Rozdział czwarty

15 11 0
                                    

////

Jądro ciemności" skończyłem o 19:27, a więc dużo wcześniej niż się spodziewałem. Książka była krótka, ale treściwa i interesująca. Zdecydowanie jeden z lepszych antycznych klasyków. Plusem tego, że szybko skończyłem było to, że miałem teraz ogrom czasu na dokładne pakowanie, a nie tak jak wczoraj, że paru rzeczy mi brakowało i musiałem sobie jakoś z trudem radzić. Ponownie padło na torbę z obrazem Claude Moneta postanowiłem, że właśnie ta będzie mi towarzyszyła w tych nocnych wyprawach. Wrzuciłem tam środek odkażający, prowizoryczną apteczkę pierwszej pomocy, scyzoryk, gaz pieprzowy, foliowe worki, trochę jednorazowych rękawiczek, aparat. Telefon i słuchawki miałem zamiar dopakować później. Następnie pomyślałem o co powinienem poprosić babcię: o siekierę, sierp, jakąś metalową łopatkę, której czasem używa w ogrodzie. Rękawice i maskę gazową miałem pod ręką, ponieważ w dniu mojego przyjazdu przed jakimkolwiek rozpakowywaniem pomagałem staruszce z czymś w piwnicy. Wyrwałem kartkę z mojego notatnika i zacząłem zapisywać listę, która brzmiała następująco. Do zabrania z pokoju: notatnik, słuchawki. !Poprosić babcię o: buty dostosowane do takiego podłoża i dobre do biegania, sierp, siekiera i mała łopatka! po tym wszystkim karteczkę przyczepiłem do ekranu komputera. Powerbank, rękawice i maskę gazową ułożyłem ładnie w torbie, a do małej kieszonki wrzuciłem zapałki, zapalniczkę i paczkę chusteczek. Następnie do torby trafiła latarka i butelka zwykłej wody. Niektórzy pewnie pomyśleliby, że jestem szalony i jak się odnajdę w tym wszystkim, ale to było bardzo proste. Dopiero po tym jak to wszystko przemyślałem zrozumiałem, że to wcale nie był powód, dla którego uznaliby mnie za szajbusa. Spojrzałem na karabin, który też zamierzałem ze sobą wziąć. Wyglądało to jak tortura dla moich pleców, obawiałem się tego czy dam sobie z bieganiem z tym w sytuacji kryzysowej, ale potem przypomniałem sobie lekcje wychowania fizycznego gdzie kazano nam biegać z plecakami wypełnionymi ciężarkami czy głazami i tak robiliśmy kółka przez dwie godziny. To pozwoliło mi się trochę uspokoić, ale wtedy przypomniałem sobie ile jeszcze rzeczy muszę wykonać. Obowiązkiem było zabezpieczyć sierp, ponieważ siekiera była już zabezpieczona, a przynajmniej tak ją zapamiętałem. Postanowiłem, że babcię poproszę również o zabezpieczenie, zaś scyzorykiem się ani trochę nie martwiłem, w końcu nie był zepsuty i sam z siebie się nie rozkładał. Dumny z siebie zasiadłem jak królewicz na łóżku i wsłuchiwałem się w nucenie ptaszków. Ah, od zawsze preferowałem, na przykład ten, który wydają cykady. Miałem w zwyczaju zwać to zjawisko serenadą cykad bardzo podobało mi się jak te słowa brzmiały więc często je wypowiadałem. W związku z tym, że miałem jeszcze trochę czasu, a przez trochę miałem na myśli dużo to pakowanie poszło mi bardzo sprawnie, otworzyłem inny notatnik i zacząłem pisać poemat. Jejku jak dawno tego nie robiłem. Ten utwór miał być o przeciwnościach losu, zagładzie, pożądaniu, rządzy krwi, smutku, żałości, a w konsekwencji samobójstwie. Czyli o realiach życia wielu młodych, ale i też starych ludzi. Poemat ten miał reprezentować upadek człowieka i kres jego życia:

Stałeś nad brzegiem rwącej rzeki

Rozmyślając nad tym co żeś stracił.

Wiele razy mówiono mi, że życie to dar od Bogów.

Dar, który winien być celebrowany i pielęgnowany.

Po cóż mi taki dar skoro stracił żem wszystko?

Rodzinę, przyjaciół, szczęście, mądrość, a na końcu spadłem w głąb ciemności, zatracając się w żałobie pozwoliłem czemuś innemu, ważniejszemu wymknąć się spod mych palców – mojemu człowieczeństwu.

Każdego ranka budziłem się z wiedzą, że zostałem sam.

Do rzeki rzuciłem się, a płynąc z nią nie walczyłem, ponieważ

O kwiecie co marne życie plecieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz