Rozdział Siódmy

151 15 3
                                    

⚠️Rozdział wyjątkowo napisany przez One_Shoot_One_Kill z perspektywy osoby trzeciej, Dziękuję za pomoc.

----

Vincent stał w kącie szpitalnej sali, wpatrując się w Hailie, która siedziała na łóżku. Jej oczy były zmęczone, ale pełne spokoju. Z jednej strony było jej trudno, z drugiej, od momentu wypadku próbowała zachować pozory normalności. Vincent wiedział, że to wszystko jest tylko powierzchowną maską.

Dylan, Tony i Will byli już na korytarzu, czekając na dalsze instrukcje. Vincent nie potrafił zrozumieć, dlaczego obwiniał się za ten wypadek. To było irracjonalne, ale w głębi serca czuł, że miał coś wspólnego z tym, co się stało. To była jego decyzja, by za jego pozwolniem Hailie i Shane'a poejchali w tym dniu do sklepu. Teraz, w milczeniu, stał obok niej, czekając na jakąś reakcję, która dałaby mu poczucie kontroli nad sytuacją.

-Vincent...- Hailie zaczęła nieśmiało, a jego imię brzmiało w jej ustach cicho, jakby nie chciała go obciążać więcej. -Wiesz, poprzedniej nocy... obudziłam się z koszmaru. To było straszne...

Vincent skinął głową, nie zmieniając swojej postawy. Hailie ciągnęła, nieco zawstydzona, ale z determinacją, jakby chciała go zmusić do rozmowy.

-Will mi powiedział coś o przeszłości. Podobno tobie i Tony'emu zdarzały sie częste ataki paniki, to prawda?

Vincent poczuł, jak jego ciało sztywnieje. Czuł na sobie wzrok Hailie, ale nie odpowiedział od razu. Zamiast tego, pozwolił ciszy zapanować w sali przez kilka sekund, a potem spojrzał na nią, jakby nie wiedział, jak odpowiedzieć.

-To nie ma znaczenia- odpowiedział chłodno. -Nie ważne, co się stało wtedy. To przeszłość.

Hailie patrzyła na niego, starając się zrozumieć, ale nie doczekała się żadnych wyjaśnień. Vincent wiedział, że nie ma sensu tłumaczyć się. W jego oczach ta część życia nie miała miejsca. Ważne było to, co było teraz. I to, co stało przed nimi - wciąż nieznane, ale pełne niepokoju.

-Ataki paniki to reakcja na stres- kontynuował, starając się oddzielić siebie od tego wspomnienia. -Tony nie radził sobie z emocjami, więc miał swoje chwile slabosci- Jego głos był płaski, pozbawiony jakiejkolwiek emocji.

Hailie chciała coś dodać, ale Vincent podszedł do drzwi, otwierając je lekko, by wysłać ostatnią wiadomość do reszty grupy, która czekała na korytarzu.

-Wracajcie do domu. Ja zostanę tutaj z Hailie.- Jego ton nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.

Drzwi zamknęły się cicho za nim. Hailie nie powiedziała już nic, znowu pogrążona w ciszy, której Vincent pragnął. Jego chłodna postawa nie zdradzała żadnych uczuć.Vincent stał przy oknie, patrząc na szpitalny dziedziniec, ale jego umysł był daleko stąd. Czuł się, jakby był w martwym punkcie, gdzie wszystko, co miało znaczenie, było poza jego kontrolą. Shane wciąż leżał w śpiączce, a cała rodzina Monet zdawała się być w rozpadającej się rzeczywistości, której nie potrafił poskładać na nowo. Hailie siedziała na łóżku, milcząca, nie chcąc wywołać kolejnej niepotrzebnej rozmowy, jednak nie mogla sie powstrzymac

-Vincent...- Jej głos był cichszy niż poprzednio, niemal jak szept. -Czy to naprawdę... nie miało znaczenia?

Zaskoczony, że Hailie ponownie zaczęła, Vincent odwrócił się od okna. Patrzył na nią przez chwilę, nie chcąc, by jego wyraz twarzy zdradził cokolwiek. Ostatecznie odpowiedział, jakby ważył każde słowo, starając się nie brzmieć zbyt surowo.

-Nie ma sensu wciągać się w to, co nie zmieni przeszłości. To było wtedy. To, co teraz się liczy, to stan Twój i Shane'a.

Jego ton był nieugięty, jak zawsze. Nie miał zamiaru rozmawiać o przeszłości. Nic, co wydarzyło się wcześniej, nie miało już dla niego wagi. Może to była jego metoda radzenia sobie z trudnymi emocjami - całkowite odcięcie od tego, co było.

Hailie patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, próbując wyczytać coś z jego wyrazistego milczenia. Wiedziała, że nie ma sensu naciskać, ale jej serce nadal miało w sobie niepokój, który nie chciał zniknąć. Choć Vincent nie okazywał żadnych emocji, Hailie dostrzegała coś w nim, co wciąż budziło w niej potrzebę zrozumienia - może nie tyle jego przeszłości, co jego sposobu bycia teraz.

-Vince... czasami myślę, że masz w sobie więcej, niż chcesz pokazać,- powiedziała powoli. -Nie zawsze musisz być taki... zimny. To nie sprawia, że wszystko staje się łatwiejsze.

Vincent spojrzał na nią znowu, a jego oczy, choć nadal chłodne, momentami zdradzały pewną trudność. Zatrzymał wzrok na Hailie przez kilka sekund, jakby oceniając, czy powinien odpowiedzieć. Ostatecznie odpowiedział z charakterystycznym dla siebie chłodem.

-Nie musisz mnie rozumieć. Nigdy nie chciałem, żeby ktokolwiek próbował. To jest moja droga.

Hailie nie odpowiedziała. Czuła, jakby ich rozmowa dochodziła do końca. Mimo to, jej serce nie przestawało bić szybciej, jakby jej intuicja podpowiadała, że pod tymi murem, który Vincent zbudował wokół siebie, kryje się coś więcej, coś, co - może kiedyś - uda się odkryć.

Po chwili ciszy Vincent ponownie zwrócił się w stronę drzwi.

-chciałbym, żebyś odpoczęła. To będzie długa noc.- Jego głos był stonowany, ale w jego słowach nie było czułości. Jedynie rozkaz.

Hailie skinęła głową, chociaż wiedziała, że dla niego to była po prostu kwestia utrzymania porządku. Vincent stawiał na kontrolę, a nie na wygodę innych. To był jego sposób na życie.

- Ale jakbyś chciał pogadać... jestem tu.

Vincent nie odpowiedział. Odwrócił się od niej i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Znowu zostały tylko ściany i cisza - taka sama, jak ta, która go otaczała przez całe życie.

----
🥰

Who Am I? || Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz