Lipiec 1977, obrzeża miasta Oregon, OR

731 106 57
                                    

Miesiąc od weekendu w Oregonie był jednym z najlepszych miesięcy w życiu Louisa. Nieśmiało przyznawał sobie w myślach, że jest zakochany. Po raz pierwszy w życiu jest szczerze zakochany w wysokim szatynie i szmaragdowych oczach. Przy Harrym, zrozumiał, że jego poprzednie związki były jedynie namiastką tego, co czuje przy lokatym chłopaku.

Fakt, faktem nadal nie rozmawiali o tym czym dla siebie są. Do pewnego momentu Louis uważał, że może Harry po prostu nie chce się śpieszyć, ale ostatnimi czasy zaczynało mu przeszkadzać, to, że nie może mówić o nim jako o swoim chłopaku. Bliskość i czułość jaką się darzyli wskazywała na to, że Harry nie ma nic przeciwko tempu w jakim rozwija się ich znajomość.

Widywali się tak często jak mogli, zwykle zostając u siebie na noc. Przeważnie to Louis sypiał u Harry'ego, by nie musieć tłumaczyć się rodzinie. Bał się, że nie mógłby trzymać rąk przy sobie, leżąc na kanapie obok chłopaka.

Louis kochał to z jaką pasją okazywali sobie miłość w łóżku. Harry sprawiał wtedy wrażenie oderwanego od rzeczywistości. Starszy mógłby obserwować go całymi godzinami. Zauważył też, że Harry bardzo potrzebuje czułości. Bywały dnie, w którym zachowywał się jakby bardzo nad czymś myślał, musiał mieć wtedy pewność, że Louis jest przy jego boku. Często denerwował się i nie pozwalał Louisowi wrócić do domu, trzymając go ciasno w uścisku. Zachowywał się jak mały chłopiec, jednak starszy chłopak uważał to w większości za coś uroczego.

Przeprowadzając się do Oregonu blisko cztery miesiące temu, Louis nawet w najśmielszych snach nie marzył o tym, że pozna kogoś takiego.

***

Tamtego dnia wschodnia pogoda zawiodła, było chłodno i zdecydowanie wietrzniej niż zwykle. Louis musiał wyciągnąć z szafy grubszy sweter. Pojechał odwiedzić Harry'ego dopiero po południu.

Podchodząc bliżej posesji, zauważył Harry'ego i Elliota, siedzących na samochodzie.

-Papa! –Krzyknął chłopiec, wskazując palcem na Louisa. Twarz Harry'ego od razu się rozpromieniła, uśmiechał się tak szeroko, że jego dołeczki wyglądały jak dziury w twarzy. Miał na sobie grubą, jeansową kurtkę, dodatkowo podszytą kożuchem.

-Pan Tomlinson? –Zażartował młodszy, wstając na proste nogi.

-We własnej osobie, zastałem Elliota?

-Jest pan pewien, że nie szuka pan nikogo innego? –Zapytał Harry, wydymając dolną wargę.

-Nie wydaje mi się, no chyba, że znajdę tu jakiegoś przystojnego szatyna o zielonych oczach. –Powoli ściszał głos, zbliżając się do Harry'ego.

-Będzie się pan musiał zadowolić tym co jest.

-Widzę, że nie będę narzekać. –Złapał za klapy jeansowej kurtki. Zanim zdążył pocałować wyższego chłopaka, ten przytulił go po przyjacielsku, nie chcąc by Elliot widział jak się całują.

-Tęskniłem. –Wyszeptał tuż przy jego uchu, ciało Louisa przeszedł dreszcz, który towarzyszył mu za każdym razem z Harrym.

-Widziałeś mnie wczoraj.

-Aż wczoraj. –Uśmiechnął się słabo, a potem odwrócił w stronę małego chłopca. –Byliśmy dzisiaj z Ellim w lesie. –Wziął chłopca w ramiona, opierając go na biodrze.

-Szukałem robków! –Powiedział wesoło.

-Robaków Ellie. –Poprawił go Harry.

-Więc szukałeś robaków, huh? –Zapytał Louis, udając, że jest pod wielkim wrażeniem, byleby chłopiec szeroko się uśmiechnął. –W takim razie co robił Harry?

Sun over OregonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz