gęby nadal pozostaje w worze moich marzeń. A nazbierało mu się. Bardzo nazbierało.

- Dbam o twoje ego.

– Ma się wyśmienicie.

– Nie będzie tak, gdy po minucie znajdziesz się na mecie – odpowiadam, nakrywając kubek czarnym spodkiem. – Czego dusza potrzebuje?

– Doliński zrezygnował ze współpracy.

– Doprawdy? – Rozkładam ręce w geście bezradności. – Bardzo mi przykro.

– Co mu nagadałaś?

Opieram się pośladkami o komodę i posyłam mu rozbawione spojrzenie. Po raz kolejny się zastanawiam, kiedy ten kretyn się nauczy, żeby nie pchać się tam, gdzie być nie powinien.

– Sugerujesz, że zniżyłam się do twojego poziomu? - Niebieskie oczy Pawła błyszczą wściekle. - Nie muszę się posuwać do takich czynów.

– To był pewniak, Bzduro.

Za każdy oddechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz