Październik 1997, Filadelfia, PA

913 118 54
                                    

-Ubieraj się, zaraz mam spotkanie. –Powiedział Louis, gasząc papierosa w popielniczce przy łóżku.

-Pieniądze. –Przypomniał chłopak, zakładając na siebie bokserki i spodnie.

-Podaj mi moją kurtkę. –Poprosił Louis, siadając na łóżku, zakrywał goliznę pościelą. –Ile? –Zapytał, wyciągając portfel z kieszeni.

-Pięćset. –Odpowiedział, Louis podał mu siedemset dolarów w gotówce i skinął głową w kierunku drzwi.

Szczupły brunet wyszedł z hotelowego pokoju, cicho zamykając drzwi. Louis westchnął, ciężko opadając na łózko. Z paczki wyciągnął kolejnego papierosa, włączył radio, które stało obok.

„Po dwudziestu latach w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Idaho, niestabilny umysłowo, oregoński porywacz i morderca wychodzi na wolność, zwolniony za dobre sprawowanie"

Louis przełknął głośno ślinę i momentalnie wyłączył radio, robiąc to tak szybko jakby poparzył go ogień. Wstał z łóżka, skrzywił się kiedy nadepnął na zużytą prezerwatywę. W łazience przemył twarz zimną wodą by ochłonąć.

***

-Konferencja się przedłużyła? –Zapytała kobieta, kładąc przed Louisem talerz z obiadem.

-Tak wyszło, musiałem przespać się w hotelu, wybacz skarbie. –Skłamał i uśmiechnął się do niej słabo, zabierając się za jedzenie, na które wcale nie miał ochoty.

-Słuchałeś dzisiaj wiadomości? –Zapytała, opierając się o kuchenny blat.

-Nie.

-Nie wiem czy pamiętasz, wtedy jeszcze się nie znaliśmy. –Zaśmiała się. –Jakoś pod koniec lat siedemdziesiątych, była głośna sprawa z tym mordercom z Oregonu, kojarzysz?

-Nie. –Powiedział oschle, nie chcąc kontynuować tematu.

-Wypuścili go za dobre sprawowanie, nonsens, wmówili mu chorobę psychiczną tylko po ty by nie zajmował miejsca w więzieniu... żałosne. –Prychnęła.

-Nic nie wiesz Beth, nie znasz tego człowieka.

-Ty tym bardziej Louis, wiesz co trzymał w swoim domu?

-Nie i nie chcę wiedzieć. –Warknął. –Gdzie są dziewczynki? –Zapytał zmieniając temat.

-Elliot mówił, że odbierze je po pracy, przyjedzie do nas na kolację, dziewczynki są u jakiś znajomych.

-Chciałem się z nimi zobaczyć. Muszę, um, muszę dzisiaj jechać.

-Znowu? –Bethany uniosła brew.

-Nic na to nie poradzę, taka praca.

-Louis, prawie w ogóle nie ma cię w domu. –Przyznała smutnym głosem.

-Beth ktoś musi nas utrzymać. Elliot wszystkim się zajmie, nie będzie mnie tylko dwa dni.

***

Od dwudziestu lat Oregon bardzo się zmienił, jednak jego obrzeża pozostały takie same. Te same zboża zasiane na obszernych polach. Te same ptaki siedzące na płotach. W końcu ta sama, opuszczona teraz stacja paliw i sklep. Ten sam mały dom i żółta ciężarówka. Wszystko rdzewiało, ze ścian odpadała farba.

Louis siedział w swoim Audi, nie mając odwagi wyjść na zewnątrz. Westchnął głęboko, kładąc ręce na kierownicy. Nadal tęsknił, nadal nie potrafił pogodzić się z pewnymi rzeczami, nadal go kochał.

Wspomnienia wyświetlane w jego głowie jak pokaz slajdów. Dwadzieścia lat temu obiecał sobie więcej nie płakać. Objął się ciasno własnymi rękoma, tak jak robił to kiedyś Harry. Gdy naprawdę się skupił, potrafił przypomnieć sobie dotyk jego loków na swoim policzku.

Nie wie ile czasu spędził siedząc w samochodzie, obserwując starą posiadłość Harry'ego. Zgadywał, że w środku nic nie było, policja prawdopodobnie zabezpieczyła wszystko jako dowody zbrodni.

Louis usłyszał trzask drzwi i podskoczył na swoim siedzeniu. Tylnymi drzwiami wyszedł mężczyzna, tak dobrze mu znany. Był chorobliwie chudy, widać to było nawet z tej pozycji. Widząc go Louis nie potrafił powstrzymać łez spływających w dół jego policzków.

Odpalił samochód, co przykuło uwagę Harry'ego stojącego za domem. Louis tego nie widział, odjeżdżając z powrotem do Pensylwanii. Harry rozpoznał go i uśmiechnął się, obserwując jak Louis znika za oregońskimi polami. Chwilę potem wybuchł maniakalnym śmiechem, chwycił kamyk leżący u jego nóg i rzucił nim w okno, rozbijając szybę.

-Miałeś mnie nie zostawiać! -Krzyknął tak głośno, że zabolało go gardło.

Louisowi wydawało się, że za sobą słyszy krzyki, jednak zignorował je i skupił się na drodze. Słońce zachodziło, zostawiając za sobą różowe niebo. Wysokie trawy uginały się lekko od letniego wiatru. Westchnął ciężko, obserwując kiedyś tak bliskie mu krajobrazy.

KONIEC

Sun over OregonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz