Prolog

681 101 13
                                    

PROLOG

Dwadzieścia lat temu

- No dalej, Enzo, zrób to w końcu.

Nie słuchałem krzyków ojca skupiając wzrok na klęczącej przede mną postaci. Chłopak wydawał się być mniej więcej w moim wieku. Może rok starszy lub młodszy, ciężko było oszacować. Jego sylwetka nie była drobna, ale za duże ubranie wisiało na jego wychudzonych ramionach. Przypomniało mi to stracha na wróble, którego widziałem na wakacjach we Włoszech ledwie dwa miesiące temu. Rolnicy stawiali je na polach, żeby ptaki nie wyjadały plonów. Podobnie jak tamten strach, chłopak miał zapadnięte policzki, szaro-brunatną twarz przez co nie szło rozpoznać jakiego jest pochodzenia i ile faktycznie może mieć lat. Wszystko w nim było bure i bez wyrazu za wyjątkiem oczu. One świeciły jasno, niemal srebrzyście, ale z zaskoczeniem zauważyłem, że nie ma w nich strachu. Jest tylko rezygnacja pomieszana z dziwną ekscytacją. Zupełnie jakby mój następny krok nie był dla niego karą, a może właśnie wręcz przeciwnie – wyzwoleniem.

- Daj mi to, kretynie – warknął ojciec i zobaczyłem kątem oka jak sięga po moją broń, ale cofnąłem się umykając mu.

Mój wzrok nadal był skupiony na chłopaku klęczącym przede mną. Jego koszulka była nieokreślonego koloru, bo wszelką barwę przykryła krew, po tym jak pobili go nasi ludzie. Z boku dobiegł mnie cichy jęk i kątem oka widziałem jak jego ojciec miota się przywiązany do krzesła. Obok niego na podłodze leżała już martwa żona. Jej szkliste oczy, równie jasne jak te u syna patrzyły przerażającym, pustym wzrokiem w sufit. Usta miała rozchylone w krzyku, który urwał się gwałtownie, gdy ojciec nacisnął spust. Wciąż mi lekko dzwoniło w uszach od huku, który rozniósł się po betonowej, dźwiękoszczelnej piwnicy niczym kula armatnia w składziku na miotły. Poświęciłem jej chwilę swojej uwagi ciekawy czy kiedyś jeszcze odczuję coś, cokolwiek na widok martwego ciała, czy tego wyrazu twarzy w którym zastygają. Tego, gdy do ofiary w końcu dociera, że nie ma już szans na wygranie ze śmiercią.

Znów skupiłem wzrok na chłopcu i przekrzywiłem głowę uważnie go obserwując. Jego wzrok spotkał się z moim, a on nawet nie drgnął. Klęczał wyprostowany wiedząc, że w każdej sekundzie mogę pociągnąć za spust. To nie byłby pierwszy raz, kiedy bym to zrobił. Po raz pierwszy zabiłem człowieka, gdy miałem trzynaście lat. Ojciec przyprowadził mnie dokładnie do tego samego pokoju i wyjaśnił sytuację. Nawet się nie zawahałem. Ale to było cztery lata temu, kiedy mama jeszcze żyła, a ja chciałem wierzyć w ojca. Kiedy byłem głupim gnojem, który cieszył się, że ojciec w końcu poświęca mu uwagę. Teraz żałowałem, że kiedykolwiek ją na mnie zwrócił. Cztery lata wystarczyły mu, żeby wybić ze mnie resztki ludzkich odruchów jakie jeszcze w sobie miałem. Ale właśnie teraz, stojąc naprzeciwko tego chłopca znów coś poczułem. Coś, czego początkowo nie rozpoznałem. Szacunek i ciekawość.

- Nie – powiedziałem opuszczając broń i kciukiem zabezpieczając ją.

- Co nie?

- Nie zabiję go.

- Daj mi tą przeklętą broń!

Miał swoją, a ja mojej nie oddawałem nikomu. To był mój pierwszy pistolet Wilson Combat WCP320. Znałem go jak własną kieszeń i był przedłużeniem mnie, odkąd pierwszy raz miałem go w rękach.

- Chcę, żeby chłopak żył – powiedziałem cicho.

Jeszcze dwa lata temu nie odważyłbym się tak do niego odezwać, bo wiedziałem, że się zemści. Ale teraz nic nie mógł zrobić. Matki już nie było, Alesso był już po swojej inicjacji i przebywał bezpiecznie we Włoszech. A nowa żona ojca była w ciąży więc nie odważyłby się jej zrobić czegokolwiek, nawet gdyby faktycznie obchodził mnie jej los. Za bardzo zależało mu na tym małym nieszczęśniku, który znajdował się w jej brzuchu. Nie miał na mnie nic, czym mógłby mnie teraz zaszantażować.

- Ty idioto, złodziei trzeba karać!

- To ukaż tego, który nas naprawdę okradł – powiedziałem pewnie chowając broń do kabury i podchodząc do chłopaka. – To nie był on.

- Ale to jest jego syn. Chcesz, żeby wrócił i się zemścił? Nie trzyma się wrogów przy życiu, Enzo.

- Nie? A co mi sam powtarzałeś? – Zapytałem nawet nie odwracając się w jego stronę. – Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów?

Milczał, ale nawet z odległości czułem, jak buzuje w nim wściekłość na mnie. Zapewne w głowie już obmyślał plan na to jak mnie ukarać, ale miałem to gdzieś, dopóki będzie po mojemu.

- Właśnie – powiedziałem i przechyliłem głowę patrząc na chłopca. – Poza tym jak chcesz odzyskać skradzione pieniądze, skoro zabijesz każdego?

Ojciec nadal się nie odzywał, ale czułem, że jest niebezpiecznie blisko granicy swojej cierpliwości.

- Jak ci na imię?

- Luka.

- Ile masz lat?

- Piętnaście.

Prawie miałem rację, był dwa lata młodszy ode mnie. Choć, teraz gdy podszedłem bliżej faktycznie wydawał się dużo mniejszy ode mnie. I zdecydowanie za słaby jak na piętnaście lat. Alesso miał czternaście, a już potrafił powalić niejednego z naszych ludzi.

- Mam dla ciebie propozycję, Luka, i to jedną z tych nie do odrzucenia - zacząłem pochylając się nad nim, lekceważąc pieklącego się ojca i jego najbliższych ludzi. – Przeżyjesz, jeśli dasz mi swoją przysięgę wierności.

To nie było popularne i pewnie też niezbyt dobrze widziane. To ojciec był bossem, nie ja. Nie powinienem od nikogo przyjmować przysięgi, zwłaszcza w wieku siedemnastu lat, ale to ja darowałem mu życie i przyjęcie jej wydawało się jedynym słusznym rozwiązaniem.

- To szaleństwo – warknął ojciec. – Zabij go, do chuja!

Wsparcie przyszło z najmniej oczekiwanej strony, gdy Getti, prawa ręka i osobisty doradca mojego ojca chrząknął dając znak, że chce przemówić.

- Za twoją zgodą, szefie – powiedział kiwając mojemu ojcu głową, jak grzeczny piesek, którym był. – Enzo ma rację. Młody może odpłacić za winy ojca swoją pracą.

Słyszałem ich, ale moja uwaga w tym momencie była skupiona tylko na chłopcu. Przez chwilę milczał, a potem coś błysnęło w jego oczach, gdy przekrzywił głowę naśladując mnie.

- Zabijesz go? Mojego ojca? – Zapytał tak cicho, że tylko ja mogłem go usłyszeć.

Skinąłem głową coraz bardziej zaciekawiony tym błyskiem w oku, gdy dostał moje potwierdzenie. Wyglądało na to, że mamy ze sobą więcej wspólnego niż można by sądzić na pierwszy rzut oka.

- Rozkujcie go.

Dwóch goryli ojca, którzy wcześniej pobili chłopaka zawahało się, ale zaraz spełnili rozkaz, gdy mój ojciec nie wyraził sprzeciwu. Doprawdy irytujące stawało otaczanie się jego przygłupimi żołnierzami.

Z pochwy wyjąłem nóż i naciąłem swoją dłoń, a potem mu go podałem. W jego spojrzeniu znów błysnęło coś, ale tym razem byłem od razu pewien, że to podejrzliwość. Spodziewał się pewnie, że sam go zranię, a nie wręczę broń do ręki. Byłby głupcem, gdyby w tym stanie próbował mnie zaatakować, a jakiś instynkt mi podpowiadał, że wcale nim nie jest.

Tamtego pochmurnego dnia po raz pierwszy podjąłem decyzję o ocaleniu życia, a nie jego odebraniu. A gdy schowałem nóż, ponownie wyjąłem broń i bez patrzenia strzeliłem prosto między oczy faceta związanego na krześle. Wiedziałem, że to była słuszna decyzja, bo w szarych oczach zobaczyłem ulgę, triumf i niepohamowaną krwiożerczą satysfakcją, coś czego sam potrzebowałem. I obserwując oczy Luki zrozumiałem, że w końcu nadejdzie dzień, kiedy też to poczuję. I to chęć odczucia tej satysfakcji w tamtym momencie przeważyła szalę i wydała wyrok na mojego ojca. Może nie dziś i nie jutro, ale byłem pewien, że w końcu to ja go wykonam. 

Demand. Seria New Order.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz